Papieżowi, co cesarskie

2014/02/28

Dzięki działalności Komisji Majątkowej Kościół wzbogacił się o 24 mld, sięga raz po raz po nienależne mu nieruchomości, które – oczywiście – natychmiast sprzedaje z zyskiem, a typowy ksiądz jest gruby i ma drogi samochód. Taki obraz wyłania się z lektury publikacji medialnych ostatnich lat. Wzmacniają go wypowiedzi polityków, byłych duchownych, różnej maści medialnych ekspertów, a już szczególnie – komentarze tysięcy anonimowych internautów.

W zestawieniu ze zdecydowanie niekorzystnym wizerunkiem spraw finansowych w przestrzeni publicznej komunikacja Kościoła wypada blado i nieprzekonująco. Właściwie można powiedzieć, że jej nie ma.

Jedno jest pewne: wiele środowisk od lat z różnych powodów prezentuje postawę nieprzychylną Kościołowi, a obszar majątku należy do takich, na które szczególnie łatwo przypuścić atak. Istnienie koalicji antykościelnej nie jest brednią paranoika. Zresztą jest to koalicja dość egzotyczna, bo należy do niej i lewak-genderysta z uniwersytetu, i światły katolicki inteligent, i podlaski rolnik. Gdyby każdemu z  nich uświadomić, z kim znajduje się w chwilowym aliansie, nie uwierzyłby i na pewno by protestował. A jednak ich przekonania w tym akurat przypadku składają się w spójną całość.

Ile tych hektarów?

Stan faktyczny jest następujący: wojna i władze komunistyczne odebrały związkom wyznaniowym (czyli głównie Kościołowi katolickiemu) kilkaset tysięcy hektarów, w tym ponad 200 000 straconych na wschodzie. Przez 20 lat działania Komisji Majątkowej zwrócono (głównie w ekwiwalencie) około 80 000 hektarów. Strata, bez ziem wschodnich, to przeszło 60 000 hektarów, a z nimi – ponad ćwierć miliona złotych. Do tego należy uwzględnić Fundusz Kościelny, który jeszcze za Bieruta zagarnął majątki, a dziś zajmuje się głównie opłacaniem składek na ubezpieczenie społeczne duchownych (różnych wyznań). Decyzja o bilansie Komisji Majątkowej zapadła zaraz po zakończeniu jej działalności, czyli na początku 2012 r., ale dotąd nie ma jej efektu.

Można zatem powiedzieć bez najmniejszej przesady, że Kościół wyszedł z okresu PRL i ćwierćwiecza III RP bardzo zbiedniały, a państwo nie rozliczyło się z tego, co zabrał jego prawny poprzednik.

Co jest w głowach?

Obraz spraw majątkowych jest natomiast całkiem inny. Trudno znaleźć w Polsce osoby, które myślą, że jest to instytucja biedna. Przede wszystkim odzyskała ogromny majątek (i liczby mają tu mniejsze znaczenie, choćby dlatego, że nie są powszechnie znane), a poza tym zbiera wielkie sumy „na tacę”, „po kolędzie” i za różne usługi. No i bogactwo widać gołym okiem – w końcu każdy z kościołów i innych nieruchomości, a także dzieła sztuki i limuzyny o tym świadczą.

To przekonanie należy traktować jako jeden fakt. Na niego nakłada się drugi: finanse kościelne mają charakter nieprzejrzysty i o tym wie każdy. A więc sensacyjne dane, choćby takie, jakie podają co jakiś czas działacze Twojego Ruchu czy SLD, nie mogą znaleźć weryfikacji – czyli ich wiarygodność jest znacznie większa, niż powinna. Ale to nie cały problem. Na to należy nałożyć jeszcze jeden, mianowicie powszechny sąd, że Kościół i duchowni powinni być ubodzy, „bo tak nauczał Chrystus”, a ostatnio papież Franciszek. Zestawienie 30-letniego renault Ojca Świętego z byle jakim samochodem przeciętnego proboszcza (nie z mitycznym i nieistniejącym maybachem o. Rydzyka) stanowi niezwykle sugestywny obraz. Na łamach tego pisma nie trzeba tłumaczyć, że jest to zestawienie bałamutne, ale przecież sugestywne i stanowi potężną przeciwwagę dla choćby setki kazań i listów pasterskich!

Jeśli jakaś grupa pragnie osłabienia Kościoła, to czarny obraz spraw majątkowych jest dla niej jedną z najlepszych okazji, by swój proceder uprawiać. I obojętne, z jakich pobudek – ideologicznych czy całkiem przyziemnych. Czy chodzi o miejscowego biznesmena skonfliktowanego z proboszczem, czy o zagrywki polityka, któremu badania wykazały, że antyklerykalizm jest aktualnie modny, czy też o ideologicznie zapiekłego zwolennika tezy, że nie tylko religia, ale i narodowość oraz płeć to pojęcia przestarzałe. Wszystko jedno – najskuteczniej „grubego klechę” uderzyć właśnie w ten punkt.

Kwestia pieniędzy nadaje się do tego znacznie lepiej niż choćby pedofilia, walka z postępem czy inne sprawy obyczajowe, nie mówiąc już o nauce społecznej. A to dlatego, że na tym polu Kościół ma niewielkie możliwości obrony: jest ograniczony stanem faktycznym (rzeczywiście dysponuje ogromnym majątkiem, a jego finanse rzeczywiście są nieprzejrzyste) oraz bardzo mocnymi przekonaniami (po co mu tyle pieniędzy i nieruchomości; Kościół powinien być ubogi i skupiać się na życiu duchowym).

Tutaj właśnie wchodzi do gry antyklerykalizm ludowy, starszy niż „mafia resortowych dzieci”, komuna, a nawet masoneria. Zwykli ludzie, szczególnie na ubogiej wsi, często uważają księdza za rodzaj świeckiej administracji, koniecznej, ale jednak podlegającej obserwacji i krytyce. Na taki grunt padają opinie postępowych dziennikarzy czy intelektualistów – na ogół niebezpośrednio, ale jednak skutecznie. Zwłaszcza że gdzieniegdzie proboszcz jest faktycznie gruby i sprawuje funkcje czysto administracyjne, faktycznie plebania bywa okazała, a samochód jest droższy niż większość pojazdów parafian.

W takich okolicznościach staje się oczywiste, że atak przeprowadzony właśnie na polu majątkowym będzie znacznie skuteczniejszy niż na polu obyczajowym (choć i tu bywa różnie), natomiast nowomodne argumenty z rodzaju genderowych czy proaborcyjnych oczywiście nie zadziałają.

Wymówki i zaniechania

Wygląda na to, że władze kościelne w Polsce albo nie zauważają problemu, albo go zauważyły i uznały, że nic się nie da zrobić, przynajmniej w krótkiej perspektywie. W każdym razie w przestrzeni publicznej – poza mediami katolickimi – nie widać jakichkolwiek skutecznych działań w zakresie public relations, czy choćby zwykłego tłumaczenia. Możliwe również, że Episkopat przyjął postawę wyczekującą wobec „przewrotu franciszkańskiego”. Ale przecież ten ostatni jest bardzo świeżej daty, a problem z wizerunkiem „grubego klechy” – daty o wiele starszej.

O ile bierność z lat 90. można jeszcze jakoś wytłumaczyć (w końcu po wielkiej walce i zwycięstwie należy się nieco odpoczynku), to obecne wycofanie hierarchów na obszary autotematyczne oraz walki ze szturmami ideologii gender pachnie najzwyklejszą kapitulacją na innych obszarach, w tym na omawianym.

To, że sytuacja jest trudna, a przeciwnicy potężni, powinno zachęcać do walki, a nie do bierności. A popularna konstatacja, że Kościół ma 2000 lat, nie z takich opałów wychodził wzmocniony, a jego dawni wrogowie znajdują się w bardziej opłakanej kondycji (lub też zostało po nich tylko wspomnienie) – to zwykła wymówka. Dzisiaj Kościół w Polsce, by zwalczyć powszechną niechęć czy rezerwę, nie tylko pośród przeciwników, ale przede wszystkim wśród wiernych, powinien uciec się do działań bardziej aktywnych i przystających do współczesnej mentalności. Ma w tym w końcu wielkie doświadczenie i tradycję.

Możliwości i potrzeby

Kościół może i musi uzyskać większy tzw. share of voice – czyli jego przekazy muszą skuteczniej przebijać się do świadomości publicznej. Na szczęście mamy dziś do czynienia z czasem kolejnego zwrotu, czyli dochodzenia do głosu (czy też odwojowywania) środowisk konserwatywnych, patriotycznych oraz katolickich i osłabienia ośrodków tzw. postępowych. Koniunktura jest więc korzystniejsza niż w latach 90., co nie znaczy, że idealna. Trzeba ją wzmacniać i wykorzystywać.

Nie ma tu oczywiście miejsca na kreślenie precyzyjnych strategii (wymagałoby to długich prac z udziałem Episkopatu i środowisk świeckich), ale co do kwestii majątkowych, rysują się trzy najpilniejsze postulaty.

Po pierwsze – należy dążyć do opublikowania bilansu spraw majątkowych Kościoła oraz do uświadomienia w tym względzie milionów Polaków – nie tylko katolickich działaczy na kilku seminariach i łamach niszowych mediów. Same dane dotyczące działania Komisji Majątkowej powinny wiele pomóc. Świadomość konkretnych liczb znakomicie utrudni spekulacje przeciwnikom i „pożytecznym idiotom”. To praca na kilka lat, ale możliwa do wykonania – na co wskazują przykłady zmiany nastawienia Polaków do aborcji czy małżeństw homoseksualnych.

Po drugie i bardzo ważne – potrzeba połączenia kwestii majątkowych z misją duchową. Dziś te sfery są traktowane całkowicie odrębnie i poprzestaje się na argumencie, że Kościołowi należą się nieruchomości, bo miał je przed wojną.

To o wiele za mało: Polacy powinni zrozumieć, a raczej przypomnieć sobie, po co Kościołowi zasoby materialne, że są one środkiem do realizacji najróżniejszych celów, i to celów jednoznacznie słusznych i potrzebnych. Od budowania społeczeństwa obywatelskiego i animowania lokalnych społeczności, przez potężną działalność charytatywną (tutaj Caritas ma już sukcesy – szczególnie przez zestawienie z bardzo „przegrzaną” WOŚP) i misyjną, po nauczanie społeczne (obszar dzisiaj bardzo zaniedbany) oraz obronę polskości i cywilizacji.

Trzeci postulat dotyczy środków i taktyki komunikacji: muszą one być nowocześniejsze i skuteczniejsze. Nie chodzi tu bynajmniej o założenie wielu stron na Facebooku i nagrywanie katolickiego hip-hopu (choć i to nie jest od rzeczy), ale przede wszystkim o współpracę z różnymi środowiskami, w tym świeckimi, a nawet ateistycznymi. Tak jak udało się już w dużym stopniu „odreligijnić” sprawę aborcji, tak należy próbować ukazywać, że silny (również materialnie) Kościół katolicki jest potrzebny nie tylko katolikom, ale wszystkim.

Marek Wróbel

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#antyklerykalizm #finanse Kościoła #PR
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej