Święty Tomasz pisał: „Łatwiej dochodzi się do prawdy od błędu, niż z zamętu”. A spory zamęt panuje w pojmowaniu „wspólnoty”. W sposób bezpośredni odnosi się to także do naszego Stowarzyszenia, które już w swojej nazwie jednoznacznie wskazuje na zaangażowanie w tworzenie i rozwijanie wspólnot chrześcijańskich i to, że taką wspólnotą przede wszystkim samo powinno być.
Wspólnotą określa się wiele społeczności i relacji społecznych: wspólnota wiary, wspólnota Kościoła, wspólnota rodzinna, wspólnota narodowa, wspólnota interesu, Wspólnota Europejska, wspólnota finansowa, wspólnota pracy… Teorie socjologiczne rozróżniają wspólnotę i stowarzyszenie. Oto jeden z przykładów: „Według dynamicznej teorii wspólnoty, jest to ekskluzywna zbiorowość ludzka, którą łączy jakaś trwała więź duchowa. Zbiorowość, w której dla każdego jej członka suma jego więzi ťdo wewnątrzŤ przewyższa sumę więzi ťna zewnątrzŤ. Cechami charakterystycznymi dla wspólnoty są więc trwałość – nieprzypadkowość, nieprzelotność oraz duchowość – coś, co przekracza sferę interesowności przeciwnie do stowarzyszenia”.
I rzeczywiście trzeba widzieć realną i praktyczną różnicę między wspólnotą a stowarzyszeniem, chociaż w mowie potocznej często obydwie te zbiorowości ludzkie bywają uważane za wspólnoty, co zresztą ma sugerować naturalną nadrzędność idei wspólnoty nad ideą stowarzyszenia. Różnice sprowadzają się nie tylko do odrębności formalno-prawnych, ale głównie do autentyzmu relacji i więzów osobowych, zasad wewnętrznych wspólnoty i sposobów obecności w życiu publicznym oraz celów powstania i istnienia.
W naszych dokumentach tożsamościowych
Często w różnych gremiach dajemy wyraz pragnieniu prawdziwej wspólnoty ludzkiej i chrześcijańskiej; wiemy też, że wspólnoty nie da się utworzyć dekretami. Jednak im więcej o tym pragnieniu mówimy, tym mniej o wspólnocie rozmawiamy i wspólnie zastanawiamy się, na czym taka wspólnota ma polegać i jakimi drogami do niej możemy dojść. Różne osoby odmiennie widzą tę wspólnotę. To powoduje zamęt, a w konsekwencji zastój. Brakuje wyraźnego określenia sensu i rozumienia wspólnoty, jaką chcemy tworzyć, jaki ma w niej panować etos, jakiego ma być ducha.
Jednak w dokumentach z ostatniego walnego zebrania naszego Stowarzyszenia pewne wskazania można odszukać. Deklaracja Programowa mówi, że jesteśmy „zrzeszeni we wspólnocie Katolickiego Stowarzyszenia ťCivitas ChristianaŤ” – a więc deklaratywnie tworzymy już wspólnotę. Pojęciem wspólnoty określamy rodzinę („wspólnota życia i miłości”), naród („wspólnota kulturowa”), państwo („wspólnota polityczna”), samorząd („wspólnota lokalna”), Polskę (integralna część „wspólnoty narodów chrześcijańskich”). Wreszcie deklaracja ta wymaga, żebyśmy doceniali „powołanie, talent i kwalifikacje osób skupionych we wspólnocie ťCivitas ChristianaŤ – i dopiero to stwierdzenie dotyka tego, co już wskazuje na etos wspólnoty.
Natomiast w Deklaracji Ideowej Stowarzyszenia pojęcie „wspólnota” występuje tylko jeden raz, kiedy to mówimy, że chcemy w naszej odpowiedzi na nauczanie Vaticanum II „wzrastać w wierze i dawać świadectwo wyznawanym wartościom poprzez codzienną pracę i działalność naszej wspólnoty”, czyli uważamy się za katolicką wspólnotę pracy i działania.
Po co więc stale upominamy się o to, byśmy dopiero stali się wspólnotą? Widać inaczej rozumiemy istotę wspólnoty niż nasze ideowo-programowe konstytucje, wyczuwając pewnie intuicyjnie i to, że statut stowarzyszenia i statut wspólnoty to dwie różne kultury. Warto o tym rozmawiać i wyciągać wnioski do przyszłej pracy i działalności.
Sięgnąć do źródła
Wiele jest dobrych źródeł dotyczących wspólnot, zwłaszcza świadectw o ich życiu i działalności, ale dla naszego problemu najbardziej cennym, pouczającym i mobilizującym do czynu jest praca księdza kardynał Karola Wojtyły Osoba i czyn (PTT, Kraków 1985, wyd. II). Przedstawiony w niej został sens wspólnoty w świetle antropologii chrześcijańskiej, a więc w najbardziej właściwy dla nas sposób. To wspaniałe studium osoby, która ujawnia siebie w czynie, będąc wspólnie z innymi, uważam za podstawowy drogowskaz do właściwego pojmowania wspólnoty w naszym Stowarzyszeniu, zwłaszcza w odniesieniu do już przyjętych (wyżej podane) deklaratywnie ustaleń. Pokrótce przytoczę najbardziej istotne pojęcia, zasady i kryteria prawdziwej wspólnoty ludzkiej i chrześcijańskiej, bo o takiej i my marzymy.
Wspólnota powstaje jako sposób uczestnictwa osoby ludzkiej, poprzez które to uczestnictwo „może ona bytować i działać ťwspólnie z innymiŤ, spełniając przez to siebie”. To uczestnictwo będące właściwością osoby ludzkiej stanowi istotny, konstytutywny rys każdej prawdziwej wspólnoty. Wspólnota jest dla człowieka, a nie człowiek dla wspólnoty. Jednak osoba i wspólnota „niejako przylegają do siebie”, nie mogą w zdrowej wspólnocie być wrogimi sobie. Ta relacja osoba–wspólnota ma bardzo ważną cechę na gruncie chrześcijańskim: właściwym podmiotem bytowania i działania wspólnoty „jest zawsze człowiek-osoba”!
To bardzo ważna cecha i zasada egzystowania wspólnoty, bowiem gdy konkretni ludzie stanowiący wspólnotę nie są wolnymi podmiotami jej bytowania i działania, to wspólnota w rzeczywistości (mimo właściwych haseł i deklaracji) nie uznaje człowieka jako osoby, czyniąc go jedynie funkcjonariuszem swoich celów, narzędziem czyjegoś zysku, przedmiotem manipulacji – trudno wówczas mówić o autentycznej ludzkiej i chrześcijańskiej wspólnocie. Co najwyżej mamy do czynienia z jakąś organizacją, stowarzyszeniem czy partią, dla których pojęcie uczestnictwa jest czymś absurdalnym, bo chodzi im tylko o posłuszne członkostwo, składki i inne sprawy.
Kardynał Wojtyła jasno stwierdza, że „można wspólnie z innymi działać, ale pozostawać poza tą wspólnotą, o jakiej stanowi uczestnictwo”. Bycie członkiem wspólnoty na zasadzie formalnej do niej przynależności nie stanowi o właściwej relacji osoba– wspólnota, nie gwarantuje podmiotowości człowieka we wspólnocie, spełniania siebie wspólnie z innymi ani też udziału w tworzeniu dobra wspólnego, czyli także osobistego. Działanie i bytowanie wspólnie z innymi nie oznacza samo w sobie współdziałania – zachodzi wtedy „wspólnota przedmiotowa bez podmiotowej”.
Znamy takie sytuacje z różnych wspólnot, z jakimi można mieć do czynienia: przynależność bez uczestnictwa, członkostwo bez osobowej wolności, bez poszanowania talentów i kwalifikacji. Wtedy o dobru wspólnym nawet nie wolno mówić, bo jedynie poprawnym myśleniem i mówieniem jest „dobro wspólnoty”, czyli instytucji, często ograniczonej do realnego dobra wyłącznie jej przywódców, co szczególnie wyraźnie obserwuje się w różnego typu partiach, stronnictwach i innych bytach tego typu. Ile to razy słyszy się paternalistyczne „pocieszenie” liderów: „dobro partii tego wymaga” albo „dla wspólnego interesu” zrezygnuj z czegoś, co ci się nawet należy, ale „dobro nasze” tego wymaga. Nie może w takich przypadkach być nawet sugestii, że mamy do czynienia ze wspólnotą prawdziwie ludzką i chrześcijańską. A ponieważ jest to cecha wszelkich struktur typu partyjnego, nawet gdy są na statusie stowarzyszeń czy fundacji, i to chrześcijańskich czy katolickich, to absurdem i kłamstwem jest samo pojęcie „partia chrześcijańska”. Wspólnota, która funkcjonuje na zasadach partyjnych, nie jest wspólnotą chrześcijańską, choćby miała 100 świętych patronów i 7 dekretów władzy kościelnej o jej katolickości!
Ikona Andrieja Rublowa – Trójca Święta – ideał wspólnoty
Tam, gdzie nie ma prawdziwego uczestnictwa w dobru wspólnym całej wspólnoty i każdego jej członka, na ogół łamie się wolną wolę uczestniczenia w bytowaniu i działaniu wspólnoty. Autor Osoby i czynu pisze: „im mocniejsza, bardziej świadoma i prawdziwa jest podstawa uczestnictwa, tym większe jest zapotrzebowanie na uczestnictwo, na podmiotowość”!
Tu warto przytoczyć pojmowanie czynu, którym posługuje się Kardynał: „Czynem nazywamy wyłącznie świadome działanie człowieka. (…) Rzeczownik ťczynŤ łączy się z czasownikiem ťczynićŤ, ťdziałaćŤ. Czyn to tyle, co działanie właściwe człowiekowi jako osobie”. Warto też zauważyć, że takie pojęcia, jak actus humanus, actus voluntarius czy actus personae oddają dalszą charakterystykę czynu, ale to tu pomijam, by nie zaciemniać ogólnego obrazu. W każdym razie człowiek jako ktoś działający we wspólnocie chce być „kimś”, a nie „czymś”. Wspólnota, która tego podstawowego faktu ludzkiego nie chce uznać, staje się czymś na kształt struktury totalitarnej, która swoim szeregowym członkom daje tylko jeden „przywilej personalny”: „milcz, gdy do nas mówisz”. A to już jest śmierć jakiejkolwiek wspólnoty!
Główne kryteria i zasady
Czerpiąc z tego samego źródła, zobaczmy, jak wyglądają podstawowe cechy konstytutywne autentycznej wspólnoty ludzkiej i chrześcijańskiej. Autor Osoby i czynu omówił cztery istotne cechy prawdziwej wspólnoty.
Postawa solidarności wynika z faktu, że człowiek bytuje i działa wspólnie z innymi ludźmi. Jest ona podstawą wspólnoty, w której dobro wspólne prawidłowo funkcjonuje i wyzwala uczestnictwo, a uczestnictwo prawidłowo służy dobru wspólnemu. Solidarność jest udziałem w realizacji tego, co przypada każdemu z racji członkostwa we wspólnocie, i czynieniem tego dla dobra wspólnego. Solidarność wyraża się solidnym wypełnianiem swoich obowiązków, kiedy trzeba to postawą pomocy, ale też – to bardzo ważne – powstrzymuje przed wchodzeniem na teren cudzego obowiązku i odpowiedzialności, i przed przejmowaniem za swoje tego, co się należy innemu. Obserwujemy takie zjawiska antysolidarności, kiedy ktoś rzekomo komuś chce pomóc, ale po to, by wykazać jego niezaradność lub zbędność („ja zrobię to lepiej, taniej i szybciej”). To bardzo niechrześcijańska postawa!
Postawa prawdziwej solidarności umożliwia to, żeby człowiek znajdował dopełnienie siebie w dopełnianiu innych, a nie w zubożaniu ich duchowo, intelektualnie, moralnie czy materialnie. Prawdziwa solidarność jest wyrazem miłości bliźniego!
Postawa sprzeciwu też jest wyrazem solidarności i zaangażowania w dobro wspólnoty, jej etos, troski o sens istnienia i działania wspólnoty. Sprzeciw potrzebny jest każdej wspólnocie jako wskazywanie na inny sposób urzeczywistniania uczestnictwa (a także członkostwa) we wspólnocie oraz realizowania dobra i współdziałania z innymi. Postawa sprzeciwu to punkt wyjścia do poszukiwania dróg i metod realizowania bytu i działalności wspólnoty. Brak rzeczywistego prawa do takiego sprzeciwu albo uznawanie słusznego sprzeciwu za postawę szkodliwą dla dobra wspólnego i dobra wspólnoty (niekiedy utożsamianych wyłącznie z dobrem liderów czy właścicieli) świadczy o złym ustroju wspólnoty, o złej kulturze pracy i działalności albo o zakłamaniu moralnym, co dyskwalifikuje taką wspólnotę jako prawdziwie ludzką czy chrześcijańską. Kardynał Wojtyła stwierdził: „Wspólnota ludzka wtedy posiada prawidłową strukturę, kiedy słuszny sprzeciw nie tylko posiada w niej prawo obywatelstwa, ale także taką skuteczność, jakiej domaga się dobro wspólne wraz z prawem uczestnictwa”.
Zasada dialogu, czyli rozmowy pozwalającej rozpoznać to, co prawidłowe i słuszne, i to, co pozwala człowiekowi stawać się bardziej człowiekiem, a wspólnocie bardziej światem uczestnictwa osób w urzeczywistnianiu dobra wspólnego. Poprzez dialog należy respektować „personalistyczną” wartość czynu oraz nadawać prawdzie i dobru rolę moralnego kierownictwa we wspólnocie. Dialog to nie jest dekoracja, bo to tak ważne, jak mechanizm samoobronny w żywym organizmie.
Postawa miłości bliźniego w sposób przesądzający decyduje o tym, czy mamy do czynienia ze wspólnotą chrześcijańską. Od przyjęcia prawdy, że ludzie są „bliźnimi”, czyli należą do wspólnoty człowieczej, zaczynają się inne wspólnoty osobowe, ludzkie i chrześcijańskie. Dzięki temu, że jestem „bliźnim” dla każdego członka mojej wspólnoty, a każdy inny członek wspólnoty jest moim „bliźnim”, możemy tworzyć wspólnotę wykraczającą poza wspólne bytowanie i działanie – możemy uczestniczyć w człowieczeństwie drugiego człowieka, a na tym przecież opiera się uczestnictwo we wspólnocie, w urzeczywistnianiu dobra wspólnego. „Bliźni” i „członek wspólnoty” to nie są wykluczające się rzeczywistości czy porządki ładu we wspólnocie – w dobrze pojmowanej i realizowanej wspólnocie wzajemnie się dopełniają i czynią ją bardziej prawdziwą.
Jednak dopiero w świetle wielkiego przykazania Ewangelii o miłości bliźniego można zrozumieć w pełni chrześcijański sens i wymiar wspólnoty, ocenić i docenić jej chrześcijańskość czy katolickość. Przykazanie miłości jest zasadą bytowania i działania „wspólnie z innymi” i najbardziej pożądaną zasadą egzystencji wspólnoty chrześcijańskiej, w tym katolickiej. We wspólnocie chrześcijańskiej system odniesienia „bliźni” musi być decydujący. Gdy tak nie jest, to między osobą a wspólnotą powstaje przepaść. Pojawia się obojętność albo wrogość, a w konsekwencji niszczenie osoby i wspólnoty. A stąd już tylko krok do tego, by tzw. wspólnoty chrześcijańskie czy katolickie niszczyły samo chrześcijaństwo, czy katolicyzm.
Sięgając jeszcze raz do Ewangelii
Do tego, co przekazałem tu z tej arcyważnej, choć już nieco zapomnianej książki, kardynał Karola Wojtyły, chcę jeszcze bardzo krótko dodać dwa kryteria prawdziwości wspólnoty chrześcijańskiej. W zasadzie oba wynikają czy raczej są konkretyzacją postawy miłości. A są to bezinteresowność i przebaczenie. Ich sens jest znany, nie zawsze doceniany, ale tutaj tylko jedno dopowiem: bezinteresowność i przebaczenie są naśladowaniem Jezusa Chrystusa, są one wypełnieniem miłości i źródłem jedności, bez której wspólnota się nie ostoi. W tym momencie należy jeszcze jedno powiedzieć: wspólnota chrześcijańska, tak jak Kościół, może być ponadnarodowa, ale nie może być antynarodowa, bez względu na to, wobec jakich narodów taką postawę krzewi. Miłość bliźniego nie ma narodowości – jakkolwiek bliżsi nam są krewni czy rodacy, to jednak wszyscy są ludźmi, dziećmi tego samego Boga.
Krótko o zagrożeniach
Autor Osoby i czynu wskazuje na dwa zagrożenia dla wspólnoty: postawa konformizmu i postawa uniku. Konformizm oznacza „brak zasadniczej solidarności”, a równocześnie „unikanie sprzeciwu”. To swojego rodzaju spryt, ale zarazem tchórzostwo. Jak to zakłamuje wspólnotę, nie muszę tu opisywać, bo znamy to pewnie także ze wspólnot naszego życia prywatnego. Postawa uniku idzie jeszcze dalej: to już nieobecność we wspólnocie, jakaś postawa zastępcza dla człowieka, który nie potrafi być solidarny, ani nie wierzy w możliwość i skuteczność sprzeciwu. Postawa taka bywa owocem egoizmu, ale może częściej jest wyrazem lęku przed wspólnotą, przed jej złymi statutami, przed dostaniem się w prawidła etosu strachu rządzącego wspólnotą. Jeżeli takie postawy stają się we wspólnocie normą, to znak, że taka struktura straciła „duszę wspólnotowości”, stając się dla swoich członków obcą i wrogą, a jedyną uczciwą postawą jest jej opuszczenie – inaczej żyje się w kłamstwie. A kłamstwo to królestwo szatana.
Jerzy Marlewski
Artykuł ukazał się w numerze 05/2009.
Tekst wykładu wygłoszonego na marcowej sesji Ośrodka Formacji Katolicko-Społecznej Oddziału Okręgowego w Warszawie.