Po półwieczu od rozpoczęcia Soboru Watykańskiego II jego oceny są mocno spolaryzowane. Poprawne odczytanie tego najważniejszego wydarzenia w dziejach współczesnego Kościoła powinno wiązać się z odrzuceniem płytkich i skrajnych opinii
Właściwa recepcja Soboru zakłada odczytanie go w szerokiej perspektywie historycznej
11 października 1962 roku w przemówieniu otwierającym Sobór bł. papież Jan XXIII wypowiedział znamienne słowa: „Chrystus zawsze jaśnieje jako ośrodek historii i życia. Sobory powszechne, ilekroć się zbierają, święcą uroczyście jedność, jaka istnieje między Chrystusem a Jego Kościołem”. Warto zastanowić się, czy 50 lat po wybrzmieniu tych słów w Bazylice św. Piotra, miejscu w którym jak stwierdził „dobry papież Jan” „niebo i ziemia stykają się bezpośrednio”, potrafimy ocenić dokonania soborowe z właściwą wnikliwością i głębią? Czy „duch Soboru”, o którym tak często wspominają kolejni następcy świętego Piotra nie zaginął gdzieś w ferworze krzykliwych polemik prasowych i żarliwych sporów na forach internetowych? Czy horyzontu widzenia i rozumienia soborowych konstytucji, dekretów i deklaracji nie przysłaniają nam w jakimś stopniu zmienne i labilne zjawiska doczesne?
Prawda szukana po omacku
W ostatnich latach daje się wyraźnie zaobserwować nowe podejście do problematyki soborowej. Wynika ono przede wszystkim z upływającego czasu. Dla znacznej części wypowiadających się dzisiaj o wydarzeniach z lat 1962-65, zarówno duchownych jak i świeckich, pozostają one w wąskim znaczeniu wydarzeniami „historycznymi”, nie przeżywanymi w sposób czynny i aktywny. Sobór oceniać możemy poprzez pryzmat wspomnień jego bezpośrednich uczestników i badaczy dziejów współczesnego Kościoła lub – co zdarza się niestety stosunkowo rzadko – przez bezpośrednie studia na soborowymi dokumentami. Zmiana pokoleniowa w podejściu do Soboru jest naturalna, wiąże się jednak dla każdego urodzonego już po zakończeniu jego obrad, z koniecznością samodzielnych poszukiwań w gąszczu różnorakich opinii oraz mniej lub bardziej kategorycznych wniosków, będących wynikiem osobistych poglądów danych autorów i badaczy.
Współczesny odbiorca bez problemu dotrze do prac zawierających zróżnicowane oceny Soboru ze strony autorów katolickich. Natrafić możemy na ujęcia jednoznacznie afirmatywne, np. obszerną, pięciotomową „Historię Soboru Watykańskiego II” autorstwa znanego włoskiego historyka Giuseppe Alberigo (1926-2007). Był on przedstawicielem słynnej szkoły naukowej z Instytutu Nauk Religijnych w Bolonii, postulującej skoncentrowanie się badaczy nie tyle na treści dokumentów Vaticanum II, lecz na samym „duchu tego wydarzenia”. Zdaniem Włocha, duch soborowy oznaczał jednoznaczne zerwanie Kościoła z pokonstantyńską epoką sojuszu ołtarza z tronem i związanej z Soborem Trydenckim monarchiczną strukturą jego hierarchii. Z drugiej strony, znajdziemy też publikacje wyraźnie krytyczne wobec tego typu narracji. Pierwszym z brzegu przykładem może być książka profesora Roberto de Mattei „Sobór Watykański II. Historia niedopowiedziana”, która usiłuje dokonać krytycznej reinterpretacji myśli soborowej. De Mattei zwraca uwagę, że Konstytucja Duszpasterska o Kościele w Świecie Współczesnym Gaudium et spes postulująca szeroki dialog Kościoła ze światem współczesnym, widziana z perspektywy kondycji duchowej cywilizacji zachodniej praktycznie nie zdała egzaminu i nie przyniosła oczekiwanych przez ojców soborowych owoców.
Dodać do tego głosy przewijające się w wysokonakładowej prasie – chociażby niedawny artykuł Tomasza Terlikowskiego w „Rzeczpospolitej”, wieszczący koniec „Kościoła postępowego” wraz ze śmiercią emerytowanego kardynała Mediolanu Carlo Marii Martiniego (zmarł pod koniec sierpnia br.), statystyczny „zwyczajny katolik” może doznać uczucia ogromnego dysonansu i zawrotu głowy. Czy możliwe jest, aby jedno wydarzenia budziło tak odmienne opinie? Gdzie znaleźć właściwy klucz do prawdy?
Ciągłość o dynamicznym charakterze
Zasadniczym błędem popełnianym zarówno przez gorących przeciwników, jak i zwolenników Soboru jest myślenie, że było to wydarzenie prowadzące do powstania swoistego „nowego” Kościoła. Tego typu spojrzenie jest w znacznym stopniu przesycone płaszczyzną doczesną, postrzegającą Kościół na kształt organizacji społeczno-politycznej, składającej się z rywalizujących ze sobą frakcji i koterii, których działania owocują zmianami statutowymi lub nowymi treściami programowymi. Takie redukcjonistyczne ujęcie wiąże się z antropologiczną pomyłką. Zapomina się o nadprzyrodzonym charakterze oświecanej przez asystę Ducha Świętego więzi eklezjalnej, łączącej powszechną wspólnotę Ludu Bożego w stałym dążeniu do zjednoczenia z Chrystusem. Między Synem Bożym a jego Kościołem istnieje jedność daleko wykraczająca poza ramy organizacyjne i procedury urzędowo- biurokratyczne. Istnieje organiczna ciągłość i niezmienność pomiędzy Kościołem pierwszych wieków, a Kościołem, o którym potocznie (i nieco niefortunnie) mówimy jako „posoborowym”.
Benedykt XVI w przemówieniu do Kurii Rzymskiej w 2005 roku zaproponował w związku z tym postrzeganie Soboru poprzez „hermeneutykę ciągłości i reformy” w przeciwieństwie do „hermeneutyki nieciągłości i zerwania”. Oznacza to z jednej strony, że dokonania soborowe powinny być postrzegane w świetle Tradycji apostolskiej, ale – co również bardzo istotne! – także Tradycja apostolska winna być widziana poprzez pryzmat ostatniego Soboru.
Sobór winien wszystkiemu?
Stosunkowo trudną płaszczyzną dyskusji o Soborze jest ocena wydarzeń, które nastąpiły już po jego zakończeniu w życiu tradycyjnie katolickich społeczeństw. Z pewnością dyskusji tej nie służy pewna demonizacja Vaticanum II, żywa w niektórych środowiskach. Sobór wprost obwiniają one za laicyzację świata i postępujący kryzys duchowy współczesności. W tym przypadku wydaje się, że łatwo jest pomylić przyczyny ze skutkami. Warto zwrócić uwagę, że sekularyzacja świata zachodniego rozpoczęła się już na długo przed Soborem, a jej prawdziwe korzenie tkwią w czasach rozpowszechnienia filozofii postkartezjańskiej i późniejszej epoki Oświecenia. Postępujący spadek oddziaływania Kościoła na świat zewnętrzny był wynikiem złożonej sytuacji społeczno-politycznej pierwszej połowy XX stulecia, znaczonej przez rewolucje, systemy totalitarne, dwie wojny światowe i błyskawiczny postęp naukowo-techniczny. Tuż po Soborze, z dużą falą uderzyły w społeczeństwa efekty przemian obyczajowych związanych z buntem 1968 roku, co jeszcze bardziej dopełniło objawy kryzysu. Wspomniane procesy przechodziły więc równolegle, nie dzięki, ale pomimo obrad ojców soborowych. Podejmując bardzo trudny temat dialogu ze światem w Konstytucji Gaudium et spes, Kościół nie miał zamiaru kanonizowania laickiej i pozbawionej odniesień religijnych rzeczywistości, ale pokazał, iż współczesny świat, pomimo wszystkich swoich wad i pułapek może być miejscem budowania świętości członków Kościoła stanowiącego widzialny sakrament jedności rodzaju ludzkiego.
Można się zgodzić z częścią krytyki dotyczącej niepoprawnego w wielu miejscach świata zrozumienia zapisów Konstytucji o Liturgii Świętej Sacrosanctum Concilium, będącej pierwszym opublikowanym dokumentem Soboru i jego najbardziej widocznym efektem. Jednakże warto zaznaczyć, że treść Konstytucji, jak i będąca jej efektem reforma liturgiczna miała za cel podkreślenie wagi liturgii jako źródła i szczytu życia chrześcijańskiego, uczynienia jej jasną i przejrzystą oraz pobudzenia wiernych do czynnego i bardzo świadomego uczestnictwa w sakramencie Eucharystii. Wbrew pozorom, w okresie przed Soborem świadomość liturgiczna ogółu wiernych była dość niska, brakowało często właściwej katechezy i przepowiadania, o czym świadczy chociażby działalność tzw. Ruchu liturgicznego w krajach zachodnich od połowy XIX wieku, który już wówczas dostrzegał masowe zanikanie pobożności liturgicznej wśród mas wiernych.
Inne krytykowane współcześnie zasady soborowe, zawarte w Konstytucji Gaudium et spes takie jak prawo wolności sumienia czy wzajemna autonomia sfery kościelnej i świeckiej nie mogą być oceniane wyłącznie w sposób utylitarny. Traktowane w sposób poważny i odpowiadający pragnieniom ojców soborowych chronią przez pułapkami sojuszu ołtarza z tronem, który w XVIII i XIX stuleciu przyczynił się do faktycznego oderwania niższych warstw społecznych od Kościoła w Europie. Mogą też stanowić tamę przed bałwochwalczymi w istocie próbami wykorzystywania tkanki Kościoła do doraźnych celów politycznych.
Tłumacząc obrazowo – winienie Soboru za wszelkie negatywne tendencje współczesności przypomina nieco spiskową teorię dziejów współczesnych antyklerykałów, przypisujących osobom duchownym odpowiedzialność za większość dziejącego się na ziemi zła.
Wypłynąć na soborową głębię
Właściwa recepcja Soboru zakłada odczytanie go w szerokiej perspektywie historycznej oraz sięgnięcie do jego tekstów. Bogactwa teologicznego jest w nich tyle, że z pewnością każdy znajdzie w nich inspirację do pogłębienia życia duchowego. Chyba najbardziej znaczącym „soborowym drogowskazem” pozostaje treść Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium, przypominająca że wszyscy ochrzczeni są współuczestnikami potrójnego urzędu Chrystusa – prorockiego (dzięki powierzonej nam misji przepowiadania Ewangelii), kapłańskiego (poprzez złączenie swoich cierpień z Ofiarą Chrystusa na krzyżu) oraz królewskiego (zakładającego nasz udział w budowaniu zalążków wspólnoty Królestwa Bożego już tu, na ziemi). Realizacja tego programu jest niczym innym jak dojrzałą i zwróconą ku wieczności postawą mesjańską, do której wzywa nas Ewangelia. Łatwo jest ulec pokusom poszukiwania taniej sensacji w historii Vaticanum II lub wygodnej krytyki Soboru przeprowadzanej w domowym zaciszu w ciepłym fotelu – dużo trudniej realizować jego, wielkie wezwanie do prawdziwego „uchrystusowienia” świata.
Łukasz Kobeszko