W kryształowym labiryncie

2013/01/23

Najgorszym rozwiązaniem dla chrześcijan w Europie byłaby paraliżująca rezygnacja i zadręczanie się krzykliwymi przejawami zła. Zamiast tego, warto podjąć trudne zadanie mądrej obecności w świecie, która doprowadzi do jego przemiany i „uchrystusowienia”.

Pierwszy w 2013 roku numer „Naszego Głosu” pragniemy w dużej mierze poświęcić odpowiedzi na pytanie o drogi wyjścia z niewątpliwie skomplikowanej sytuacji duchowej i społecznej, w której znalazł się Stary Kontynent. Na wstępie warto zaznaczyć, że diagnozy i wnioski (przyznajmy, że nieraz różniące się od siebie), jakie Czytelnicy znajdą w naszych rozważaniach nie oznaczają dążeń do wynalezienia cudownego sposobu na zmianę bieżącego stanu rzeczy. Magiczne eliksiry są stałym rekwizytem w uroczych baśniach, lecz nie w realnym życiu.

Zmiany cywilizacyjne następują albo gwałtownie (choć nawet wówczas nie jesteśmy w stanie ogarnąć ich wszystkich możliwych konsekwencji), albo też stopniowo i powoli (co z kolei doprowadzić może do złudnego przeświadczenia o stagnacji rzeczywistości). Czy tego chcemy czy nie, świat nie jest nieruchomym monolitem, lecz rzeczywistością złożoną i dynamiczną, rozwijającą się na konkretnych odcinkach pomiędzy początkiem (a) i końcem (b), gdzie koniec jednego etapu oznacza jednocześnie początek nowego. W potocznym myśleniu utrwalił się żywotny stereotyp, symbolizowany starym porzekadłem „wszelkie zmiany prowadzą ku gorszemu”.

Każda jednak zmiana, niczym bieguny baterii elektrycznej nosi w sobie dwa potencjały: pozytywny i negatywny. Ich uwolnienie zależy od szeregu czynników, z których zbieg okoliczności lub sekwencje zdarzeń na które nie mamy wpływu pozostają tylko jednymi z wielu elementów. Równie ważne, szczególnie w chrześcijańskim spojrzeniu na świat, jest aktywne współdziałanie człowieka i Boga na drodze nieustannej przemiany rzeczywistości ku opartemu na miłości, prawdzie i sprawiedliwości Królestwu Bożemu. Jego zręby mamy budować już tutaj, w ziemskiej rzeczywistości. Pomiędzy negacją a apologią Ocena zmian duchowych, społecznych i gospodarczych, przez które przechodzi nasz kontynent może być dla publicysty stosunkowo prosta.

Łatwo jest skomponować płomienny i radykalny manifest potępiający w czambuł współczesność, okraszając go obfitym katalogiem wynaturzeń obecnej cywilizacji. Równie niewymagające będzie napisanie naiwnej apologii współczesności, sławiącej modernizację, postęp i poszerzanie się sfery wolności osobistej, służących pełnej samorealizacji człowieka. Pobieżne chociażby zapoznanie się z myślą największych autorytetów chrześcijaństwa, poczynając od Ojców kapadockich, poprzez św. Augustyna i Tomasza z Akwinu, Pascala, kardynała Johna H. Newmana, a kończąc na nauczaniu Soboru Watykańskiego II i ostatnich papieży wskazuje jednak, że dla wierzących powinna być obca zarówno całkowita negacja rzeczywistości, jak też bezkrytyczne wchłanianie wszystkiego, co niesie ona ze sobą.

Kluczowe wskazanie dotyczące naszej obecności w świecie znajdziemy przecież w Ewangelii: „Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mt 5, 13-14). Świadectwo mądrej i przemyślanej aktywności chrześcijan w świecie odrzuca więc wszelkie skrajności, uwidoczniające się często w codziennych postawach. Łatwo jest nam mówić do podzielających nasz pogląd na świat, przekonywać już przekonanych lub też, w przyjemnym i ciepłym gronie sojuszników rzucać potępieńcze klątwy na złych „innych”, upajając się przy tym własnym dobrym samopoczuciem.

Bez problemu przychodzi nam, posługując się głośnymi przenośniami – „walka”, „wieszanie”, „rozliczanie” czy „rozbijanie”. Prawdziwą sztuką i wyzwaniem będzie dopiero zwrócić się do adwersarza w sposób taki, że będzie nas chciał wysłuchać. Bez oporów głosimy także hasła o „dialogu”, „tolerancji” i „porozumieniu”, dużo trudniej przychodzi nam realizować te pojęcia w praktyce.

Przecież nieraz trudno jest nam porozumieć się ze znajdującymi się tuż obok nas, w kościelnej ławce czy miejscu pracy, a równocześnie – dostrzec w każdym bliźnim godność dziecka Bożego. Na przekór dekadencji Przykłady postaw wielu ludzi Kościoła uświadamiają, że droga nieustannego malkontenctwa i rozszalałej krytyki wszystkiego wokół nie tylko nie prowadzi do oczekiwanych efektów, lecz w rzeczy samej służy frustracji i rosnącej apatii, szczególnie wówczas, gdy oczekiwane efekty naszej „walki” nie przychodzą.

Popatrzmy na św. Pawła, który przemówił do sceptycznych Greków na ateńskim areopagu, Tomasza z Akwinu biorącego bez cienia kompleksów na intelektualny warsztat stworzone przez pogan wielkie systemy filozoficzne, w końcu na Pascala, odważnie zmagającego się z niepokojami i poważnymi wątpliwościami duchowymi człowieka epoki kartezjańskiej. Przyjrzyjmy się postaciom bardziej współczesnym – bł. Hildegardzie Burjan, beatyfikowanej przez Benedykta XVI austriackiej działaczki społecznej żyjącej na przełomie XIX i XX wieku, nazywanej często „katolicką feministką”, kandydującego na ołtarze premiera Włoch Alcide de Gasperiego, króla Belgów Baudouina I odmawiającego podpisania ustawy zezwalającej na dokonywanie aborcji, bł. Matkę Teresę z Kalkuty, brata Rogera czy o. Pierre-Marie Delfieux, założyciela Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, które w sercu zlaicyzowanych, wielkich metropolii europejskich niosą piękno liturgii i ciszę adoracji Najświętszego Sakramentu.

Wszyscy oni, w różnych obszarach życia, nie zwracając uwagi na mniej i bardziej obiektywne przeciwności lub warunki społeczno-polityczne, podjęli osobiście ewangeliczne wyzwanie do bycia „solą ziemi” i „światłością świata”. Do historii przeszedł już słynny komentarz Matki Teresy do pytania o to, kto jest odpowiedzialny za kryzys w Kościele „Ja i Ty” – odpowiedziała wówczas lakonicznie albańska zakonnica. W działaniach przedstawionych powyżej „gigantów ducha” nie odnajdziemy śladów topornych poszukiwań spisków drążących świat, ani ducha wygodnickiej, sceptycznej dekadencji, rozkoszującej się obserwowaniem popadającej w ruinę cywilizacji i lamentów nad upadkiem moralności, tradycji czy kultury.

Przyszedł więc czas, abyśmy świadomi swojego chrześcijańskiego powołania w świecie, w sposób mądry i przemyślany rozważyli, jaka postawa wobec świata i zmieniającej się w błyskawicznym tempie rzeczywistości będzie właściwa. Reakcji wobec zmian, nawet najbardziej odczuwalnych nie mogą stanowić tylko szok, niedowierzanie, protest lub oszołomienie, ale przede wszystkim – próba wydeptania nowych ścieżek w skomplikowanym labiryncie współczesności.

Światło w kryształowym pałacu, czyli chrześcijański optymizm Wśród wielu najnowszych prób opisania kształtu nowoczesnej Europy frapująca wydaje się metafora stworzona przez niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka (ur. 1947), rektora Akademii Sztuk Pięknych w Karlsruhe. Określił on Stary Kontynent mianem „kryształowego pałacu” (niem. Kristallpalast).

Odwołując się do analogii pracy hutników szkła, autor naszkicował Europę jako nadmuchiwaną kapitałem, rozciągliwą budowlę kryształową, która z jednej strony zapewnia mieszkańcom względne bezpieczeństwo i równowagę (np. uniemożliwiając dojście do władzy sił jawnie antydemokratycznych lub totalitarnych), jak również zapewnia wolny przepływ myśli i idei wewnątrz wielostrukturowych ścian pałacu. W kryształowej formie mieszczą się również inne figury – trójkąty, sześciany lub kwadraty, symbolizujące różnego rodzaju wspólnoty społeczne, włączając w to również Kościoły.

Skrystalizowana forma tego bytu prowadzi jednak do zamrożenia wielu panujących w niej relacji, w tym przede wszystkim – do porzucenia obecnego w chrześcijaństwie, mesjanistycznego dążenia do przemiany i rozwoju świata oraz komercjalizacji stosunków międzyludzkich w wyniku przyjęcia zasady maksymalizacji zysku jako głównego źródła„ zasilania energetycznego” kryształowego pałacu. W przestronnych przestrzeniach pałacu, zamieszkujące tam poszczególne figury (wspólnoty) jak i jednostki, połączone są tylko ideą wspólnej konsumpcji i zysku.

Pragnienie utrzymania budowli w nienaruszonym stanie sprawia jednak, że zapomina się o potrzebach pojedynczych ludzi. Stąd największym europejskim problemem nie jest, jak twierdzą niektórzy uczestnicy naszej styczniowej debaty o kondycji Starego Kontynentu nadmiar demokracji i praw człowieka oraz wolny przepływ idei, ale w istocie – ich postępujący deficyt, zasłaniany rzekomą troską urzędników kryształowego pałacu o utrzymanie istniejącego status quo, definiowanego głównie przez czynniki ekonomiczne i finansowe.

Czy jedyną odpowiedzią chrześcijan na ten deficyt ma być próba kompletnego rozbicia sloterdijkowskiego pałacu? Wydaje się, że nie. W świetle danej nam przez Chrystusa misji, powinniśmy, za pomocą drobnych kroków zadbać o to, aby zamieszkujące pałac figury zbliżyły się do siebie i poczuły, że łączy je coś więcej niż konsumpcja i dążenie do zysku. W kryształowe przestrzenie powinniśmy tchnąć więcej światła, które wyznaczy nowe drogi naszej komunikacji i ociepli zamrożone wnętrza. Idąc tą drogą, stopniowo dojdziemy do wniosku, że warto będzie zmienić „zasilanie” całego pałacu ze zmiennych podmuchów kapitału na stałe i potężne napięcie płynące z tchnienia mądrości Ducha Świętego. Takie tchnienie jest milion razy skuteczniejsze niż bezsilne i pełne furii rzucanie kamieniami w ściany naszego pałacu.

Łukasz Kobeszko

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej