Między multi‑kulti a polityczną wspólnotą losów

2017/04/13
wyszehrad-wspolne-kopia.jpg

Ojczyzna nie może być rozumiana jedynie jako miejsce zamieszkania. Budowanie tradycji i twórczy wkład w kulturę, wnoszony przez każde pokolenie, jest jednym z gwarantów przetrwania takiego wspólnego domu.

Premier Węgier Wiktor Orban zapowiedział w lutym, że jego kraj jest gotów przyjąć uchodźców, przy czym nie chodziło mu o tych głośnych, z Afryki i Bliskiego oraz Środkowego Wschodu czy ogólnie z krajów tzw. Trzeciego Świata. Węgrzy gotowi są przyjąć uciekinierów z zachodniej Europy, tych, którzy byliby zmuszeni opuścić swoje ojczyzny, uciekając przed liberalizmem, poprawnością polityczną oraz bezbożnością. Zdaniem węgierskiego premiera właśnie nad Dunajem mogliby oni odnaleźć swą nową ojczyznę w  związku z utratą starej.

Żart czy proroctwo?
Na pierwszy rzut oka tego typu propozycja brzmi jak polityczna prowokacja, być może zresztą taka właśnie idea mogła przyświecać wypowiadającemu się w ten sposób politykowi. Z drugiej jednak strony, jeśli oczyścimy ją z bieżących, ewidentnie polemicznych intencji i złośliwości, może się okazać, że staje się ona rodzajem proroczej wizji przyszłości, w której nie tylko Węgry, ale ogólnie cały obszar Europy Środkowej, której trzon obecnie stanowi Grupa Wyszehradzka, może stać się nową ojczyzną Europejczyków. Pomysł wydaje się wykonalny, biorąc pod uwagę fakt, że na tle wydarzeń dziejących się na zachodzie kontynentu teren ten jak na razie stanowi wzór stabilności politycznej oraz w miarę mocnych tożsamości, umożliwiających projektowanie świata, gdzie da się normalnie żyć i budować polityczną wspólnotę losów. Jeżeli spojrzeć na takie zaproszenie z perspektywy wskaźników ekonomicznych i posiadanych zasobów finansowych, to oczywiście wizja taka rysuje się jako kwestia absurdalna. Nie zapominajmy jednak, że poziom życia może ulec radykalnej zmianie w ciągu jednego pokolenia. Poza tym, co komu pomoże pieniądz zapisany w systemie bankowym, oparty na akcjach, obligacjach i innych wirtualnych papierach w sytuacji, w której dookoła nie da się normalnie żyć? Skutki multikulturalnej polityki nie pozwolą na siebie czekać nazbyt długo. Zapaść demograficzna oraz rozkład poczucia wspólnoty bardzo szybko mogą objawić się w postaci katastrofy materialnej i, co za tym idzie, każdej innej, przede wszystkim oczywiście cywilizacyjnej.

Historia nauczycielką życia
Zachodnia Europa, co należy uczciwie powiedzieć, ma pewne negatywne doświadczenia we wpadaniu w tego typu sytuacje. Z perspektywy polskiej możemy na ten temat dość sporo powiedzieć. To Rzeczpospolita Jagiellonów, a potem królów elekcyjnych stawała się ojczyzną kolejnych fal uchodźców, przede wszystkim ofiar zasady Cuius regio eius religio. Ludzie ci na ziemiach pozostających się pod polską władzą znajdowali nową ojczyznę, włączali się w jej życie zbiorowe. Czasami o tym, że byli tu kiedyś Niemcy, Szwedzi, Francuzi, Szkoci, Flamandowie i Walonowie, czy jeszcze inni, świadczą nazwiska ich dalekich potomków, którym niekiedy do głowy nie przyjdzie, że mogliby być kimkolwiek innym niż Polakami. Oczywiście ograniczanie procesu włączania się przybyszów do tworzenia polskiej wspólnoty politycznej jedynie do ludzi z Zachodu byłoby uproszczeniem. Rzeczpospolita umiała być ojczyzną wszystkich tych, którzy chcieli w niej żyć i jej służyć, bez względu na to, skąd przybyli. Stąd właśnie również rody Niemców nadbałtyckich, potomków Kawalerów Mieczowych, którzy nie ruszając się ze swych siedzib, weszli do Rzeczypospolitej wraz ze swymi ziemiami, podobnie jak niemieckojęzyczni gdańszczanie czy szlachta pruska, która chciała być polską nawet w czasach, gdy ta Polska starała się o niej zapomnieć. Z drugiej strony – tej tradycji zawdzięczamy płynące w nas po dziś dzień domieszki krwi tatarskiej, czerkieskiej, ormiańskiej i Bóg jeden raczy wiedzieć jakiej jeszcze. Wszakże dziś wszyscy, bez względu na to, skądeśmy się wzięli, musimy stanowić jeden naród.


Po co to wspominać? Wbrew pozorom Wiktor Orban nie jest twórcą aż tak nowej myśli. Okazuje się, że przeszłość i przyszłość mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. Doświadczenie historyczne Węgier, mimo pewnych odmienności, daje się jakoś dopasować do naszego. Społeczeństwo Korony Świętego Stefana też nie zawsze było etnicznie jednolite. Oczywiście, obecnie po traktacie w Trianon i ograniczeniu Węgier i węgierskości do kwestii etnicznej, trudno nam myśleć o tej wielkiej przeszłości, w której kraj ten wraz z Polską stawiał czoło najazdom z południa, broniąc tożsamości i wolności swoich mieszkańców, a w końcu niemal uległ politycznej likwidacji. Dalsze losy obu narodów potoczyły się inaczej. Węgry, jako część Monarchii Habsburskiej, z kraju podporządkowanego z czasem stały się tworem politycznym równoważnym części austriackiej i dzieląc losy imperium, wraz z nim zostały ograniczone do tego, czym są dziś. Jeżeli do tego dodamy dziedzictwo II wojny światowej i komunizmu, to mogłoby się wydawać, że myśl środkowoeuropejska mająca za zadanie kreowanie, a następnie wcielanie większych planów politycznych w zasadzie skarlała i nigdy już nie wzniesie się do poziomu twórczości. Tymczasem na razie słowa węgierskiego premiera mogą się stać początkiem szerszego namysłu nad tym, do czego winna się przygotowywać nasza Europa.

Ewentualne wyzwania
Kwestia cywilizacyjnego upadku zachodniej Europy, gdyby jej miało się coś takiego przydarzyć, niesie ze sobą cały szereg pytań i wątpliwości i nie wolno ich w żaden sposób lekceważyć. Jeżeli miałoby się stać tak, że Europa Środkowa zostałaby ojczyzną łacińskiej Europy jako takiej, to należy rozważyć pytanie o świadomość narodową w państwach, które z czasem przyjmowałyby tego typu uchodźców. W Polsce pytanie to jest o tyle istotne, że w ciągu ostatniego, bardzo krótkiego czasu powstała wewnątrz naszych granic np. kwestia ukraińska. Ogromne rzesze ludzi zza wschodniej granicy znalazły u nas prowizoryczny dom. Na razie najczęściej ogranicza się on do tego, że dał im schronienie i pracę, przez co nie grozi im śmierć z głodu. Niemniej, tego typu prowizorka nie może trwać długo. Na razie nie widać niczego podobnego do planu, który miałyby władze względem przybyszów. Pozostawianie przybyszów na obecnym poziomie moralnym i materialnym jest prostą drogą do wywołania nieszczęścia. Prędzej czy później na pewno znajdą się ludzie, może nawet już się znaleźli, którzy wykorzystają różnicę poziomów materialnych między nami a nimi do siania napięć etnicznych, czy może wskrzeszenia idei rewolucji marksistowsko-leninowskiej. Każdy miesiąc nicnierobienia w tej kwestii, to czas zbliżania nas do niebezpiecznego zakrętu. Z drugiej strony – odpowiedź w rodzaju, iż nie warto nic robić, bo oni i tak wyjadą na Zachód przy pierwszej nadarzającej się okazji ze względów oczywistych (materialnych), też jest błędem. Skoro bowiem ci ludzie mają u nas co robić, to oczywiste jest, że gdyby wyemigrowali, w ich miejsce należałoby sprowadzić kogoś innego i znowu trzeba by przygotować jakiś program asymilacyjny. Od tego tak czy siak nie uciekniemy.

Kultura
Tak się składa, że jedyną odpowiedzią na pytanie, jak asymilować cudzoziemców, jest… kultura. Jeżeli grupa ludzi ma tworzyć wspólnotę, z własnym rozumieniem wspólnego dobra, to obok oczywistych kwestii materialnych musi ona być oparta o wspólne wartości kulturalne. Wiek XX sporo w tej kwestii namieszał, wprowadzając pojęcia „etniczności” czy wręcz „plemienności” jako kategorii bezwzględnej zasady tworzenia narodów. Bardzo poważnie ograniczyło się pole kultur narodowych oraz ich możliwości asymilacyjne. Nie chodzi tu tylko o kwestię języka, która wiele zagadnień znakomicie rozwikłuje, ale nie jest warunkiem sine qua non dla wspólnoty politycznej. Na to, by wszyscy mówili jednym językiem z dobrej woli, potrzeba kilku pokoleń pracy kulturalnej właśnie. Być może niezbędne jest tu zdystansowanie się od niektórych mitów stu kilkudziesięciu minionych lat oraz dokonanie syntezy myśli narodowej i odniesień do tradycji Rzeczypospolitej. W ramach takich właśnie poszukiwań jesteśmy w stanie stać się ojczyzną dla wszystkich tych, którzy, jak widzi to w swej wypowiedzi Orban w  odniesieniu do Węgier, chcieliby u nas szukać nowej ojczyzny. Na pewno ani na krok nie można odejść od wartości, które ukształtowały nas jako wspólnotę narodową, czyli od chrześcijaństwa oraz najlepszych tradycji polskiej kultury. Potrafią one z jednej strony podkreślać tolerancję wobec pojedynczych przekonań innych niż myśl większości, z drugiej jednak strony nadają się jako instrument do odnajdywania idei dobra wspólnego, tak by nie dać się rozbić przez spory polityczne i prywatę prowadzącą do swoistego trybalizmu, czyli podziału na zwalczające się i niemogące znaleźć kompromisu plemiona. Co zresztą stało się początkiem upadku naszego dawnego państwa.
Ojczyzna nie może być rozumiana jedynie jako miejsce zamieszkania. Musi ona być postrzegana jako dziedzictwo wspólnoty zamieszkującej dany organizm polityczny. Budowanie tradycji i twórczy wkład w kulturę, wnoszony przez każde pokolenie, jest jednym z  gwarantów przetrwania takiego wspólnego domu. Oczywiście przyszłości nie znamy, ale z teraźniejszości możemy próbować wnioskować w kwestii tego, co może się wydarzyć. Na pewno nie zaszkodzi tworzyć scenariuszy, które w najgorszym razie po prostu nie będą potrzebne, ale po które sięga się w razie konieczności i realizuje.

Piotr Sutowicz

pgw

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#kultura #Multi kulti #multikulturalizm #polityka #polityka historyczna
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej