Być jak Bóg – marzenie, które od wieków chcieli spełnić rozmaici szarlatani, determinowało próby podejmowania karkołomnych działań. A to stworzyć wieżę aby oglądać Boga, a to wywoływać kataklizmy w ułamku sekundy, a to tworzyć życie.
Zamiary zbudowania wieży, aby oglądać Pana Boga zostały w Księdze Rodzaju dosyć dokładnie opisane i nie ma sensu do nich powracać. Również wywoływanie kataklizmów w ułamku sekundy, które obracają w niwecz wielkie przestrzenie mamy już za sobą. W sierpniu 1945 r. spotkało to dwa japońskie miasta.
Są jednak naukowcy, którzy miast niszczyć życie próbują je tworzyć. Protoplasta doktora Frankensteina – postaci z powieści Mary Shelley niemiecki alchemik z przełomu XVII i XVIII w. Johann Konrad Dippel próbował w rozmaity sposób stworzyć życie i jedyne co po nim zostało to barwnik do tkanin, zwany błękitem pruskim. W tym kolorze nosili mundury żołnierze niemieccy i austriaccy podczas I wojny światowej, a później Chińczycy pod rządami Mao Tsetunga jako stroju narodowego.
Nastał burzliwy wiek dwudziesty i sprawa stworzenia życia ożyła na nowo, z początku za sprawą genetyków i marksistów. W latach 30. udało się to uczonej radzieckiej – Oldze Lepieszyńskiej, która stwierdziła że po dokładnym roztarciu stułbi w moździerzu i wrzuceniu jej na pożywkę ożyła ona z powrotem, z czego wniosek, że życie istnieje poza komórką, a więc można je stworzyć… Za jej teoriami stał potężny na ówczesne czasy sojusznik – materializm dialektyczny. Za niewiarę w niego umarło kilkadziesiąt milionów ludzi, tak więc jej teorie były w pewnym momencie dogmatami bezdyskusyjnymi…
Równolegle do postępowej nauki Związku Sowieckiego rozwijała się w burżuazyjnym świecie genetyka. Jednakże mędrca szkiełko i oko, a zwłaszcza uporczywe dociekanie skuteczniejszym było niż materializm dialektyczny, wobec czego już w 1953 r. dwaj uczeni amerykańscy James Watson i Francis Crick odkryli strukturę kwasu dezoksyrybonukleinowego i stwierdzili, że to właśnie on jest nośnikiem informacji genetycznej przekazanej z pokolenia na pokolenie, a konkretniej cztery białka wchodzące jego skład, których właściwe uporządkowanie określa cechy wszystkich organizmów zwierzęcych. Nici kwasu DNA zgromadzone są w chromosomach, a te jądrach komórkowych i że każdy organizm posiada właściwą swojemu gatunkowi liczbę chromosomów a te determinują wszystkie indywidualne cechy osobnicze. Geny zaś to określone odcinki DNA, które odpowiadają za konkretne cechy i funkcje danego osobnika.
W 1991 r. odczytano całą sekwencję bakterii Escherischia Coli, a w 2001 r. cały genom człowieka…
I tu się zaczęło. Skoro bowiem znane jest położenie każdego genu, to czyż nie można „ulepić” życia na nowo? Człowiek, rzecz za duża, dlatego trzeba zacząć od jednej komórki. Taki właśnie projekt zrodził się w głowie Johna Craiga Ventera – amerykańskiego naukowca, który ma zamiar napisać genom nowej syntetycznej komórki bakterii, której już nadał nazwę „Syntia”. Już nawet zaprogramowano jej funkcję. Będzie to minifabryka białek potrzebnych w medycynie. Nie jest on nowicjuszem na rynku biotechnologii W 1995 r. „rozbroił” bakterię Mycoplasma Genitalium z genów zagrażająych człowiekowi i oznaczył ją sekwencją genową, uniemożliwiającą przechwycenie przez inną grupę naukowców.
Inny zespół uczonych stworzył sztuczny rybosom, czyli organellum komórkowe odpowiedzialne za produkcję białek, a więc związków chemicznych niezbędnych do funkcjonowania komórki. Tak krok po kroku zbliżają się oni do wytworzenia sztucznej komórki ze wszystkimi jej elementami niezbędnymi do życia. Jeden z naukowców miał również wyrazić się, że: zaprojektowanie takiej komórki jest to nic innego jak napisanie pewnego rodzaju programu komputerowego, który ma wykonywać określone funkcje…
Kiedyś prace nad rozszyfrowaniem genomu człowieka wymagały wybudowania olbrzymiego laboratorium, zatrudnienia dziesiątków naukowców i funduszy idących w dziesiątki miliardów dolarów. Obecnie „stworzenie” dowolnego fragmentu kodu genetycznego i wklejenie go do jakiejkolwiek istniejącej komórki, to koszt nie przekraczający kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Wiele laboratoriów oferuje pewne „elementy” układanki, zwanej „komórka”: odcinki genów, organelle, enzymy. Jednym słowem za „niewielkie” pieniądze można zabawić się w „małego genetyka”.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że geny czasem mutują, czyli zmieniają swoje funkcje w sposób nieprzewidywalny. Może się to również przydarzyć i Synthii, a wtedy zamiast pożytecznej bakterii wyrośnie zarazek, który wywoła pandemię groźniejszą od „medialnej” świńskiej grypy…
Naukowcy bez ogródek mówią, że pole eksperymentów biotechnologicznych jest pełne zagrożeń i świat w imię nauki powinien być na nie przygotowany, a John . Craigh Venter formułuje rzecz wprost: „Ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia”. Miejmy nadzieję, że uczeni zechcą jej czasami użyć, nim będzie za późno.
Radosław Kieryłowicz
Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.