Reforma do poprawki

2013/01/19

Po dziesięciu latach od reformy emerytalnej nie została ona dokończona. Również z tej przyczyny, że pierwsze wypłaty świadczeń z Otwartych Funduszy Emerytalnych okazały się dla niektórych emerytów sumą 19 złotych z groszami i budżet państwa musi do nich dopłacać. Jest to zatem problem nie tylko samych emerytów, ale nas wszystkich.

Od stycznia ubiegłego roku, kiedy dla kobiet – bo to one przechodzą na emeryturę pięć lat wcześniej niż mężczyźni ? rozpoczęły się pierwsze wypłaty z II filaru, nastąpił moment konfrontacji marzeń z rzeczywistością. Przestano wreszcie mówić o wczasach pod palmami, choć takie wizje akwizytorzy Otwartych Funduszy Emerytalnych roztaczali przed przyszłymi emerytami, chcąc złowić do funduszy grupę ludzi urodzonych w latach 1949 -1968 (mogli oni wybierać między emeryturami ze starego systemu a nowym z kapitałową częścią II filaru). Kto dał się wtedy skusić reklamom i akwizytorom, pluł sobie potem w brodę, że nie wybrał jednofilarowego ZUS-u. I denerwował się, gdy podczas kryzysu fundusze emerytalne zaczęły gwałtownie tracić aktywa ulokowane na pikującej warszawskiej giełdzie.

Z alternatywą w tle

Około 2 tys. kobiet należących do OFE osiągnęło w 1999 roku wiek emerytalny. Wiedząc wcześniej, co się święci, parlament w 2007 roku stworzył możliwość, by podczas składania wniosków o emeryturę, ludzie mogli poprosić o przekazanie zgromadzonych w OFE środków do budżetu państwa i przejść pod skrzydła ZUS. Ustawa emerytalna jest bowiem tak skonstruowana, że choćby wszystkie OFE ogłosiły klapę, gwarantem wypłaty emerytury do wysokości najniższego świadczenia emerytalnego, jest budżet państwa.

Jest to bezpieczne dla obywatela, ale mało bezpieczne dla budżetu. Tym bardziej że wchodząc do strefy euro, do czego aspirujemy, musielibyśmy ostro ciąć wydatki publiczne, gdyż w Polsce deficyt budżetowy jest w stosunku do wymaganych wskaźników Komisji Europejskiej wciąż za wysoki.


Przyszła emerytura staje się wielką niewiadomą
| Fot. Dominik Różański

Można się tylko dziwić, że dopiero po ostrym kryzysie finansowym, który ? jak można było przeczytać nawet w klasycznych podręcznikach ekonomii kapitalizmu ? jest zjawiskiem cyklicznym, naturalnie wpisanym w system koniunktury gospodarki kapitalistycznej, specjalistom od emerytur przyszło do głowy, aby OFE były zobowiązane do oferowania starszej grupie członków fundusze bezpieczne, tzw. fundusze „B”.

Dziś zachodzimy w głowę, dlaczego dotąd nie musiały tego robić, a pomysł rzuciła dopiero minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak, narażając się na ostracyzm. Tym bardziej że przeforsowała pomysł, by od stycznia tego roku o połowę obciąć prowizje pobierane przez OFE z puli przekazywanych składek z 7 proc. do maksymalnie 3,5. W tym miejscu trzeba przypomnieć, że u zarania reformy prowizja wynosiła maksimum 3,5 proc., ale za czasów koalicji SLD?PSL w latach 2001?2003 lobbyści funduszy „wydeptali” w Sejmie decyzję o podwojeniu opłat za obsługę prowadzenie kont i inwestowania, co uszczupliło dochody przyszłych seniorów

Duet Jolanta Fedak i minister finansów Jacek Vincent Rostowski forsuje również rozwiązanie, by do OFE nie trafiało aż 7,3 proc. emerytalnej składki, tylko 3 proc., a reszta z tej puli zasilałaby dodatkowo konto ZUS-u. To było powodem medialnej awantury, która rozgrywa się na naszych oczach.

Kto co chce ugrać?

W bitwie na argumenty i racje przeróżnych ekonomistów przeciętny obywatel jest na ogół słabo zorientowany. Ba! Im więcej populizmu i krzyku, tym bardziej czuje się zagubiony. Skąd może wiedzieć, że owi „obiektywni” eksperci są stroną w tym sporze? Gdy sprawdzić, okazuje się, że wielu z nich zasiada w zarządach lub pobiera wynagrodzenia za doradztwo.. właśnie w OFE.

Jedno jednak przyszły emeryt wie na pewno: jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. W tym przypadku jego ciężko zarobione pieniądze. Zwłaszcza, że odkąd z pracą krucho i bezrobocie znów rośnie, pracodawcy płacą kiepsko i pensje – choć statystycznie rosną – dla wielu nie są wcale wysokie. Część załóg pracowniczych, aby utrzymać zatrudnienie i ratować zakład pracy, godzi się na cięcia płac.

Fot. Dominik Różański

Nieliczni tylko, odważni i niezależni ekonomiści skłonni są do krytyki. Reszta ma cienką skórę lub nie chce ryzykować wypadnięcia z łask OFE. Takim enfant terrible, który od początku niezmiennie krytykuje zasady, według których funkcjonują na polskim rynku kapitałowym fundusze emerytalne, jest liberalny ekonomista Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha, a jednocześnie były przewodniczący rady nadzorczej ZUSu. Jego uwagi, choć uznawane nawet trochę za szalone, nie są jednak pozbawione sensu. Trudno odmówić Gwiazdowskiemu racji, gdy mówi, że wysokość prowizji pobieranej przez OFE powinna zależeć od wypracowanych przez fundusz zysków. Również prof. Wojciech Otto (prodziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych UW) uważa, że potrzebna jest opłata uzależniona od wyników OFE.

Tymczasem OFE miały luksusową sytuację, bo nawet wtedy, gdy przynosiły straty, przyszły emeryt musiał im po prostu płacić 7 proc. „za obsługę”. Działalność Otwartych Funduszy nie wymaga wielkiej filozofii: 70 proc. składki przeznaczają na zakup obligacji skarbowych, które wypuszcza państwo, a zwykły obywatel może bez prowizji kupić w banku.

Pieniądze te natychmiast wracają do budżetu państwa, co tworzy zamknięte koło – twierdzi Gwiazdowski. ? Dalsze 30 proc. OFE inwestują w 20 krajowych spółek notowanych na giełdzie.

Gwiazdowski nie kryje, że przyszła emerytura to jedna wielka niewiadoma, bo część kapitałowa poddana grze giełdowej będzie zależała od hossy lub bessy na giełdzie. Jest zwolennikiem państwowej emerytury minimalnej i zwolnienia pracownika z obowiązkowej przynależności do OFE. Uważa, że człowiek sam powinien odpowiadać za zabezpieczenie własnej starości. Z tym ostatnim argumentem zgadza się prezydent Lech Kaczyński, ale zauważa: „Dobrze by było, gdyby ludzie dobrowolnie ubezpieczali się na starość. Problem jednak w tym, że tego nie robią”.

Mało nas do pieczenia chleba

Nowy system emerytalny był ucieczką do przodu. Polskie społeczeństwo dramatycznie szybko się starzeje. Brak jest prostej zastępowalności pokoleń. Celem reformy było mniejsze obciążenie budżetu państwa, które ciężaru przyszłych emerytur nie będzie w stanie udźwignąć. Dziś na jednego emeryta przypada czterech pracujących, ale za 20 lat będzie ich tylko dwóch. Coraz odważniej mówi się o konieczności wydłużenia w Polsce wieku emerytalnego. Tak jak zrobiono m.in. w Niemczech i Skandynawii. Z wyliczeń wynika, że trzydziestoletnie dziś kobiety będą mogły liczyć na to, że ich emerytura będzie wynosiła zaledwie jedną trzecią obecnej pensji. Jak za to przeżyć?

W fazie bezrobocia pracodawcy przebierają w pracownikach jak w ulęgałkach. Nie chcą już nawet zatrudniać ludzi po pięćdziesiątce. Fiaskiem okazał się ministerialny program aktywizacji zawodowej „50 plus”. Bo dramatem Polski znów jest dziś bezrobocie. Bez pracy może być nawet 12 proc. czynnych zawodowo Polaków. Pokolenie wyżu demograficznego z lat 80., które powinno pracować w kraju, tu odkładać na swoje emerytury i w końcu finansować bieżące emerytury rodziców, wyjechało za chlebem na Wyspy Brytyjskie i tam, jako „konsument dóbr wszelakich”, nakręca koniunkturę. Cyfry biją na alarm: 40 proc. absolwentów nie ma pracy!

-Musimy mieć więcej ludzi na rynku pracy – mówi w dyskusji na temat systemu emerytalnego prof. Ewa Kotowska.

Bo praca to podstawa. I trudno się nie zgodzić z premierem Tuskiem – nawet jeśli się go nie lubi – gdy mówi, że „emerytury nie są po to, żeby instytucje finansowe zarabiały kokosy”. W końcu za niskie emerytury lub ich brak zapłacimy wszyscy. Wyższymi podatkami na pomoc społeczną i ochronę zdrowia, na wspomaganie biednych i wykluczonych. Zatem dwa razy się zastanówmy, gdy usłyszymy krzyk twórcy reformy emerytalnej prof. Marka Góry ze Szkoły Głównej Handlowej, że rząd, obniżając z 7,3 do 3 proc. wkład składki do OFE, „chce przejąć nasze pieniądze”. Żaden z krajów UE – poza Polską – nie skonstruował tak ryzykownego systemu dla seniorów, tak mocno poddanego fluktuacjom rynku. Szwedzi, którzy reformę emerytalną rozpoczynali wraz z nami, powierzyli funduszom kapitałowym tylko 3,5 proc. emerytalnej składki. Polacy – dwa razy więcej. Czy warto było? Komu daliśmy zarobić? Nad bilansem zysków i strat powinniśmy się poważnie zastanowić.

Alicja Dołowska

Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej