Poważnej debaty politycznej na temat najważniejszych dla kraju problemów nie było wszak, od co najmniej dwóch lat, kiedy to wybory w Polsce zakończyły się „niepoprawnym politycznie” wynikiem. Dlaczegóż więc akurat podczas tej bardzo krótkiej zresztą kampanii sytuacja miałaby się zmienić?
A jednak już na początku zmagań o głosy wyborców stało się coś, co przekroczyło wyobrażenia o wszelkich możliwych zachowaniach opozycji. Oto b. prezydent RP wzywa na łamach niemieckiego czasopisma rząd tego kraju do zaostrzenia kursu wobec Polski na wypadek ponownego zwycięstwa w wyborach partii braci Kaczyńskich. Dochodzi do tego wypowiedź b. prezydenta Czech, który podczas promocji swojej książki w Polsce, zainspirowany prawdopodobnie przez środowisko „Gazety Wyborczej”, domaga się zewnętrznych obserwatorów w czasie zbliżających się u nas wyborów parlamentarnych. óby rozwiązywania polskich problemów rękami zagranicy mają u nas nader niechlubną tradycję. Może o tym nie wiedzieć prezydent Kwaśniewski, który już dawno temu „wybrał przyszłość”, ale żeby nie wiedział o tym tak wybitny znawca dziejów i kultury Polski, jak redaktor Michnik! Byliśmy co prawda ostatnio przyzwyczajeni, że opinie prasy światowej o sytuacji w Polsce były zadziwiająco podobne to tych, które ukazywały się na łamach „Gazety Wyborczej”. Ale to, z czym mieliśmy ostatnio do czynienia, to już nie tylko opinie czy konfrontacja idei, ale podżeganie do konkretnych działań przeciwko demokratycznie wybranym w Polsce władzom.
To ciekawe, że nasze wolne i niezależne media, tak bardzo wyczulone na wszelkie przejawy zagrożeń dla demokracji, potraktowały te skandaliczne wypowiedzi jako zwykłe „wpadki”, a w przypadku Kwaśniewskiego skupiły się bardziej na jego ostatnich ekscesach alkoholowych na Ukrainie. Pociechą dla nas może być tylko, że to wezwanie bratniej pomocy z zagranicy jest wyrazem całkowitej bezsilności środowiska, które do 2005 roku – niezależnie od doraźnego układu sił parlamentarnych – sprawowało niepodzielnie władzę i które do dziś nie może się pogodzić z jej utratą.
Desperacja lewicy, podyktowana strachem przed ponownym zwycięstwem PiS-u, znajduje wyraz nie tylko w szukaniu zagranicznej pomocy. Przejawia się także w irracjonalnej walce ze wszelkimi potencjalnymi sprzymierzeńcami rządzącej partii. To z tego to właśnie powodu jesteśmy świadkami niekończącej się nagonki na Radio Maryja i prób dzielenia biskupów na „dobrych” i „światłych”, czyli żądających odsunięcia Ojca Rydzyka, oraz „ciemnych” i „złych”, czyli broniących tego radia jako ważnego instrumentu ewangelizacji.
Obawy środowisk postkomunistycznej i postsolidarnościowej lewicy przed zwycięstwem wyborczym PiS wynikają jednak przede wszystkim z politycznych kalkulacji. Zwycięstwo to przekreśliłoby możliwość ich powrotu do władzy. Pokonana Platforma musiałaby dokonać rozliczenia własnych przywódców, a to otworzyłoby drogę do od dawna oczekiwanej koalicji PO-PiS. Dla lewicy oznaczałoby to odsunięcie od wpływu na bieg wydarzeń w kraju na dłuższy czas.
Czy jednak PiS jest w stanie wygrać wybory? Sondaże, przynajmniej te wrześniowe, pokazują, że tak. Partia ta kieruje do wyborców najbardziej czytelny przekaz, upatrując w dysfunkcjonalności państwa przyczynę wszelkiego zła, co zbiega się z doświadczeniami zwykłego człowieka. Wszechogarniająca korupcja i bezradność wymiaru sprawiedliwości to zjawiska trwale kojarzące się w świadomości ludzi z III Rzeczpospolitą. Do tego dochodzi zwrot w polityce zagranicznej i kulturalnej. Wyborcy odkrywają nagle, że w cale nie muszą się wstydzić, że są Polakami.
Zresztą siła PiS-u wynika w dużej mierze ze słabości konkurentów. PO od dłuższego czasu swój wizerunek buduje na negacji działań partii rządzącej, nie kwestionując bynajmniej kierunku (bo kto powie, że nie chce walki z korupcją), ale sposób działania. Platforma natomiast skutecznie mami swoich lepiej zarabiających wielkomiejskich wyborców wizją radykalnego zmniejszenia podatków od dochodów osobistych, nie zważając na opinie ekonomistów, że taka wizja jest na razie całkowicie nierealna.
Tę słabość Platformy doskonale wykorzystuje LiD czy – jak kto woli – „SLD z przystawkami”, przedstawiając się jako prawdziwa alternatywa partii braci Kaczyńskich. Dużo jednak będzie musiało upłynąć wody w Wiśle zanim ta partia in spe otrząśnie się z grzechów epoki transformacji i zyska znaczące poparcie społeczne.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 10/2007.