W niewoli peryferyjności

2012/11/28
AdobeStock 89840479
Źródło: Adobe Stock

Społeczeństwa dotknięte postkolonializmem podświadomie przyjmują rolę peryferii powtarzających narracje silniejszego hegemona.

Teoria współczesnego postkolonializmu była formułowana na płaszczyźnie nie tylko nauk społecznych, ale również filozofii i literatury. Pozostając zjawiskiem wewnętrznie niejednorodnym, może być traktowana jako samodzielny fenomen socjologicznopsychologiczny, ale również swego rodzaju efekt wielu innych tendencji dotykających dzisiejsze społeczeństwa. Podejmując tradycyjne, listopadowe refleksje nad polską niepodległością i tożsamością warto jest zaproponować „hermeneutykę postkolonialną”, aby celniej dostrzec stojące przed nami problemy i gorące wyzwania.

Za twórcę pojęcia „postkolonializm” uznaje się powszechnie Edwarda Saida (1935-2003), amerykańskiego naukowca urodzonego w chrześcijańskiej rodzinie pochodzącej z Palestyny. Badając problematykę teorii literatury i krytyki kultury, pod koniec lat 70. ubiegłego wieku opublikował on pracę zatytułowaną „Orientalizm”. Poddała ona pogłębionej analizie historycznej, filozoficznej oraz językowej elitarny dyskurs akademicki, który na przestrzeni kilkudziesięciu lat dominował w badaniach nad Bliskim Wschodem prowadzonych w świecie euroatlantyckim. Said postawił w pracy wniosek, iż przekazywana przez elity Zachodu wiedza na temat tego regionu nie jest obiektywna, opiera się w dużej mierze na mitach i stereotypach, które pozostają narzędziem dominacji i panowania „silnych” nad „słabymi”. Zdaniem naukowca, zachodnia narracja dotycząca odmiennych kulturowo obszarów jest tworzona z perspektywy i na potrzeby odbiorcy z zewnątrz, czującego nieuzasadnioną wyższość dzięki pozycji biernego obserwatora.

Europa Środkowa w objęciach hegemonów

Zbudowaną przez Saida matrycę twórczo wykorzystało wielu naukowców i ludzi kultury z naszego regionu Europy. Jednakże prawie dwie dekady przed opublikowaniem dzieła amerykańskiego Palestyńczyka, w wydanej w Paryżu książce „Rodzinna Europa” Czesław Miłosz zwrócił uwagę, że w wyniku złożonej historii i niełatwej geografii, Polska i kraje regionu znalazły się w sytuacji swoistego zawieszenia pomiędzy Wschodem a Zachodem. Dysponując unikalnym zdaniem poety „eliksirem szczęścia” związanym z doświadczeniem wielokulturowości, bogactwa religijnego i aktywnego wpływu dziejów na losy społeczeństw, Europa Środkowa nie potrafiła z różnych przyczyn przekazać swojego doświadczenia sytemu i wygodnie żyjącemu Zachodowi. Wynikało to zarówno z nieuzasadnionego poczucia niższości i niedojrzałości „peryferii” wobec „centrum”, ale także z ograniczonej i racjonalistycznej postawy pooświeceniowej Europy Zachodniej, niezdolnej do odczytania metafizycznego kodu naszej części świata.

Kategoriami postkolonializmu posługuje się znana literaturoznawczyni i slawistka Ewa Thompson, wykładająca na Rice University w amerykańskim Houston. Podkreśla ona, że Polska, a wraz z nią narody Europy Środkowo-Wschodniej nie uczestniczą w tworzeniu swojego własnego, autonomicznego wizerunku. Ich narracja po prostu nie dociera na zewnątrz, bądź jest zastępowana narracją silniejszych hegemonów. Ta z kolei podnosi wciąż słabość, pasywność, rzekomy brak osiągnięć, lenistwo lub niezdolność do określenia się narodów skolonizowanych. Podobnie jak opisał to Said, hegemoniczne imperia mocy muszą opisywać Polaków, Słowaków, Węgrów lub Rumunów z zewnątrz, bo ci kompletnie nie są w stanie siebie zdefiniować. „Własną” tożsamość nadają im gremia obradujące ponad ich głowami, często w formie przybierającą postać swoistych sądów kapturowych.

Narody postkolonialne powinny więc potulnie przyjąć wykluczający dyskurs ze strony globalnych hegemonów i pokornie uznać swoje trzeciorzędne miejsca w szeregu jako „kraje postkomunistyczne”, „niedojrzałe demokracje”, „obszar postsowiecki”. Zaskakujące jest na przykład, że dwadzieścia lat po uzyskaniu niepodległości przez Litwę, Łotwę i Estonię tak wielu badaczy zachodnich wciąż nazywa te kraje „Pribałtiką”. Prof. Thompson zwraca też uwagę, że dla wielu historyków XIX wieku z USA, Polska prawie w ogóle nie istnieje jako czynnik polityki europejskiej z czasów napoleońskich, a główny nurt narracji Amerykanów skupia się na wojnie Francji, Prus, Rosji i Austrii. Co więcej, liczni badacze z tytułami profesorskimi wciąż sądzą, że Mikołaj Kopernik był niemieckim astronomem, Maria Curie – Skłodowska francuską naukowiec, a pochodzący z Dalmacji i używający na co dzień języka słowiańskiego Marco Polo – Włochem. Ten smutny stan wiedzy Zachodu o Europie Środkowej wynika właśnie z postkolonialnego, selektywnego gromadzenia informacji przez silniejszych hegemonów – pewne wątki narracyjne są usuwane i wstydliwie pomijane, a inne, celowo uwypuklane. Proces ten podparty jest często globalnym konsensusem ze strony wiodących ośrodków opiniotwórczych i uniwersytetów.

Powrót do plemienności

Innym zjawiskiem, znakomicie charakteryzującym współczesną rzeczywistość postkolonialną Polski i Europy Środkowej jest coś, co bardziej potocznie niż naukowo nazwać możemy „trybalizmem” (od łac. tribus – plemię). Stan ten, zarówno opisywany przez socjologów jak i publicystów polega na silnie utrzymywanej tendencji do podziałów i odrębności poszczególnych grup społecznych, odgradzających się od siebie, nie będących w stanie nawiązać żadnego dialogu i zwalczających się wzajemnie. Nie trzeba chyba szerzej tłumaczyć, iż poszczególne „plemiona” przedkładają własną lojalność wobec lojalności w stosunku do wspólnoty narodowej i w ten sposób niszczą szczególnie istotny w Polsce oraz innych krajach naszego regionu etos wspólnotowy. Zwiększające się oddziaływanie trybalizmu, na które dodatkowo nakłada się wzrastający stopień atomizacji społecznej tworzą bardzo niebezpieczną mieszankę rozkładającą od wewnątrz całe społeczeństwa.

Powszechnie uważa się, że narastanie postaw plemiennych ma związek z narastaniem dywersyfikacji postaw społecznych spowodowanych czynnikami socjalnymi. Jednakże, ograniczając się li tylko do przykładu Polski, warto prześledzić ostatnie dwie dekady naszej niepodległości, aby dostrzec praktycznie nieustanne podsycanie tendencji trybalistycznych ze strony elit III RP. Na samym początku procesu transformacji ośrodki opiniotwórcze wyraźnie dzieliły Polaków na oświeconych koryfeuszy, dobrze odczytujących ducha dziejów „przemian wolnorynkowych” i „nastawione roszczeniowo antyreformatorskie grupy” dawnych robotników wielkoprzemysłowych, mieszkańców wsi i ludzi starszych. Mniej więcej na przełomie wieków, modna stała się kolejna narracja wykluczająca, dzieląca mieszkańców aglomeracji miejskich na bezmyślnych młodych „blokersów” wysiadujących na klatkach schodowych z puszką piwa i palących marihuanę oraz ich dynamicznych rówieśników w stylu „yuppie”, dążących do zawodowego sukcesu, biorących wieloletnie kredyty mieszkaniowe na apartamenty na odgrodzonych od „ brudnych postkomunistycznych blokowisk” zamkniętych osiedlach. Po kilku latach przyszedł czas na kolejne, bardziej wyrafinowane podziały: „barbarzyńców” i „złodziei”, a w końcu, utrzymującego przedziwną żywotność konfliktu „europejskich modernizatorów” z „niewykształconymi moherami”.


Jan Matejko „Hołd pruski”. Miarą niepodległości jest umiejętność prezentowania światu własnej narracji

Dla współczesnego trybalizmu charakterystyczne staje się charakterystyczne wykrzywienie obrazu społeczeństwa. Solidarność, wzajemną pomoc i partnerskie postawy społeczeństwa obywatelskiego zastępuje tworzenie się klik, koterii i pionowych współzależności opartych nie na wspólnocie zainteresowań i potrzeb, lecz wspólnocie interesów.

Wyjść z szarej strefy

Ostatnim objawem postkolonializmu, który warto przytoczyć jest zdefiniowany przez socjologa Immanuela Wallersteina w tzw. teorii systemówświatów obszar zwany „strefą buforową” (ang. tampon zone). Określa on regiony, które nie uczestniczą w podejmowaniu decyzji dotyczących wydarzeń globalnych i pozostają niejako poza głównym nurtem wydarzeń i rozwoju gospodarczego. Ich wewnętrzny kształt, zwłaszcza w sensie funkcjonowania infrastruktury, instytucji społecznych i potencjału intelektualnego jest w minimalnym stopniu generowany samodzielnie. Najczęściej stanowi jakby produkt uboczny lub krzywe odbicie tego, co dzieje się w wielkich metropoliach i efekt posunięć wielkich światowych graczy. W „strefie buforowej” obowiązują inne reguły niż w „metropolii”, a nawet można powiedzieć, że panuje zupełny brak reguł, które za nieodległa fosą imperiów są czymś oczywistym. Co wolno hegemonowi – nie tylko w sferze politycznej, ale i społecznej (np. utrzymywać aktywną politykę socjalną lub nawet protekcjonistyczną), jest absolutnie nie do przyjęcia dla szarej strefy peryferii, którym jedynym kierunkiem rozwoju jest dokonywany w imię modernizacji i „reform” demontaż tkanki społecznej.

Czy w związku z powyższymi obserwacjami, Polska i Europa Środkowa jest w stanie ostatecznie wyrwać się z postkolonialnych kolein? Będzie to możliwe tylko wtedy, gdy powrócimy do poważnego i długofalowego myślenia o naszym etosie, zbudowanym na fundamencie chrześcijańskiej solidarności, oznaczającej wspólnotę, a nie walkę jeden przeciw drugiemu. Paradoksalnie, jak napisał swego czasu Slavoj Žižek, Polska i kraje regionu (z którymi nasz los jest nierozerwalnie złączony) powinny walczyć o zachowanie dziedzictwa zbiorowej solidarności, gdyż gdy ona zniknie – będziemy żyli w przerażającym społeczeństwie, w którym rywalizacja rynkowa będzie współistniała z nowym rodzajem trybalizmu. Do tego potrzebna jest jednak przede wszystkim odwaga, która jest cechą ludzi prawdziwie niepodległych.

Łukasz Kobeszko

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#Europa Środkowa #geopolityka #Łukasz Kobeszko #postkolonializm
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej