Myśliciele postnowocześni i autorytety kształcące opinię społeczną stawiają nas przed nie lada wyzwaniem intelektualnym. Kłopot w tym, że zbytnia otwartość na proponowane przez nich rozwiązania może okazać się groźna dla katolickiej tożsamości.
Panorama ludzkiej myśli nigdy w przeszłości nie prezentowała się równie okazale co dzisiaj. Usłyszeć można głosy, że jednoznaczne i bezrefleksyjne odrzucanie przez katolików wszystkich propozycji współczesności prowadzi niechybnie do zamknięcia się w światopoglądowym getcie. Gdyby spojrzeć na postmodernizm z lotu ptaka, okazałoby się, że wyraża on się przede wszystkim w radykalnym odrzuceniu „wielkich narracji”. Jak pisze pozostający pod wpływem filozofii klasycznej ks. Jan Sochoń: „(…) filozofia przedstawia się jako dziedzina aktywności opanowanej przez kategorie wolności, autokreacji i anarchii.
W perspektywie klasycznej są to wyraźne oznaki kryzysu.” Dziedzictwo chrześcijańskiej Europy, dorobek oświecenia, pretendujące do dostarczenia ostatecznych odpowiedzi systemy myślowe takie jak marksizm, czy freudyzm, są przez myślicieli postnowoczesnych kwestionowane. Owszem, pewne elementy tych tradycji, mają stanowić budulec ponowoczesnego świata, ale ten w swojej istocie prezentować ma się inaczej niż to, co znane z przeszłości. W świecie tym nie ma miejsca na odwołanie do obiektywnie obowiązujących prawd, wszelkie ustalenia, również te, które mają dotyczyć spraw moralności, religii, czy porządku społecznego, są efektem kompromisu, układu międzyludzkiego, rezultatem pozbawionej tarć i przemocy zgody wypracowanej przez zwaśnione strony. Czy taki świat w ogóle jest możliwy? I co ważniejsze, które z postnowoczesnych propozycji mogą zaakceptować katolicy?
Prawda i fałsz
Ogólnoświatowa, bezkrwawa zgoda, porozumienie w duchu (rozumianej błędnie jako akceptacja) tolerancji choć mogą się wydawać atrakcyjne są jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej bardzo trudne do osiągnięcia. Docierające do Polski regularnie informacje z zagranicy, świadczą dobitnie o aktualności tezy Samuela Huntingtona o „zderzeniu cywilizacji”. Napięcia między Turcją a Syrią, odżywające raz po raz konflikty między Palestyńczykami, a Izraelem, zagrażające bezpieczeństwu programy atomowe Iranu, czy Korei Północnej pokazują jasno, że jeśli kiedykolwiek, to z pewnością nie prędko „wszyscy ludzie będą braćmi”. Nawet gdy zawęzimy problem do obrębu Europy, to sprawa również przedstawia się w kłopotliwy sposób.
Napięcia między rzecznikami ogarniającego cały stary kontynent ładu państwowego, a zwolennikami państw narodowych, ideologiczny spór między regularnie topniejącą grupą wciąż przywiązaną do tradycji chrześcijańskiej, a zwolennikami świata bez Boga, czy wreszcie konflikty między rdzennymi mieszkańcami państw europejskich, a przybywającymi z rozmaitych zakątków świata imigrantami każą wątpić w możliwość realizacji ponowoczesnej wizji świata. Żeby móc spojrzeć rzetelnie na możliwość zaadoptowania rozwiązań postmodernistycznych, katolik powinien uświadomić sobie kilka podstawowych spraw, w fundamentalny sposób określających jego tożsamość. Przecież, od wieków wiara Kościoła pozostaje niezmienna, a Bóg realnie istnieje.
On sam, osobiście, gdy wcielił się z Jezusa z Nazaretu powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem.” (J 14,6). Prawda więc istnieje obiektywnie a droga do zbawienia jest jasno określona przez Magisterium. W zasadniczych kwestiach moralnych nauczanie Kościoła jest równie jasne i wymowne, co w sprawach doktrynalnych.
Owszem istnieje rozwój dogmatów i każda epoka przynosi namysł teologiczny nad właściwymi dla siebie problemami moralnymi i społecznymi. Postmodernistyczna metafizyka Druga strona prezentuje natomiast inną postawę. Wpisujący się w nurt ponowoczesny filozof Slavoj Žižek wprost odrzuca nauczanie Kościoła, gdy mówi: „To jest temat zastępczy, gdy ludzie mówią o powtórnym przyjściu Jezusa (…) Myślę, że ta cała Apokalipsa, pisma świętego Jana to jakieś straszne gnostyckie coś – to jest straszne. Nie będzie drugiego przyjścia w tym sensie, że Jezus zejdzie z Nieba. Chrystus pojawia się w duchu społeczności. Gdy razem pracujemy. Chrystus jest tutaj. To wszystko. W innym wypadku Bóg umarł.” Również mówienie o Bogu, jako Stwórcy i Odkupicielu w ogóle nie ma sensu. Richard Rorty stwierdza na przykład „(…) ontologiczne pytanie o istnienie Boga powinniśmy zastąpić kwestią pożądanego charakteru mówienia o Bogu.”
Nie ma tutaj miejsca na poważne postawienie pytania o to, czy Bóg rzeczywiście istnieje, lecz problem sprowadza się do tego, czy czyjeś przekonania religijne są artykułowane w sposób, możliwy do akceptacji przez innych członków społeczeństwa. Owszem, może się zdarzyć, że jakaś forma życia religijnego nikomu nie będzie przeszkadzać, lecz jak pokazuje najnowsza historia religii takie przekonania owocują rozkwitem najprzeróżniejszych form nowoczesnej religijności, często czerpiącej z tradycji dalekowschodnich oraz para religijności, które (upraszczając nieco problem) mieszczą się pod wspólnym szyldem New Age.
Na szczęcie zjawiska te doczekały się wyraźnej reakcji Kościoła, który uznał je za sprzeczne ze swoim nauczaniem w dokumencie „Jezus Chrystus dawcą wody żywej – chrześcijańska refleksja na temat New Age.” Ponowoczesne labirynty Sprawy moralności, w porównaniu z katolicyzmem przedstawiają się w propozycjach ponowoczesnych równie odmiennie. Ponieważ (jak przekonują postmoderniści) nie istnieje prawda obiektywna, wszelkie przejawy ludzkiej działalności wydają się możliwe do zaakceptowania. Zygmunt Bauman proponując rozróżnienia między poszczególnymi typami ludzi ponowoczesnych posłużył się takimi metaforycznymi określeniami jak spacerowicz, włóczęga, turysta i gracz.
To co ich łączy to nieustanne życiowe poszukiwanie miejsca, zmiana odniesień, oderwanie od tradycyjnych powiązań z własną rodziną, narodem, religią. Ludzie ponowocześni są pogrążeni życiowym błądzeniu bez celu, odniesień i głębszego sensu. Takie życie nastawione jest na doświadczanie chwilowych doznań, najlepiej niezobowiązujących, przyjemnych i ulotnych. Wyraźnie więc widać, że w perspektywie tej nie ma miejsca na realizowanie zadań takich jak miłość Boga i bliźniego, przed którymi postawiony jest chrześcijanin.
Skoro więc w zasadniczym zrębie projektu postmodernistycznego postuluje się indyferentyzm religijny, agnostycyzm, zerwanie z klasyczną koncepcją prawdy i moralny relatywizm jak może on być dla katolików atrakcyjny? Wydaje się przecież jasne, że powinien być radykalnie odrzucony jako wyraźnie sprzeczny z nauczaniem Kościoła. Niekiedy spotkać można próby opisywania rzeczywistości, zestawiające takie zjawiska jak Solidarność z lat 80. z projektami postmodernistycznego ładu społecznego.
Przecież, jak przekonują niektórzy badacze, Solidarność nie miała charakteru przede wszystkim politycznego, lecz chodziło o odzyskanie własnej ludzkiej godności, o udowodnienie sobie i innym, że to co dobre i wartościowe może być ochronione, że jest jeszcze szansa na szczęśliwe życie. Ruch ten, nie miał w swojej początkowej fazie ściśle zorganizowanego charakteru, nie wypływał z jakiś głębokich filozoficznych postulatów i dlatego jak sądzą niektórzy miał charakter antyoświeceniowy, a skoro tak, to po części przynajmniej zbieżny jest z myśleniem postmodernistycznym. Ustalmy wyraźne granice
Być może nie ma nic zdrożnego w tym, że katoliccy interpretatorzy rzeczywistości społecznej posiłkują się niekiedy metodami wypracowanymi przez postmodernistów, lecz jeśli tak, to należy wyraźnie sformułować cel takich intelektualnych poszukiwań.
Wiąże się to z podstawowym pytaniem o to, jak nastawiony refleksyjnie do świata katolik realizuje swoją drogę intelektualnego poszukiwania. Na jednym biegunie znajdują się ci członkowie Kościoła (przykładem może być Nicolás Gómez Dávila), którzy pragną obronić, to co jeszcze nie zostało doszczętnie zniszczone (a więc rodzinę, tradycyjne wartości moralne, tożsamość narodową) i w miarę możliwości odzyskać dobra utracone (tradycję liturgiczną, pogłębiony namysł polityczno-teologiczny, głębokie katolickie życie religijne); na drugim zaś są ci, którzy, chociaż w wielu wypadkach czują równie mocne przywiązanie do naturalnych wspólnot, do których należą, to jednak próbują łączyć swoją wiarę z pomysłami o pozakatolickim rodowodzie, chcą dostosować swoje myślenie do warunków świata współczesnego.
Rzecz jasna spektrum pozycji, które można zająć względem tego co nowe jest bardzo szerokie i nie sprowadza się do jedynie do tych skrajnych punktów. Zasadniczą aprobatę dla tego drugiego stylu myślenia wyraził Sobór Watykański II i reformy Kościoła po nim następujące. Aggiornameto przyjmuje od tego czasu najrozmaitsze formy, również takie, które absolutnie nie byłyby do zaakceptowania dla przedsoborowych następców św. Piotra, warto mieć to na uwadze, szczególnie, gdy zestawi się dwa fakty.
Otóż, znakomita większość ojców Soboru uległa w czasie obrad wpływowi „stronnictwa nadreńskiego” propagującego konieczność uwspółcześnienia Kościoła. Ta linia była kontynuowana po 1965 roku przez przejmującą część biskupów na świecie. Z drugiej strony w latach posoborowych widać wyraźne tendencje sekularyzacyjne, okazało się że nie wszystkie pomysły wypływające w poszerzonego horyzontu wolności prowadzą do pogłębienia relacji ludzi zgromadzonych w Kościele z Bogiem. Może więc czas podjąć refleksję nie tyle nad całkowitym zahamowaniem aggiornamento, co choćby z racji praktycznych wydaję niemożliwe do zrealizowania, lecz na wyznaczeniem mu „warunków brzegowych”, granic poza którymi nie ma już Kościoła, a zaczyna się „szeroka droga, która prowadzi do zguby”.
Adam Wątróbski