Nabijani w torebkę

2013/01/19

Na łamach „Naszego Głosu” pastwię się, ile wlezie, nad „ekologami”, którzy „chroniąc” środowisko za pomocą naszych – konsumentów – kieszeni, nie dostrzegają prostej zależności, że im bardziej chronią środowisko, tym bardziej jest ono niszczone. .

 

Kilka dni temu kupiłem nowy telefon, ładnie opakowany w tekturowe pudełko, w którym każda część zapakowana była osobno w foliową torebkę. Zastanowiło mnie to, gdyż jakiś czas temu w ramach kolejnej akcji „ochrony środowiska” zadekretowano, że zakupy w sklepach będą pakowane w torby ekologiczne – lniane lub papierowe i to odpłatnie, żeby zwrócić uwagę klientowi, że niszczenie środowiska kosztuje. W foliowe też zaczęto pakować, ale właśnie odpłatnie, aby spotęgować w kliencie poczucie winy, jak to właśnie on niszczy środowisko.

Większość ludzi, przyzwyczajona do oszczędności, nie wyrzuca torebek foliowych, tylko gromadzi je i wykorzystuje albo do wykładania kosza na śmieci, albo do pakowania dziecku drugiego śniadania do szkoły. Zatem wykorzystuje je w inny sposób, a nie tylko w celu do tego przeznaczonym. Postępuje „ekologicznie” w dużo większym stopniu niż bijący na alarm ekologowie…

Jednakże folia ma daleko inne zastosowania niż tylko torby na zakupy. Najwięksi ich odbiorcy to przemysł spożywczy, farmaceutyczny, chemiczny, elektroniczny, tekstylny, rolnictwo (do zabezpieczenia plonów przez szkodnikami) i oczywiście utylizacyjny (pojemniki na śmieci); w folie pakowane są również książki, czasopisma, płyty i tysiące innych rzeczy.

Co ciekawe, „ochroniarze przyrody” wcale nie wywierają wpływu, aby wszystkie te zastosowania były zarzucone. Wprost przeciwnie, wymagają tego tylko, żebyśmy my – klienci – używali toreb papierowych lub lnianych. Z pewnością chodzi bardziej o zapewnienie zbytu producentom opakowań ekologicznych niż o czystość środowiska, gdyż torby na zakupy, to ledwie 11% (10 mln ton) ogólnej produkcji opakowań (95 mln ton). Opakowania plastikowe są: poręczniejsze, lżejsze, trwalsze, nie przemiękają. Jednym słowem wygoda w ich użytkowaniu jest widoczna gołym okiem.

Według „ekologów” opakowania foliowe mają jednak mankament, który dla ochrony środowiska ma istotny wymiar. Nie degradują się tak szybko, jak papier czy płótno – przecież obydwa to produkty roślinne, a folia to wysoce przetworzony produkt chemiczny z ropy naftowej. Na to znaleziono jednak sposób. Są to komponenty biodegradujące, które ulatniają się i sprawiają, że już po roku z torebki jest połowa. Ale to raczej przeszkoda niż pomoc, gdyż niektóre produkty muszą być przepakowane, bo poprzednie zabezpieczenie ulega zniszczeniu. Dlatego zapotrzebowanie na „ekofolie” jest większe, a nie mniejsze, o co tak zaciekle walczono.

Ekologowie nie ustają w walce, a „opakowania są wyrzucane wprost do lasu”. No, ale do lasu to wyrzucane są wszystkie śmiecie, nie tylko opakowania. Przyczyną jest brak wychowania, a nie produkcja torebek. Jednakże po lasach chodzą rozmaici zbieracze, którym to i owo „przyda się”, więc zostawiają naprawdę niewiele.

W wyniku działań „ekologów” kilkanaście krajów podpisało co prawda konwencję o zakazie produkcji opakowań foliowych (m.in. Francja, Japonia, RPA, Nowa Zelandia) od 2010 roku, po czym… wycofało się z nich chyłkiem, gdyż zarzucenie produkcji naraziłoby przemysł chemiczny na poważne straty, a alternatywne opakowania nie spełniają norm technicznych co do wytrzymałości, muszą być wzmacniane droższymi materiałami. Co więcej, na przeszkodzie o zakazie dystrybucji torebek stanęła Unia Europejska, która orzekła (w przypadku Francji), że byłoby to niedopuszczalne ograniczenie wolności konsumenckiej. W Polsce przemysł opakowań foliowych przynosi zysk ok. 1 mld złotych, z czego 94% produkcji idzie na eksport. Jak widać, bezkrytyczne stosowanie „ekoprzepisów” wykończyłoby kolejną branżę gospodarki, a o to chyba „ekologom” nie chodzi.

W ostatnich latach problem ponownego wykorzystania zużytych opakowań stworzył całą gałąź przemysłu zwaną recyklingiem. Dzięki niej powstają m.in. elastyczne elementy budowlane, materiały izolacyjne itp. Dla „krwiożerczego” kapitalizmu nie istnieje bowiem pojęcie „odpadu”, a bliższa jest mu filozofia leśnego zbieracza, któremu to i owo „przyda się”, tylko w wymiarze makro.


PS 25 listopada 2009 roku światowe media ogłosiły, że klimatolodzy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii przez całe lata fałszowali dane o antropogenicznym wpływie emisji dwutlenku węgla na zmiany klimatyczne, aby osiągnąć wymierne korzyści naukowe i materialne, w tym również Nagrodę Nobla! Skandal ten dotyczy nie tylko jednej uczelni, ale siatki naukowców z całego świata. Ich działalność miała wpływ na podejmowane decyzje administracyjne i polityczne, których skutki odczują miliony ludzi na całym świecie. I to właściwie jest gwóźdź do trumny dla tzw. „ekologów”.

Radosław Kieryłowicz

Artykuł ukazał się w numerze 12/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej