We wrześniu nasze dzieci rozpoczęły naukę w kolejnej klasie. Z rodzicielską zapobiegliwością, kupiliśmy im wszystko, czego im było potrzeba. Mają nowe tornistry, piórniki i kilka nowych ubrań. Było to w drugim tygodniu września, chyba w czwartek. Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły. Zaprosiłem do siebie kilku znajomych, samych nauczycieli. Chciałem – choć oni, przyjmując moje zaproszenie, o tym nie wiedzieli – abyśmy porozmawiali trochę o kształtowaniu duszy. Czas, tak mi się zdawało, był odpowiedni. Początek roku szkolnego zawsze otwiera rodziców i nauczycieli na nowe cele.
Czy to wystarcza? – zapytałem, mając na myśli nowe tornistry i piórniki, od których jakoś tak dziwnie rozpoczęła się nasza rozmowa.
Nie, nie! – odpowiedziała jedna z moich rozmówczyń – ja wykupiłam moim „skarbom” kurs w szkole językowej i dodatkowe zajęcia na basenie.
– Wiedza! Wiedza jest najważniejsza! – niemal krzyknął ojciec
nastoletniej Marysi.
I tak przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy o rzeczach zwyczajnych, wręcz banalnych, które w żaden sposób nie pasowały do tematu, który sobie wymyśliłem. Po jakimś czasie udało mi się „przebić” rozgadane towarzystwo. Wtedy właśnie zaproponowałem ów starannie wymyślony „temat”, czyli o kształtowaniu duszy.
– Kto dziś zajmuje się kształceniem charakteru? To przecież proces, który dzieje się „sam przez się” – odpowiedziała jedna z pań.
– Dziś szkoła ma przygotowywać do życia w społeczeństwie wiedzy – dodał jeden z kolegów.
– Nie! – w społeczeństwie informacyjnym – ripostowała kolejna osoba.
– I nim zdążyłem zadać kolejne pytanie, rozpętali między sobą dyskusję o neurodydaktyce, czyli o nauczaniu i uczeniu się „przyjaznemu” mózgowi… bowiem niemal wszyscy nauczyciele teraz tym żyją.
– Kochani! Porozmawiajmy o właściwym kształtowaniu dusz, a nie o serotoninie, od której ponoć zależy stan szczęścia.
– Kto dziś o tym dyskutuje? Może wy, katecheci – dodała uszczypliwie Mariola.
– Wszyscy tutaj jesteśmy nauczycielami i trochę poprzez machinę systemu bardziej ćwiczymy umysł dzieci niż ich charakter.
– I do tego nieustannie narzekamy na kłopoty wychowawcze – dodał Jacek, nauczyciel chemii.
– W tym momencie włączy-łem nagranie wykładu arcybiskupa Fultona Sheena o budowaniu charakteru.
– Rzeźbiarz, który pracuje nad swoim dziełem, najpierw pozbywa się dużych kawałków, by powstał ogólny zarys rzeźby – podpowiadał z ekranu Sheen. – Potem wykonuje delikatniejsze ruchy i narzędzia, by powstała forma, do której dążył. Podobnie jest z kształceniem charakteru: musimy wykorzystywać nasza wolę i determinację, by pozbyć się egoizmu, aby ujawnić to, co w nas jest piękne i dobre.
Właśnie na tym opiera się filozofia kształcenia charakteru w ujęciu Sługi Bożego Fultona Sheena. Po pierwsze, że nasz charakter możemy odnaleźć w naszej woli bardziej niż w naszym rozumie. Po drugie, aby zawsze w innych szukać dobra, nawet jeśli jest to trudne. I po trzecie, by znaleźć w samych sobie słabości („to, co mamy najgorszego” – określenie F. Sheena). Arcybiskup wyraża też pogląd, że każdy z nas rodzi się z pewnym darem, który nazywa „potencjałem energii”. Gdyby wyrazić go w jednostkach, to jedni mają go niewiele, inni zaś – są bardzo hojnie obdarzeni. Każdy otrzymuje go tyle, ile potrzebuje do Zbawienia. Ów „potencjał” możemy „przenosić” w stronę dobra lub zła. I tak, jak mówi Sheen, każdy wielki grzesznik może zostać świętym, a każdy święty może być jednocześnie wielkim grzesznikiem. Wszystko zależy od tego, jak pokierujemy tym „potencjałem”. Jeśli ulegniemy ułudom, takim jak marksism – wówczas będziemy myśleli, że jesteśmy, kim jesteśmy, bo urodziliśmy się w jakieś określonej rzeczywistości ekonomicznej. Ta rzeczywistość będzie nami rządziła. Gdy zaś ulegniemy ułudzie freudyzmu, wyjaśnimy wszystkie nasze działania czynnikami biologicznymi. Neurodydaktyka, która z taką ekspansją wdziera się obecnie do polskich szkół, reprezentuje ten typ poglądów (determinizm biologiczny). Wszystko zatem, jak mówi Sługa Boży Fulton Sheen, zasadza się na wizji człowieka. Nie wolno nam zadowalać się żadnymi teoriami deterministycznymi! Bowiem, jeśli będziemy szukać wyjaśnień naszego postępowania na zewnątrz nas, nie będziemy potrafili przejąć odpowiedzialności za nasze czyny. Tak więc charakter jest „pochodną” woli bardziej niż umysłu!
– A to ciekawe! – skonstatowała jedna z moich rozmówczyń. – Zwykle na pierwszym spotkaniu szkolnego wolontariatu mówię uczniom, że termin „wolontariat” pochodzi od łacińskiego słowa „voluntarius”, czyli dobrowolny. Teraz, kiedy poznałam pogląd „twojego” kolejnego arcybiskupa, mogę w ramach lekcji wychowawczych, powiedzieć im coś o woli, o dobrej i złej woli. Teraz to rozumiem!
– Właśnie na tym mi zależy! Byśmy mówili wychowankom o woli jako zdolności do pełnienia czynów, a także o tym, by brać za swoje czyny pełną odpowiedzialność –
dodałem z zadowoleniem.
To, co w myśli Fultona Sheena jest „kiełkiem”, już jako rozwiniętą „roślinę” możemy odnaleźć w nauczaniu świętego Jana Pawła II. W „Osobie i czynie” określa on wolę nie tyle jako zdolność dążenia do przedmiotu z uwagi na jakąś jego wartość, ile mówi o woli jako o zdolności samodzielnego (a więc odpowiedzialnego) odpowiadania na tę wartość. W ten sposób charakter człowieka opiera się na osi „odpowiadanie ←→ odpowiedzialność”. W osobie i jej działaniu ta cecha woli – „odpowiadanie na wartości” – przybiera postać „odpowiadania za wartości”.
– Gdyby upowszechnić w polskiej szkole ten chrześcijański model kształcenia charakteru, pozbylibyśmy się wielu problemów społecznych.
– Mnie osobiście bardzo przeszkadzają wulgaryzmy i coraz niższa kultura języka polskiego – wtrącił Jacek, matematyk.
– Nam też – dodali pozostali uczestnicy spotkania.
Fulton Sheen mówi, że trzeba poznać swoje słaby strony i nad nimi pracować. Jako przykład podaje Mojżesza, który z człowieka porywczego stał się wzorem łagodności. I to właśnie z tej przyczyny (Syr 45,4) Bóg wyznaczył mu tak wielką rolę w Dziejach Zbawienia. Mojżesz nie stał się łagodny w okamgnieniu – łagodność była wypracowaną cechą charakteru. Gdy twój „potencjał” jest na poziomie dziesięciu „jednostek” – dodaje Sheen – może wzrosnąć do stu, jeśli w modlitwie zwrócisz się o to do Boga. Z pomocą łaski Bożej łatwiej pokonać nasze ograniczenia.
Co do edukacji i kwestii społecznych, żyjemy w czasach, kiedy wysychają w duszach nadnaturalne źródła światła i przestają oddziaływać na nasza wolę złożone w duszy wartości wyższe. Stąd to właśnie pomysł na nietypowe spotkanie i apel o pilną potrzebę kształcenia charakteru i duszy. Czy w polskim systemie edukacji znajdzie się trochę miejsca na duchowość? Czas pokaże.
Jarosław Hałuda
/md