Równolegle z konfliktem zbrojnym na Ukrainie toczy się ostry spór religijny w łonie tamtejszego prawosławia.
W prawosławiu nie ma takiej instytucji jak papiestwo, która rozciągałaby swoją jurysdykcję na wszystkich wiernych na całym świecie. Istnieją tam autonomiczne Kościoły lokalne, zazwyczaj związane z konkretnymi narodami. Na przykład swój własny Kościół prawosławny mają Serbowie, Rumuni, Grecy, Gruzini czy Rosjanie. Okazuje się jednak, że Ukraińcy własnego, niezależnego, czyli tzw. autokefalicznego Kościoła prawosławnego nie mieli. Dlaczego? Ponieważ w XVII wieku metropolia w Kijowie podporządkowana została patriarchatowi w Moskwie.
Niezależność od Rosji
Kiedy po upadku komunizmu Ukraina odzyskała niepodległość, wielu prawosławnych chrześcijan w tym kraju też postanowiło mieć swój własny, narodowy, niezależny od Rosji Kościół. Nie chcieli być dłużej podporządkowani patriarchatowi moskiewskiemu, ponieważ widzieli, że jest on politycznym narzędziem w rękach Kremla.
Jak jednak uzyskać taki niezależny status? Co trzeba zrobić, żeby w sposób kanoniczny zdobyć autokefalię? Trzeba wyjaśnić, że po to, aby jakiś Kościół lokalny zyskał niezależność, potrzebna jest jednomyślna zgoda wszystkich prawosławnych Kościołów na świecie. Takiej zgody jednak nie było, ponieważ zawsze blokowała ją Rosja. Patriarchat moskiewski nie chciał wypuścić Kijowa ze swojej strefy wpływów.
Mimo to powstał jednak tzw. patriarchat kijowski, ale nie miał on statusu kanonicznego, to znaczy nie był uznawany oficjalnie przez żaden Kościół prawosławny na świecie. Uważano go powszechnie za nielegalny. Sytuacja zmieniła się dopiero w roku 2018, gdy do akcji wkroczył patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I. Uznał on oficjalnie Kościół Prawosławny Ukrainy, omijając sprzeciw patriarchy moskiewskiego Cyryla. Jak to zrobił? Otóż stwierdził, że przyłączenie metropolii kijowskiej do patriarchatu moskiewskiego w 1686 roku dokonało się bezprawnie (co zresztą odpowiadało prawdzie), a w związku z tym pozostaje ono nieważne. Tak więc Kościół Prawosławny Ukrainy – jak ogłosił patriarcha Bartłomiej – jest niezależny od Rosji.
Decyzja ta wywołała wściekłość w Moskwie i zimną wojnę religijną. Patriarchat moskiewski zerwał wszelkie stosunki, a nawet jedność religijną z Konstantynopolem, a także ze wszystkimi Kościołami prawosławnymi, które uznały niezależność Kijowa od Rosji. Chodzi o Kościoły w Grecji, na Cyprze oraz patriarchat Aleksandrii, który obejmuje całą Afrykę.
Patriarchat za ludobójstwem
Lutowa inwazja Rosji na Ukrainę otworzyła nowy rozdział w tym konflikcie. Z jednej strony patriarcha Konstantynopola Bartłomiej potępił nieuzasadniony atak Rosji na niepodległe i suwerenne państwo ukraińskie, a także pogwałcenie praw człowieka i brutalną przemoc, zwłaszcza wobec ludności cywilnej.
Z drugiej strony wystąpił patriarcha Moskwy Cyryl, który stanął po stronie Putina i swym autorytetem legitymizował ludobójstwo dokonywane przez Rosjan. Stwierdził nawet wprost, że wojna na Ukrainie ma „wymiar metafizyczny”, a więc ścierają się w niej siły dobra (reprezentowane przez Moskwę) z siłami zła (czyli władzami w Kijowie i stojącym za nimi Zachodem). W tej optyce rosyjscy zbrodniarze na Ukrainie pełnią zatem zbawienną misję. Nic dziwnego, że po takich wypowiedziach Cyryl uchodzi dziś w oczach większości Ukraińców za osobę współodpowiedzialną za zbrodnie wojenne.
Patriarcha nie jest jednak w swych poglądach odosobniony. Podobnie myśli większość biskupów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Jednym z nich jest arcybiskup syktywkarski Pitrim, który stwierdził, że każdy żołnierz rosyjski, który zginie na Ukrainie, powinien zostać ogłoszony świętym, ponieważ jest męczennikiem. Inny hierarcha, biskup Nikon z Ufy, oświadczył natomiast w trakcie wiecu poparcia dla Putina, że wrogów Rosji na Ukrainie nie można uważać nawet za ludzi.
Tego typu wypowiedzi powodują, że coraz więcej wiernych, zarówno duchownych, jak i świeckich, a także wielu biskupów prawosławnych, którzy do tej pory byli lojalni wobec patriarchatu moskiewskiego, zaczyna odrzucać zwierzchnictwo Cyryla. Całe parafie, a nawet eparchie (diecezje) masowo wypowiadają mu posłuszeństwo, przestając wymawiać jego imię podczas liturgii i zrywając z nim jedność kościelną.
Koniec „ruskiego mira”
Jest jakimś paradoksem fakt, że głównymi ofiarami Putina są rosyjskojęzyczni mieszkańcy wschodniej Ukrainy, wśród których dominują chrześcijanie prawosławni uznający zwierzchnictwo patriarchatu moskiewskiego. Najwięcej świątyń zburzonych przez rosyjskie rakiety to cerkwie należące do tego właśnie Kościoła. Tak więc najmocniejsze uderzenia ze strony Kremla spadają na tych, którym Putin razem z Cyrylem mieli przynieść wyzwolenie z rąk „neonazistów” i „narkomanów” z Kijowa. To oczywiście wywołuje olbrzymi gniew i rozczarowanie Moskwą wśród ukraińskich prawosławnych. W ten sposób na naszych oczach na Ukrainie chowany jest do grobu ideologiczny projekt „ruskiego mira”, który chcieli narzucić mieszkańcom dorzecza Dniepru Rosjanie.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym kontekście oświadczenie metropolity kijowskiego Onufrego, który – chociaż pozostaje najwyższym rangą duchownym patriarchatu moskiewskiego na Ukrainie – to jednak potępił rosyjską agresję, nazywając ją „kainowym grzechem”.
Jeszcze ostrzej wypowiedział się metropolita kijowski Epifaniusz, stojący na czele autokefalicznego Prawosławnego Kościoła Ukrainy i uznający prymat Konstantynopola. Nie tylko oskarżył on Rosjan o ludobójstwo dokonywane na cywilnych i bezbronnych mieszkańcach Ukrainy, lecz także ujawnił, iż sam od początku wojny znajduje się na piątym miejscu listy osób przeznaczonych do likwidacji przez Moskwę, i że były już trzy próby zamachu na jego życie. Obecnie do kierowanego przez niego Kościoła zgłasza się wiele parafii, które porzuciły właśnie patriarchat moskiewski.
***
Dla Cyryla utrata Ukrainy byłaby bardzo poważnym ciosem. Po pierwsze: dlatego że – zgodnie z zasadami geografii sakralnej (a taka dziedzina funkcjonuje na Wschodzie) – żaden wielki projekt geopolityczno-religijny Rosji, taki jak Święta Ruś, Trzeci Rzym czy „ruski mir”, nie może istnieć bez Kijowa. Chrzest Rusi dokonał się bowiem w Wielkim Księstwie Kijowskim w roku 988, gdy na miejscu dzisiejszej Moskwy szumiały jedynie lasy. To Kijów jest więc kolebką, a Dniepr chrzcielnicą wschodniosłowiańskiego prawosławia. Tam też zbudowana została najstarsza świątynia chrześcijańska na ziemiach ruskich. Tam – w Ławrze Peczorskiej i Sofijskim Soborze – przez wieki biło serce Kościoła na Rusi. Bez tej „matki ruskich miast” żadne imperium rosyjskie nie jest możliwe.
Moskwa nie chce wypuszczać Kijowa ze swoich rąk i nie godzi się na jego autokefalię z jeszcze jednego powodu. Otóż Ukraina jest najbardziej rozbudzonym religijnie terytorium byłego Związku Sowieckiego. Chociaż liczy czterdzieści parę milionów mieszkańców, a Rosjan jest ponad sto czterdzieści milionów, to na Ukrainie jest więcej parafii prawosławnych, więcej osób praktykuje i jest więcej powołań kapłańskich niż w Rosji.
We wszystkich tych statystykach patriarchat moskiewski zajmuje pierwsze miejsce na świecie tylko dzięki temu, że w jego składzie znajduje się Ukraina. W przypadku uniezależnienia się Kościoła ukraińskiego, to właśnie on stałby się największą siłą w światowym prawosławiu. Cyryl nie chce do tego dopuścić, dlatego zdecydował się poprzeć zbrojną agresję na sąsiedni kraj. To znamienne, że sam Putin trzy dni przed wydaniem rozkazu do ataku użył takich samych argumentów. Stwierdził, że jednym z planowanych celów rosyjskiej interwencji na Ukrainie powinna być także ochrona interesów patriarchatu moskiewskiego. Za Cyrylem stoją więc dziś całe dywizje czołgów.
Swego czasu Stalin pytał kpiąco: „Ile dywizji ma papież?”. Dziś to samo pytanie Cyryl mógłby powtórzyć pod adresem patriarchy Bartłomieja i metropolity Epifaniusza. Mógłby też dodać: A ile głowic atomowych poświęciliście?
Grzegorz Górny
/em