Sposobem na egoizm, który zatruwa relacje współczesnego człowieka z otaczającym światem, jest miłość, którą odnajdziemy po pierwsze w Bogu, po drugie – w rodzinie.
Pierwotny egoizm jednostki, czy też suma egoizmów poszczególnych ludzi ukonkretniona w postaci egoizmów grupowych (stanowych, czy narodowych) był przez wieki raz lepiej raz gorzej poskramiany. Do czasu, kiedy nie pojawiły się, a z czasem nie zaczęły dominować, nurty filozoficzne, które zakwestionowały istnienie Boga i Jego rolę jako pierwotnego prawodawcy. Kiedy zaś człowiek określił siebie jako jedyne źródło prawa, a odrzucił Boga, czyli Miłość, zniósł tym sposobem wszelkie tamy dla egoizmu, pychy, chciwości i żądzy władzy.
Stawiając zaś na Boga – Miłość, wybierzemy drogę odpowiedzialności za dobro i szczęście bliźnich. Krótki powrót do godności Czym innym, jeśli nie epoką triumfującego egoizmu, z tragicznymi skutkami dla ludzkości, był czas potęgi totalitaryzmów: komunistycznego w wersji sowieckiej i nazistowskiego w postaci niemieckiego hitleryzmu? II wojnę światową, wznieconą wspólnie przeciwko reszcie świata przez czerwony i brunatny totalitaryzm, zakończył upadek Hitlera.
Ceną za pokonanie Niemiec, jaką wolny świat zapłacił, było wzmocnienie Stalina i komunizmu, a następnie pół wieku zimnej wojny. Francis Fukuyama przewidywał, że po upadku komunizmu musi nastąpić koniec historii, rozumianej jako globalnej gry przeciwstawnych bloków ideologicznych. Teza Fukuyamy rychło okazała się być naiwną mrzonką. Kruche okazały się podstawy globalnego konsensusu skutkującego uchwaleniem w 1948 roku Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Dokument, który był krzykiem wystraszonej wojenną hekatombą ludzkości, oznaczał, de facto, powrót do uznania prawa naturalnego. Prawa, którym człowieka obdarzył Bóg.
Krach komunizmu, wybuch „Solidarności” w Polsce i symboliczny upadek muru berlińskiego, mogły się wydawać triumfem humanizmu i godnościowego ujęcia natury ludzkiej. Jednak wkrótce po tych epokowych, bez wątpienia, wydarzeniach, historia znowu przyspieszyła. Wojny bałkańskie, afrykańskie, terroryzm islamski, interwencje Zachodu w Iraku i Afganistanie czy upadek reżimów w Afryce Północnej pokazują, że świat nadal nękany jest konfliktami, z których praktycznie każdy wynika z konfliktu wielkich interesów i dlatego może doprowadzić do kolejnego globalnego przesilenia. W świecie na pierwszy plan wysuwają się Chiny, ze swoją, zgoła nie godnościową, koncepcją człowieka.
Podporządkowanie relacji na świecie regułom rynku, absolutyzacja kryteriów ekonomicznych w ocenie wartości (i przydatności) człowieka, doprowadziły do „uprzemysłowienia” aborcji (niemal na całym świecie, bez względu na system religijny i polityczny) oraz eutanazji (w czym przodują de facto post-chrześcijańskie kraje Europy Zachodniej).
Skutki w demografii
Egoizm w gospodarce i rodzinie doprowadził do kryzysu demograficznego – zauważa Antoine Renard przewodniczący Europejskiej Federacji Stowarzyszeń Rodzin Katolickich i szef Stowarzyszenia Rodzin Katolickich we Francji. – Coraz częściej słyszymy, że kobieta i mężczyzna powinni zająć się sobą, a dzieci nie są konieczne do szczęścia. Według Renarda, triumf indywidualizmu powoduje kryzys w relacjach międzyludzkich, a widocznym skutkiem jest bardzo konkretna, mierzalna i przekładalna na wskaźniki ekonomiczne, zapaść demograficzna i związane z nią załamanie systemu emerytalnego i opieki społecznej.
Małżonkowie, którzy chcą mieć dzieci, z jednej strony muszą znaleźć dość czasu na ich wychowanie, edukację i przygotowanie do startu w dorosłe życie, tak aby mogły znaleźć pracę. Ale z drugiej powinni pamiętać o starzejących się swoich rodzicach. To dzięki Bogu i Kościołowi, który nas tego naucza, wiemy, że relacja kobiety i mężczyzny, czyli małżeństwo, powinno opierać się na miłości wzajemnej. Były czasy, kiedy tylko Kościół podkreślał wagę miłości.
Relacja między mężczyzną a kobietą była bowiem (i wciąż jest w wielu regionach świata) kwestią prywatną, a małżeństwo wynikało (i często nadal wynika) z biznesowych ustaleń rodziców młodej pary. Dzisiaj na świecie dominuje na szczęście przekonanie, że małżeństwo nie może istnieć bez miłości, chociaż spotykamy się często z mylną, złą definicją miłości.
Bywa ona redukowana do sfery zmysłów i uczuć, dlatego małżeństwa przeżywają kryzys i często rozpadają się, kiedy małżonkowie dochodzą do wniosku, że nie są w stanie utrzymać wysokiego poziomu zaangażowania uczuciowego, a stan „uczuciowego samopoczucia”, obok odczuwanego poziomu zaspokojenia aspiracji materialnych, jest uważany w dobie absolutyzacji kryteriów ekonomicznych jako wskaźnik wartościujący relację międzyludzką. – A miłość to nie tylko uczucia – mówi Antoine Renard. – Ona może zrodzić się z uczucia, które jednak powinno rozwinąć się do czegoś bardziej złożonego, gdzie znajdzie się miejsce dla wzajemnego oddania, poczucia odpowiedzialności za drugą osobę, pragnienia dobra dla współmałżonka.
Mężczyzną i niewiastą stworzył ich
Współczesna rodzina jest nieraz mylnie uważana za źródło kryzysu, problem sam w sobie. Fatalny wpływ na rodzinę ma absolutyzacja i przykładanie do każdej sfery życia kryteriów ekonomii, opłacalności, a także próba abstrahowania od naturalnych, przyrodzonych ról mężczyzny i kobiety, ojca i matki. Niezbędne jest zatem odświeżenie, określenie na nowo i uzdrowienie relacji między mężem a żoną. – Myśląc: „rodzina”, przeważnie skupiamy się na dziecku – tłumaczy Antoine Renard. – Tymczasem trzeba na nowo rozważyć relacje między kobietą a mężczyzną. Nie przypadkiem ten właśnie temat stał się przedmiotem katechezy Jana Pawła II zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową.
Konieczne jest podjęcie tematu relacji na linii „matka – ojciec” oraz „mąż i żona”. Przemiany społeczne i ekonomiczne promują indywidualizm i egoizm. Wymagania rynku pracy, np. w przemyśle, sprowadzają ludzi do roli przedmiotów, czyniąc kobietę i mężczyznę narzędziami służącymi maksymalizacji zysku w gospodarce. Przemiany gospodarcze spowodowały, że pochłonięci obowiązkami zawodowymi mąż i żona widują się coraz rzadziej, nie mają dla siebie czasu. A jeśli ktoś nie jest blisko z drugą osobą, to znaczy, że zaczyna się od niej oddalać.
Złe obyczaje z gospodarki i rynku pracy, takie jak nieuczciwa konkurencja, zawiść, zazdrość, egoizm, są przenoszone na grunt małżeństwa. Ludzie skupiają się na sobie, myślą: „ja” zamiast „my”. To jest najpoważniejsza przeszkoda, zagrożenie i wyzwanie w życiu rodziny, która zaczyna się od wspólnoty kobiety i mężczyzny. Współczesny świat wymaga szczególnie od nas, chrześcijan, codziennej konfrontacji indywidualizmu i altruizmu. Poszukiwanie dobra dla siebie musi być skonfrontowane z pragnieniem dobra dla drugiej, najbliższej osoby, czyli dla współmałżonka, a z czasem także dla dzieci. Wszystko zaczyna się od edukacji, która powinna opierać się na trzech filarach: rodzinie, szkole i tzw. trzecim sektorze, w którym działają organizacje społeczne, takie jak stowarzyszenia młodzieżowe.
W Europie system edukacji jest w głębokim kryzysie. uzupełniające się impulsy płynące z tych trzech wspólnot. Ważne, aby przekaz wychowawczy i edukacyjny nie był sprzeczny. Wychowanie w rodzinie powinno był dopełnione pracą wykonywaną przez szkołę i organizacje społeczne. Fatalne jest to, kiedy rola rodziców jest podważana przez działania następnych ogniw w łańcuchu wychowania. Rodzice pełnią najważniejszą, kluczową rolę, a szkoła i inne organizacje mają wspierać ich działania i tylko je uzupełniać, a nie zastępować.
Podkreślam, że to rodzice są odpowiedzialni za wychowanie i edukację swoich dzieci, ale też powinni zostawić miejsce dla działania szkoły i innych organizacji. Ta współpraca jest niezbędna, a cały proces musi być kontrolowany przez rodziców. Przemiany społeczne i gospodarcze, jakie zachodzą współcześnie, są bardzo skomplikowane i mają wpływ na tak wiele dziedzin życia, że państwo powinno stale aktualizować stosowane instrumenty, jeśli chce konsekwentnie wspierać rodzinę.
Doświadczamy depopulacji z wielu powodów, z których główne to obniżenie wskaźnika dzietności i masowa emigracja za pracą (i lepszymi warunkami dla rodzin) do Zachodniej Europy. Większość Polaków, również młodych, deklaruje chęć posiadania dzieci, przywiązanie do rodziny i stawia ją na pierwszym miejscu. Ale na szczeblu centralnym, państwowym trudno wskazać elementy spójnej polityki skierowanej do rodzin. Dlaczego tak się dzieje, że inne potrzeby artykułujemy jako jednostki, a inne priorytety realizujemy jako zbiorowość?
Pewnie dlatego, że państwo jako instytucja, jest w Polsce dramatycznie słabe. Na szczęście deficyt aktywności centrali pozwalają częściowo chociaż redukować władze lokalne, samorządowe, które starają się wypełniać tę lukę. To na pewno jest najlepsza droga, żeby zacząć coś robić dla rodzin. Samorządy są blisko ludzi, szczególnie w małych miastach i gminach, gdzie wszyscy znają swojego burmistrza czy wójta i mogą go rozliczyć. Zacznijmy zatem od rodziny i małej wspólnoty.
Łukasz Kudlicki