Jeżeli cieszymy się niepodległością jako wolnością od zaborców, najeźdźców, interwenientów, to nieustannie powinniśmy rozwijać tkwiący w niej pozytywny potencjał, budując dobro wspólne. Zgodnie z nauką społeczną Kościoła powinno ono mieć charakter personalistyczny.
Niepodległość jest to pojęcie przede wszystkim polityczne, w którym na pierwszy plan wysuwa się element negacji. W tym negatywnym aspekcie niepodległość państwa to tyle, co brak jego zależności od jakiegoś potężniejszego mocarstwa, wolność od cudzej dominacji i kontroli, swoboda i zdolność podejmowania decyzji oraz wprowadzania ich w życie na własnym terytorium. Ilekroć nasi przodkowie w swojej skomplikowanej historii usiłowali „wybić się na niepodległość”, czynili to właśnie po to, aby wyswobodzić się od cudzego panowania, uzyskać podmiotowość na scenie międzynarodowej i zabezpieczyć sobie trwałe miejsce pośród narodów Europy.
Polskie dążenia do niepodległości miały charakter nie tylko społeczno-polityczny, lecz także moralno-tożsamościowy. Pobieżne choćby spojrzenie na wspólną historię prowadzi do konkluzji, że nasze uporczywe próby samookreślenia wynikały w dużej mierze ze zwielokrotnionych niebezpieczeństw, zagrażających podstawom i formom rozwojowym polskiego bytu zbiorowego. Nie ma przecież ani krzty osobliwości w fakcie, że ktoś, kogo istnienie jest stale przez jego mocniejszych sąsiadów kwestionowane albo wręcz negowane, zaczyna się zastanawiać: „Kim jestem i kim być powinienem? Dlaczego inni nie tolerują mojej obecności między nimi? Co robię pośród nich na tej ziemi?”. Bezdyskusyjnie tragicznym znamieniem rozlicznych polskich prób autodefinicji było to, że w wielu przypadkach nie zamykały się one w granicach spekulacji, dyskusji i polemik (bywało, że nader zajadłych), ale przeradzały się w gwałtowną manifestację zbrojną i prowadziły do najprawdziwszej, krwawej walki na śmierć i życie: do starcia z wrogiem, okupantem, najeźdźcą, zaborcą… Można by się wręcz pokusić o twierdzenie, że liczne w polskiej historii powstania narodowe i dzielnicowe, spiski, bunty, konfederacje i konspiracje miały na celu takie właśnie „wyrażenie idei w czynie”: oto pokażemy dobitnie sobie i innym, co znaczy być Polakiem.
Odwaga i ofiarność minionych pokoleń
Tegoroczne, wyjątkowe Święto Niepodległości wręcz zobowiązuje nas do kontynuowania tamtej autorefleksji, choć szczęśliwie już nie w wymiarze insurekcyjno-militarnym.
Ironią historii okazał się fakt, że odrodzenie Polski do samodzielnego bytu państwowego po 123 latach jej nieobecności na mapach politycznych Europy nastąpiło w rezultacie „wielkiej wojny” (tak ją wtedy określano w naiwnym przekonaniu, że większej już być nie może).
Z perspektywy czasu łatwiej zrozumieć, dlaczego z ogromną nadzieją, a wręcz podpartą marzeniami niecierpliwością wyczekiwano rychłego wybuchu takiej wojny: „Wymodlili ją wreszcie poeci, prorocy / I z niewoli jak z torby wyjęli pielgrzymiej, / Patrzą w ogień pisany zygzakiem po nocy: / Czy to pali się serce, czy to świat się dymi” (K. Wierzyński, Rok 1914). Konflikt pomiędzy wielkimi tego świata okazał się pomyślny dla mniejszych, udręczonych ich uciskiem narodów: „Przeciw własnej piersi zdradnych dobrodziejów / Obrócił się karzący, tajny palec dziejów / I upiór wywołany wstał z pomroków toni. / I janusowa postać zbudzonej wolności, / Zwracając ku nam jasną twarz sprawiedliwości, / Patrzy na świętokradców obliczem ironii” (L. Staff, 1914-1917).
Tamtą „ostatnią jesień, niebezpieczną porę” (K. Wierzyński, Listopad 1918) postrzegamy dzisiaj jako cenną zdobycz, którą zawdzięczamy dalekowzroczności, odwadze i ofiarności minionych pokoleń. Bez wątpienia słusznie, gdyż wielu potrzeba było prób, zmagań i trudów, zanim mógł rozbrzmieć powszechny okrzyk radości: „Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą!” (L. Staff). Nasz dzisiejszy osąd jest wszakże o tyle niepełny, że niepodległość od samego początku jawiła się nie jako jednorazowy zryw – wprawdzie chwalebny, lecz krótkotrwały, który pozostawia po sobie li tylko wzruszające wspomnienia – lecz jako złożony i długofalowy proces. Mówiąc językiem Jana Pawła II, stanowiła ona nie tylko „dar” (dany nam od Boga, losu, historii), lecz także „zadanie” dla tych, którym została powierzona. Potwierdza to sama faktografia: odrodzenie Polski tylko symbolicznie nastąpiło 11 listopada 1918 roku. Faktycznie zabrało lata pośród zamętu społeczno-politycznego, sprzeciwu lub obojętności zagranicy oraz zaciekłych walk zbrojnych na kilku frontach; od początku też ujawniały się wielorakie podziały i spory polityczne, różnice językowe, kulturowe i ekonomiczne pomiędzy obszarami dawnych trzech zaborów, jak też trudności wynikające ze znacznego zróżnicowania społeczno-narodowościowego odbudowywanej Rzeczypospolitej.
Niepodległość zatem trzeba było, owszem, zdobyć w ciężkiej walce, ale też utwierdzać i rozwijać, aby nie stała się kłopotliwym nabytkiem, lecz żywym źródłem bytu i rozwoju narodowego.
Mówimy o tym w czasie przeszłym, do tego bowiem w naturalny sposób skłania jubileusz 100-lecia niepodległości. Niemniej wciąż pozostaje ona zadaniem do realizacji dla całego narodu, dla kolejnych generacji, które nawarstwiają się z upływem lat, dziesięcioleci i stuleci. Jeżeli cieszymy się niepodległością jako wspomnianym na wstępie negatywnym warunkiem „wolności od” (zaborców, najeźdźców, interwenientów), to nieustannie powinniśmy rozwijać tkwiący w niej pozytywny potencjał, budując dobro wspólne. Zgodnie z nauką społeczną Kościoła powinno ono mieć charakter personalistyczny. Używany w języku filozoficznym i teologiczno-kościelnym termin „personalizm” pochodzi od łacińskiego rzeczownika persona – „osoba”. W danym kontekście oznacza on tyle, że w ustroju społecznym, gospodarczym i politycznym centralne miejsce zajmuje człowiek, a nie jakaś struktura względem niego nadrzędna, czy to realna, czy tylko abstrakcyjna (na ogół postulowana w różnego typu ideologiach): aparat urzędniczy, klasa społeczna, grupa plemienna, etniczna bądź wyznaniowa, rasa itp. Drugi Sobór Watykański w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes (pkt 25), a za nim Katechizm Kościoła Katolickiego (pkt 1892), ujmuje tę naczelną normę w jednym zdaniu:
Zasadą, podmiotem i celem wszystkich instytucji społecznych jest i powinna być osoba ludzka, zwłaszcza że ze swej natury niewątpliwie wymaga ona życia społecznego.
Daleko sięgającym uzasadnieniem chrześcijańskiego personalizmu jest fakt, że chrześcijanin dostrzega w każdym z bliźnich samego Jezusa Chrystusa, zgodnie ze słowami, które On do nas wypowiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25, 40).
Zadanie dla całego narodu
Budowanie krajowego dobra wspólnego na zasadzie i w duchu personalizmu może stać się współczesnym wyróżnikiem Polski pośród narodów świata. Nikomu bowiem nie zaimponujemy ani starożytnością i rozmachem własnej cywilizacji jak Indie i Chiny, ani efektownymi zdobyczami myśli naukowo-technicznej jak Niemcy i Japonia, ani wspaniałością osiągnięć artystycznych i dawnością swoich korzeni kulturowych jak Francja i Włochy, ani wreszcie zamożnością jak Szwajcaria i Skandynawia. Takie „sny o potędze” (znowu Staff), pomimo buńczucznego, wodzowskiego trąbienia tej czy tamtej frakcji politycznej, raczej się nie zmaterializują. Nie zawojujemy też świata swoim rodzimym językiem jak Anglosasi, gdyż dla ogółu ludzkości pozostaje on najdosłowniej obcy, co z nutą goryczy odnotował Karol Wojtyła w poemacie Myśląc Ojczyzna: „Nie podjęły mowy moich ojców języki narodów, tłumacząc «za trudno» lub «zbędna» – / na wielkim zgromadzeniu ludów mówimy nie swoim językiem. / Język własny zamyka nas w sobie: zawiera a nie otwiera. / […] na rynkach świata nie kupują naszej myśli z powodu drożyzny słów”. Także w minionych wiekach, pomimo swojego niewątpliwego wkładu w różnorodny dorobek chrześcijańskiej Europy, pozostawaliśmy w głównej mierze jej przedmurzem (antemurale Christianitatis), zresztą szczycąc się tym mianem zgoła bez powodu, skoro „przed-murze” to w zasadzie zaledwie tyle co „przed-sionek”, który wiedzie do prawdziwych salonów.
Jedyne, co moglibyśmy z dumą pokazać dzisiejszemu zlaicyzowanemu światu zachodniemu, to wznoszenie i pielęgnowanie nowoczesnej, świeckiej (w pozytywnym, Ratzingerowskim rozumieniu) kultury narodowo-państwowej na zrębach chrześcijaństwa – o ile wystarczy nam do tego odwagi i jasności myślenia, co wcale nie jest takie pewne.
Skoro jako naród pozostajemy skazani na wtórność i naśladowczość w stosunku do najbardziej przemyślnych i przedsiębiorczych nacji tego świata, to chociaż bierzmy od nich to, co najlepsze, postępując w myśl zalecenia św. Pawła Apostoła: „Wszystko badajcie, a to co szlachetne – zachowujcie” (1 Tes 5, 21).
dr Paweł Borkowski
/wj