„Oczyścimy Polskę z oczywistych patologii, z różnych Wojskowych Służb Informacyjnych i tym podobnych struktur”. To hasło PiS-u z kampanii wyborczej jest w tym roku wciąż aktualne. Mieliśmy mieć nową jakość rządzenia Polską, dwie stawki podatku PIT, ulgi rekompensujące ponoszone koszty wychowywania dzieci, koniec korupcji, nepotyzmu, kolesiostwa. Ale bywa różnie. W drodze do czwartej Rzeczpospolitej doszliśmy może do połowy.
Fot. Tomasz Gołąb
Kiedy w ostatnim dniu października ub. r. ustępujący prezydent Kwaśniewski zaprzysiągł rząd Kazimierza Marcinkiewicza widać było, że idzie trudny rok. Przynajmniej w polityce. Premier z drugiego garnituru (okazał się najbardziej lubianym premierem po 1989 r.), występujący jakby w zastępstwie swego politycznego szefa Jarosława Kaczyńskiego, słaby rząd (zresztą pierwszy gabinet, który wprost po wyborach od razu jest mniejszościowy) i koalicyjny pat, który z niezrozumiałych dla 35-milionowego narodu powodów uniemożliwił realizację przedwyborczych obietnic zmiany wszystkiego, co zmiany wymagało.
Układ kontra IV RP
Nie takie były nadzieje Polaków, którzy jesienią 2005 r. poszli głosować w wyborach parlamentarnych, a potem prezydenckich. Po raz pierwszy od 15 lat wielu z nas wrzucając kartę do urny śniło, że teraz uda się nie tylko skutecznie odsunąć od władzy na długie lata lewicę postkomunistyczną, ale że nic nie stanie na przeszkodzie w realizowaniu państwa, które skończy z korupcyjnymi układami, wprowadzi reformy podatkowe, zajmie się gigantyczną biedą i najwyższym w Europie bezrobociem oraz pchnie Polskę na tory sukcesów i międzynarodowego prestiżu. Partia Prawo i Sprawiedliwość oraz środowisko z nią związane, poddaje krytyce wszystkie rządy lat 1989 – 2005, oprócz rządu Jana Olszewskiego, którego ich zdaniem układ rządzący Polską doprowadził do odwołania. „Układ” zdaniem polityków PiS, przy pomocy WSI zablokował lustrację oraz dekomunizację kraju, doprowadził do powstania korupcji. Odpowiedzią miała być IV RP, powstała wraz ze zmianą konstytucji. Ale miał być także rząd koalicyjny PO i PiS. Miała być nowa jakość rządzenia Polską. Zamiast tego ujawnił się znowu głęboko zaszczepiony gen autodestrukcji prawicy. Czy kilka kryzysów, których byliśmy świadkami tylko w ciągu 12 miesięcy to mało, by uznać taką tezę za pozbawioną podstaw?
Znowu wybory?
Zaczęło się w styczniu. I to od razu od kryzysu parlamentarnego, od którego niewiele dzieliło do nowych wyborów. Do ostrego konfliktu doszło między rządzącą partią a opozycją sejmową. Poszło o ustawę budżetową i datę przedłożenia budżetu prezydentowi Rzeczypospolitej Lechowi Kaczyńskiemu. W celu uniknięcia rozwiązania Sejmu i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych, Sejm, któremu przewodził wicemarszałek Marek Kotlinowski (LPR), 11 stycznia 2006 r. niespodziewanie zdecydował, że termin na doręczenie posłom sprawozdania sejmowej komisji finansów publicznych z prac nad budżetem na 2006 rok między II a III czytaniem zostanie skrócony. Interweniujący Marek Jurek (PiS) zażądał przekazania mu prowadzenia obrad, zarzucając wicemarszałkowi złamanie regulaminu Sejmu, ale wniosek został przegłosowany. Lech Kaczyński wezwał wieczorem na rozmowę marszałka, który następnego dnia przerwał obrady Sejmu do 24 stycznia. Kluby Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz Platformy Obywatelskiej złożyły w Sejmie wniosek o odwołanie Marka Jurka z funkcji Marszałka Sejmu, oskarżając jednocześnie Prawo i Sprawiedliwość o oszukiwanie zarówno opozycji jak i polskiego społeczeństwa, w celu rozwiązania Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Po co? By zdobyć większość, bez której przepchnięcie jakiejkolwiek ustawy, bez oglądania się na resztę poselskich ław, nie będzie możliwe. W wygłoszonym 13 lutego 2006 r. po dwudziestej pierwszej przemówieniu telewizyjnym prezydent Lech Kaczyński poinformował jednak, że nie będzie skracał kadencji parlamentu. Prezydent zresztą trzymał naród w dość dużym napięciu, bo przemówienie opóźniało się ponad godzinę. Do ostatniej chwili konsultował sytuację w kraju ze swoim bratem oraz marszałkami izb parlamentarnych, Markiem Jurkiem i Bogdanem Borusewiczem. Jeszcze raz wypomniał niedoszłemu koalicjantowi, że to z jego winy nie doszło do zawiązania koalicji. Pierwsze parlamentarne przesilenie doprowadziło do podpisania 2 lutego przez Jarosława Kaczyńskiego (PiS), Romana Giertycha (LPR) i Andrzeja Leppera (Samoobrona) paktu stabilizacyjnego o współpracy w parlamencie. Za nieformalną nazwą układu zaproponowaną 19 stycznia opozycyjnym partiom parlamentarnym przez prezesa rządzącej PiS – Jarosława Kaczyńskiego, kryła się lista 144 ustaw, które miały zostać poparte przez partie przystępujące do układu. Zapisy dotyczyły m.in. WSI, lustracji majątkowej, dopłat do paliwa rolniczego, edukacji narodowej, powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego, systemu podatkowego oraz Narodowego Banku Polskiego. „Celem porozumienia jest zapewnienie Polsce stabilizacji politycznej, w szczególności zaś umożliwienie niezbędnych dziś efektywnych działań zmierzających do naprawy państwa i podjęcia polityki gospodarczej zapewniającej wzrost i jednoczesne rozwiązywanie najboleśniejszych problemów społecznych dzisiejszej Polski, tj. problemu nędzy, bezrobocia, braku mieszkań dla rodzin o przeciętnych i niższych niż przeciętne dochodach, dyskryminacji wsi, w tym kryzysu oświaty wiejskiej, nikłych środków przeznaczonych na kulturę i naukę” – zapisano w pakcie stabilizacyjnym.
Warto być Polakiem, ale… zarabiać nad Tamizą
Jednak już 18 marca, podczas konwencji wyborczej PiS, Jarosław Kaczyński ogłosił, że jego partia złoży w najbliższym możliwym terminie wniosek o samorozwiązanie Sejmu. Lider partii stwierdził, że wybory powinny odbyć się przed wizytą Benedykta XVI w Polsce, czyli w maju. Do samorozwiązania jednak nie doszło. Za to 9 lipca dymisję złożył Kazimierz Marcinkiewicz, w którego rządzie od 5 maja zasiadali jako wicepremierzy: Andrzej Lepper i Roman Giertych. Marcinkiewicz, który został p.o. prezydenta Warszawy powiedział, że przekazuje państwo w lepszym stanie, niż było w październiku ubiegłego roku, gdy tworzył rząd. Drugi kryzys ze współkoalicjantami, już za nowego premiera, Jarosława Kaczyńskiego (który postąpił wbrew zapowiedzi z października ub.r., że w przypadku zwycięstwa jego brata Lecha w wyborach prezydenckich, na pewno nie stanie na czele rządu) był znacznie poważniejszy i zakończył się dymisją Andrzeja Leppera ze stanowiska wicepremiera. Zdanie z początku expose nowego premiera, że warto być Polakiem, warto, by Polska trwała jako duży, liczący się kraj, stało się głównym motywem całego przemówienia. Jarosław Kaczyński określił je, używając barwnego stwierdzenia, jako „zasadę zasad”. Wygłaszał je w momencie, gdy już było wiadomo, że skala emigracji zarobkowej przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Szczególnie dotkliwe stały się wyjazdy lekarzy, którzy na Wyspach Brytyjskich zarabiają nawet kilkunastokrotnie więcej niż nad Wisłą.
Tam, gdzie stało ZOMO
Przy okazji parafowania paktu PiS-Samoobrona- LPR w lutym narodził się nowy konflikt: rządzący PiS naraził się dziennikarzom, bo świadkami jego technicznej części były jedynie media związane z o. Tadeuszem Rydzykiem. Pozostali dziennikarze zaprotestowali. Oficjalne podpisanie, dostępne dla wszystkich, nastąpiło kilkanaście minut później. Jednak konferencja została zbojkotowana. W obronie dziennikarzy stanął m.in. rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch, który skrytykował wyróżnianie w ten sposób niektórych mediów. Konflikt rządzących z mediami miał później jeszcze kilka odsłon. I zapewne niejedno jeszcze w tej dziedzinie się wydarzy w przyszłości. Premier i prezydent ugruntowali w różnych środowiskach przekonanie, że Polska nie ma wolnych środków przekazu. Że media nie są w swoich sympatiach politycznych obiektywne. Ten brak obiektywizmu – wyraźne stawanie po stronie Platformy Obywatelskiej i SLD przeciwko Prawu i Sprawiedliwości – ma się brać z chęci obrony interesów właścicieli komercyjnych telewizji i radiostacji. Po drodze dostało się sędziom i adwokatom, Trybunałowi Konstytucyjnemu i bankowcom (w tym szczególnie jednemu, który postawił się komisji ds. bankowości), funkcjonariuszom służby cywilnej, i tym „którzy dziś stoją tam, gdzie kiedyś stało ZOMO”.
Taśmy, szafy, paragrafy
Drugi, znacznie poważniejszy kryzys medialny wydarzył się jesienią, po emisji w programie „Teraz My” taśm nagranych ukrytą kamerą w pokoju poselskim. 26 września w programie Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Morozowskiego, telewizji TVN pokazano, jak Renata Beger przedstawia Adamowi Lipińskiemu, wiceprezesowi Prawa i Sprawiedliwości, swoje warunki za ewentualne przejście do PiS-u, w tym pierwsze miejsce na liście partyjnej, stanowisko w Ministerstwie Rolnictwa, utworzenie z państwowych środków funduszu na rzecz spłaty weksli posłów odchodzących z Samoobrony, miejsce na liście samorządowej, liście wyborczej dla zaufanych ludzi (w tym dla jednego z członków rodziny) oraz pomoc w rozwiązaniu spraw sądowych. Sytuacja wywołała burzę w Sejmie a dwie partie opozycji: PO i SLD zażądały dymisji premiera. 9 na 10 pytanych Polaków mówiło wówczas, że taśmy prawdy to kompromitacja IV RP. W oficjalnym wystąpieniu premier Jarosław Kaczyński przeprosił obywateli urażonych zachowaniem działaczy swojej partii. 25 października Renata Beger została ukarana naganą przez sejmową Komisję Etyki Poselskiej, Wojciech Mojzesowicz ukarany został upomnieniem. Krótko potem „Gazeta Polska” ujawniła, że w TVN pracuje były współpracownik służb specjalnych PRL Milan Subotic, co wywołało kolejną dyskusję, tym razem nt. werbowania przez tajne służby współpracowników wśród dziennikarzy. Towarzyszyła temu podnoszona od dłuższego już czasu sprawa inwigilacji prawicy i tzw. szafy płk. Lesiaka, który w latach 1992-1995 nadzorował akcje mające na celu dezintegrację polskich partii politycznych, przeciwnych polityce Lecha Wałęsy i rządowi Hanny Suchockiej i określanych mianem „ekstremistycznych” (Ruch dla Rzeczypospolitej, Ruch Trzeciej Rzeczypospolitej, Porozumienie Centrum, Polska Unia Socjaldemokratyczna, Polska Partia Socjalistyczna). Ostatecznie prokuratura postawiła Lesiakowi zarzuty, a 20 września rozpoczął się jego proces.
Rok wyzwisk
Rok 2006 zapisze się więc pod znakiem licznych awantur, obrzucania się wyzwiskami i zakrawającymi na językową akrobatykę obelgami. Po moherowych beretach, przyszły bure suki (to Ludwik Dorn o dziennikarzach), cieniasy (udawane przejęzyczenie Marcinkiewicza o PO-wskim gabinecie cieni), kaczyzm (to pogardliwie o rządach braci Kaczyńskich), katolicyzm toruński (jako dezawuacja uprawnionego w Kościele pluralizmu postrzegania świata), kryptokomuna, lumpenliberalizm, łżeelita III Rzeczypospolitej, wykształciuchy (znowu Ludwik Dorn, tym razem o niektórych osobach z wyższym wykształceniem) i UBekistan (o Polsce przed „odnową moralną” służb specjalnych przez Antoniego Macierewicza). To ostatnie określenie zrobiło w tym roku zawrotną karierę dzięki spektakularnej akcji likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, przeprowadzonej przez Antoniego Macierewicza 30 września. W Sejmie pomysł likwidacji WSI, jak żaden inny ważny projekt w tym roku zyskał rekordowe poparcie. Za było 375 posłów, przeciw 48. W miejsce WSI powołano SKW i SWW. – To właśnie likwidacja służb wojskowych, dokonana na podstawie ustaw uchwalonych z inicjatywy prezydenta Rzeczypospolitej, uniemożliwia w przyszłości łamanie prawa, a poprzez nakaz kwerendy w zasobach archiwalnych Wojskowych Służb Informacyjnych oraz mechanizm składania oświadczeń przez jej funkcjonariuszy i pracowników, pozwala na wyjawienie działań prowadzonych wbrew prawu – mówił z sejmowej trybuny 27 października szef Kancelarii Prezydenta RP Aleksander Szczygło, uzasadniając prezydencki projekt zmiany ustawy o służbie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.
Lustracja od razu do poprawki
Antoni Macierewicz był jednak przyczyną także kryzysu, który mógł mieć bardzo poważne skutki. W sierpniu stwierdził, że większość byłych szefów resortu spraw zagranicznych była de facto rosyjskimi agentami. Później jednak przeprosił za swe słowa, twierdząc, że wypowiadając je „użył niewłaściwego skrótu myślowego”. 13 listopada prezydent Lech Kaczyński podpisał ustawę z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów. – Po długich konsultacjach zdecydowałem się na podpisanie ustawy o lustracji. Jednocześnie chciałem zapowiedzieć, że najdalej w ciągu trzech tygodni wniesiona zostanie przeze mnie ustawa o zmianie tej ustawy – mówił prezydent składając podpis na dokumencie. Wśród negatywów podpisanej ustawy prezydent wskazał możliwość ujawnienia nazwisk osób, które nie powinny zostać ujawnione – tych, które np. z racji obowiązków służbowych nie mogły odmówić spotkania z funkcjonariuszem SB i nie mieli żadnego wpływu na to, że spotkanie zostało odnotowane w aktach. Druga sprawa, która według prezydenta wymaga zmiany to reguły dochodzenia swoich ewentualnych krzywd, gdyby publikowanie takich list bądź treść zaświadczeń były niezgodne z rzeczywistością.
Porażki i sukcesy
Na szczęście Polska żyła w 2006 r. nie tylko polityką. Rozpoczął się tragicznie: w czasie katastrofy budowlanej na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich – 28 stycznia 2006 roku około godziny 17:15, podczas trwania wystawy gołębi pocztowych, zawalił się dach hali MTK położonej na granicy Katowic i Chorzowa, grzebiąc 65 osób. Była to największa tego typu katastrofa we współczesnych dziejach Polski. W innych kwestiach też nie wszystko szło pomyślnie: mundial rozgrywany latem w Niemczech, dla Polaków skończył się po porażkach z Ekwadorem i gospodarzami mistrzostw. Jedynie w ostatnim meczu Polacy sprostali Kostaryce (2:1). Po porażce PZPN zatrudnił na stanowisku selekcjonera polskiej reprezentacji Holendra Leo Beenhakkera. Trener podpisał dwuletni kontrakt, którego głównym celem jest pierwszy w dziejach polskiej reprezentacji piłkarskiej awans do Mistrzostw Europy, które w 2008 roku odbędą się w Austrii i Szwajcarii. 15 listopada wygraliśmy 1:0 mecz eliminacyjny przeciwko Belgii w Brukseli. Wcześniej pokonaliśmy reprezentację Kazachstanu 1:0 i Portugalczyków – 2:1. Piłkarscy kibice pożegnali w tym roku Kazimierza Górskiego, zmarłego 23 maja legendarnego trenera, twórcy sukcesów piłkarskiej reprezentacji Polski. Rok 2006 zapamięta także wojsko i wielbiciele militariów. 9 listopada na wojskowym lotnisku w Krzesinach pod Poznaniem odbyła się oficjalna uroczystość przejęcia dwóch z 48 kupionych przez naszą armię nowych samolotów F-16, najnowocześniejszych myśliwców na świecie.
Zero tolerancji i „uwaga na leki”
W zapowiadanej przez braci Kaczyńskich drodze do IV RP doszliśmy może do połowy
Fot. Tomasz Gołąb
W 2006 r. przez Polskę przetoczyło się kilka ważnych dyskusji: o teczkach, marszach równości, wekslach, zasadności budowy stacji dla ekspresów we Włoszczowej. Jedna z nich, sprowokowana wydarzeniami w gdańskim gimnazjum, gdzie grupa nastolatków pozorowała gwałt na rówieśnicy wywołała burzę pomysłów na okiełznanie młodzieży i zmianę systemów wychowawczych polskiej szkoły. W dyskusję żywo włączył się minister edukacji Roman Giertych, który polecił wdrożyć w życie program „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”. W całym kraju rozpoczęła się kontrola wszystkich typów szkół pod kątem oceny bezpieczeństwa uczniów i nauczycieli. Kontrolę prowadzą 3-osobowe zespoły, w których składzie znajduje się przedstawiciel kuratorium, policji i organu prowadzącego szkołę. Akcja potrwa co najmniej do 31 sierpnia 2007 r. Panikę wśród pacjentów i lekarzy wywołała sprawa corhydronu. Wycofany z rynku po wykryciu w ampułce serii 010705 chlorku suksametoniowego w listopadzie spowodował zamknięcie na kilka dni całej produkcji jeleniogórskiej Jelfy i prokuratorskie śledztwo w sprawie kilkudziesięciu przypadków zgonów, które mogły być wynikiem zażycia leku powodującego zwiotczenie mięśni. Listopad to także miesiąc samorządowych wyborów. W skali całego kraju o włos z PiS wygrała PO, chociaż prawdziwym zwycięzcą wyborów okazało się PSL. Spośród partii politycznych ma najwięcej radnych w kraju – 4840. PiS ma 4491 radnych, PO – 2749, koalicja Lewica i Demokraci – 1891, Samoobrona – 1116, LPR – 314, a Krajowa Partia Emerytów i Rencistów – 7 – podała PKW. W sejmikach najwięcej radnych ma PO – 186, następne jest PiS – 170, PSL – 83, koalicja Lewica i Demokraci – 66, Samoobrona – 37, LPR – 11. Status quo polskiej polityki został na razie utrzymany. Czy wyniszczający pojedynek dwóch gigantów – PO i PiS, których Polacy w równym stopniu obdarzyli zaufaniem najpierw w wyborach parlamentarnych, a w tym roku samorządowych musi skończyć się klęską ugrupowań prawicowych? Oby nie. Ale na pewno będziemy o tym wiedzieć dopiero podsumowując rok 2007, za 12 miesięcy…
Tomasz Gołąb
Artykuł ukazał się w numerze 12/2006.