Kultura wyjałowiona

2013/01/19

Zachodnia cywilizacja bombardowana od dziesięcioleci wizjami własnego końca nie tylko uodporniła się na tego typu katasrofizmy, ale więcej, wchłonęła je i zaadoptowała, czyniąc z nich popularną pożywkę dla mas. Jednym z elementow tego typu retoryki jest uparcie głoszona teza o upadku współczesnej kultury, który miałby się przejawiać w wyjałowieniu jej z wszelkich wartości.

Chlebem powszednim przesiąkniętego popkulturą społeczeństwa stały się przewidywania współczesnych „proroków”, dotczące rychłego końca świata. Do tego stopnia nawet, że uczyniliśmy z nich tanią rozrywkę w postaci chociażby licznych produkcji filmowych przesiąkniętych apokaliptycznymi wizjami z udziałem kosmitów, meteorytów, komet, trzęsień ziemi i dinozaurów. I jeśli nawet nasza nieunikniona przecież zagłada nie zrealizuje się w wyżej wymieniony sposób, to na pewno urzeczywistni się ona – ba, już się urzeczywistnia (!) – w formie aksjologicznej pustyni, jaką ma stanowić współczesna kultura. A jednak nawet i te ponure proroctwa totalitarnego, zdehumanizowanego społeczeństwa, jeszcze kilkadziesiąt lat temu z całą powagą i głębią traktowane, proroctwa tej miary, co chociażby orwellowski „Rok 1984”, dziś już chyba na nikim nie robią większego wrażenia.

Kult wartości

Za tego typu przejawami znieczulenia, czy dewaluacji, kryje się pewien skrót myślowy. Twierdzenie bowiem, zgodnie z którym kultura współczesna pozbawiona jest jakichkolwiek głębszych, niekoniecznie nawet tradycyjnych, ale w ogóle wartości, niesie ze sobą bardzo realne niebezpieczeństwo. Coż bowiem komunikuje tego rodzaju uproszczenie? Zasadniczym przsłaniem z jakim mamy tu do czynienia jest ostateczne zamknięcie się, wyczerpanie, a więc koniec pewnej realnie istniejącej aksjologicznej rzeczywistości. Kiedy jednak coś się kończy, zasady dotychczas obowiązujące od tego mometu tracą swą ważność. Oczywiście w tym konkretnym przypadku mamy raczej sytuację odwrotną, postuluje się tu bowiem upadek, a więc koniec kultury jako efekt uprzedniej dewaluacji obowiązujących wcześniej wartości. Niemniej jednak kolejność zachodzenia tego procesu nie ma tu najmniejszego znaczenia. Nieustanne i bezrefleksyjne powielanie tego typu przekonania rodzić może, i wydaje się, że rodzi postawę społecznej bierności. Jeśli bowiem głosimy upadek wszelkich wartości a wraz z nim upadek kultury, to w zasadzie nic już nas nie obowiązuje, żadna aksjologia, a na pewno nie jesteśmy zobowiązani do bronienia jakichkolwiek – w końcu martwych już – zasad. Ci, którzy w swym głębokim przekonaniu nie zgadzają się na ów stan dewaluacji, wysuwając powyższe ostkarżenia dają jej paradoksalnie przyzwolenie, uskarżając się na bierność i bezrefleksyjność społeczeństwa, które wyzbyło się najdrobniejszego nawet humanistycznego „instynktu” jednocześnie sankcjonują ten stan rzeczy, oczekując „życia”, głoszą nieodwracalną „śmierć”

Jak słusznie zauważył Konrad Lorez kultura, jako efekt filogenezy gatunku ludzkiego, jest jego cechą charakterystyczną, wyróżniającą go spośród innych żyjących gatunków. Moment pojawienia się człowieka na ziemi, jest również momentem jej narodzin. Gatunek ludzki nie może istnieć inaczej, jak tylko w „kulturalny” – że się tak wyraże – sposób. Jednocześnie jest ona ściśle związana z normami i wartościami, stanowiąc za ich pośrednictwem pierwotny i podstawowy obszar wytwarzania wszelkiej realności i wszelkiego sensu w ludzkim świecie. Same wartości są niczym innym, jak pewnym stanem świadomości, więcej, są tejże świadomości świadectwem. Kultura jest zatem naturalnym, w pełnym tego słowa znaczeniu, procesem tworzenia własnej tożsamości, jest – jak to ujął prof. Andrzej Tyszka – kultem wartości, jako jej istotnych, konstytutywnych i uniesprzeczniających ją elementów.

Niebezpieczeństwo subiektywizmu

Pomimo oczywistości tych uwag zachowanie pewnej ścisłości językowej wydaję się być czymś koniecznym. Dzięki niej bowiem uniknąć możemy tego swoistego paradoksu, do którego nieuchronnie prowadzić muszą powszechnie dziś głoszone a wspomniane powyżej postulaty: w rzeczy samej „śmierć” i upadek wszelkich wartości równoznaczny jest z upadkiem kultury jako takiej, to zaś z kolei oznaczać by musiało nic więcej, jak tylko „śmierć” ludzkiego gatunku. Kultura jednak jest kultem wartości, a te ustępować mogą jedynie innym wartościom – aksjologia bowiem nie zna stanu próżni.

Tak więc to, z czym w istocie mamy do czynienia w ramach głoszonego powszechnie kryzysu kultury, to bynajmniej nie zanik czy upadek wartości jako takich, ale utrata pewnego obiektywnego punktu odniesienia wprowadzającego ład w sferze aksjologii, będącego źródłem jej koniecznej hierarchizacji. To, z czym borykać się musi współczesne społeczeństwo to chaos zasad, a nie ich brak. Czyż najbardziej nawet liberalne dziś środowiska nie wspierają swego ideologicznego oręża na tak fundamentalnych wartościach, jak wolność czy tolernacja. Oczywiście w ich przypadku wolność coraz częściej ociera się o dowolność. Ale dzieje się tak właśnie dlatego, że zagubiony zostaje pewien wyższy, obiektywny punkt odniesienia, stanowiący – jako źródło porządku – podstawę dla odpowiedzialności. Ta bowiem ma charakter relacji dwubiegunowej: jest zobowiązaniem się – w stosunku do pewnej rzeczywistości obiektywnej – do przestrzegania pewnych wyższych wartości czy zasad, względem drugiej osoby czy też szerzej, jakiejś grupy społecznej. Wiążącym jest tu właśnie ów obiektywny punkt odniesienia, ściśle określający charakter naszego zobowiązania. Rozerwanie tej relacji, sprowadzające się do oddzielenia wolności od odpowiedzialności, z konieczności zakończyć się musi absolutyzacją wolności a więc anarchią, czyli dowolnością.


Kiedy odrzucimy wartości religijne kultura staje się wyjałowioną pustynią
| Fot. Radosław Kieryłowicz

Prywatyzacja religii

Genezy tego niezwykle złożonego zjawiska szukać należy m.in. w postępującej od kilku bez mała wieków prywatyzacji życia religijnego. Wydawać by się mogło, że płaszczyznę religijną charakteryzuje, niejako w sposób naturalny, nieprzerwana relacja względem rzeczywistości obiektywnej, jaką w tym przypadku jest Bóg; rzeczywistości, wyrażającej się w egzegetyczntym nauczaniu głoszonym przez kapłanów danego wyznania. A jednak w obowiązującym w powszechnym mniemaniu typowo nowoczesnym założeniu, to jednostka jako samodzielny podmiot sama dochodzić powinna do swych osobistych prawd duchowych. Coraz częściej, nawet wśród osób wierzących, zauważyć można postawę sceptyczną wobec tego wszystkiego, co można by tu określić mianem „oficjalego nauczania”. W wymiarze pozakonfesyjnym założenie to przybiera postać cichego żądania, byśmy na własną rękę poszukiwali wspomnianych „prawd duchowych”, byśmy – na własną rękę – stawali się mistykami. Bo przecież wszyscy jesteśmy równi, co zgodnie z oświeceniowym paradygatem rozumieć należy, że jesteśmy w równy sposób obdarzeni, także duchowymi darami.

Liberalne założenie, zgodnie z którym wszelkie kwestie natury duchowej należą do sfery prywatnej każdego człowieka, ma swoje źródła właśnie w przełomie oświeceniowym. Być może faktycznie radykalizm oświeceniowego antyreligijnego wystąpienia był reakcją na poprzedzające ten okres wojny religijne. Niechęć jaka zrodziła się ten sposób wobec wszelkich intytucji kościelnych zaowocowała stopniowym usuwaniem kwestii wyznaniowych ze sfery publicznej. O ile jednak z początku chodziło jedynie o oddzielenie porządku państwowego od porządku sakralnego, o tyle już z czasem prywatyzacja religii przybierać zaczęła formę swoistej jednostkowej dowolności w interpretacji prawd wiary. Wspólnota kościelna nie przekłada się na współnotę polityczną, więcej, traci ona powoli autorytet, stojąc w sprzeczności z modelem wspólnoty liberalnej. Jako autorytarna i archaiczna z punktu widzenia oświeceniowej mentalności, staje się dla współczesnego człowieka, wspólnotą niepotrzebną. Wybór jakiego w tej sytuacji dokonuje jednostka, to porzucenie wspólnoty, której fundamentem i źródłem trwałości jest nieprzerwane odnoszenie się i wcielanie w życie pewnego obiektywnego „prawa”; porzucenie, na rzecz możliwości indywidualnego wyboru duchowego i interpretacji duchowej rzeczywistości.

Prywatyzacja religii niesie ze sobą dwie pozornie przeciwstawne konsekwencje. Z jednej strony prowadzi ona do dowartościowania, żeby nie powiedzieć przewartościowania duchowości abstrakcyjnej, prywatnej, niejako pozakonfesyjnej i pozawspólnotowej. Mamy tu wówczas do czynienia z pewną liberalno-oświeceniową ideą duchowości uniwersalnej. Z drugiej strony prywatyzacja prowadzi do pozornie odwrotnej konsekwencji, jaką jest zlekceważenie spraw duchowych. Uczynienie problemów tej natury problemami pojedyńczej jednostki, generuje mechanizm, w którym kłopoty duchowe jednostki traktowane są z góry, jako kłopoty właśnie, nie problemy, którym należy się porządne duchowe rozwiązanie.

Oba te idealne modele postaw, są modelami człowieka współczesnego, człowieka zagubionego w świecie wartości, z których znaczenia nie do końca już zdaje sobie sprawę. Zawieszona między nimi jednostka wciąż im hołduje, ale w istocie nie wie, co one tak naprawde znaczą. Pozbawiona obiektywnego odniesienia w sposób intuicyjny próbuje je interpretować. Sytuacja ta ma charakter totalny. Dotyczy bowiem wszelkich dziedzin kultury. Jeżeli, jak to zostało powyżej powiedziane, kultura jest kultem wartości, to dziś jest ona kultem prywatnym i jednostkowym, niepodporządkowanym jakiejś nadrzędnej rzeczywistości. Sytuacja ta rodzić może jedynie i rodzi konflikt. Kultura zamiast rozwijać człowieka, stanowiąc dla niego naturalny mechanizm wychowawczy, stała się polem walki, na którym ścierają się nie tyle same wartości (bo w liberalnym społeczeństwie walka wbrew pozorom nie toczy się w imię wartości), co raczej różne ich interpretacje – jest to kultura bez mądrości.

Patryk Różycki

Artykuł ukazał się w numerze 12/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej