Adrenaliny!!! Adrenaliny!!!

2013/01/19

Telewizyjna codzienność od dawna przypomina laboratorium umysłowo „odjechanego” naukowca, który szuka środka najskuteczniej wyprowadzającego z równowagi, najszybciej i najgłębiej wpędzającego w stres.

Dziennikarstwo od dziesiątków lat uchodzi za profesję niejednoznaczną. Chwilami dochodzi do tego, że to, co zawsze było jego istotą (przekazywanie informacji, bycie przewodnikiem w kontakcie odbiorcy ze światem), schodzi na plan dalszy. W to miejsce pojawiają się nowe zadania, niektóre bardzo wątpliwe, ale – o ironio! – im bardziej wątpliwe, tym bardziej pożądane.

Od dwu, a może i trzech dekad „prawdziwe” dziennikarstwo opiera się na maksymie: dobra wiadomość to żadna wiadomość. Żurnaliści w III RP od Bałtyku po Tatry szybko to przyswoili. Bo w PRL karmiono nas wyłącznie dobrymi(tyle, że nieprawdziwymi…) wiadomościami. Stal się lała, moc (naszych wrogów) truchlała. Dziś, gdy stal leje się coraz cieńszym strumykiem, a truchleją jedynie moce normalności, potrzebne jest dziennikarstwo, które odbiorcę „podkręci”, strzyknie mu do organizmu adrenaliną – najważniejszym narkotykiem naszych czasów.

I słusznie! Zważywszy, że dzięki globalnemu systemowi obiegu informacji widz może naoglądać się niebywałej makabry, okrucieństwa, nachłonąć perwersji i przykładów czystego szaleństwa, dziennikarzowi nie jest łatwo znaleźć temat, który widza poruszy, który będzie w a r t emisyjnego czasu.

Z takich zawodowych rozterek bierze się inna dewiza dziennikarstwa: nie jest ciekawą wiadomość, że pies pogryzł człowieka; ciekawa jest wiadomość, że człowiek pogryzł psa.

Życie – najlepszy reżyser

Kanał informacyjny tv publicznej, TVP Info, ma zadanie ułatwione. Wystarczy podjechać na ul. Wiejską, ustawić kamerę w sali plenarnej i show sam się robi. Dawek adrenaliny, jakich potrafi dostarczać polska klasa polityczna, próżno by szukać gdzie indziej.

„Komercyjni” mają gorzej – sami muszą zadbać o soczyste „niusy”. Ale że świat polskiej polityki jest podzielony do granic absurdu, zawsze można znaleźć chętnych do udziału w igrzyskach: jeden powie, że jakaś pani poseł się prostytuuje, drugi – że mamy prezydenta chama… Będzie też wywijał wibratorami i pistoletami… Trzeci trzęsąc się z nienawiści zarzuci przeciwnikom sianie nienawiści…

Wspominałem już, że aby wymóg wysokiej temperatury widowiska zrealizować, wymyślono formułę programu, którą można nazwać „wszyscy przeciw wszystkim”. Im więcej „polityków” w studiu, tym lepiej: zadyma większa, awantury bardziej grubiańskie i głośne. A efekt? O to nikt dziś nie pyta.

„Kłamczuch”, „ruska ruletka” i „najsłabsze ogniwa”

Nawet do teleturniejów nauczono się dolewać krwi, potu i adrenaliny. Oczywiście popracowali już nad tym jacyś (głównie amerykańscy!) psychologowie, neurofizjolodzy… Odwieczną zasadą w takich programach było zmaganie się człowieka z własną wiedzą, pamięcią i stresem, towarzyszącym rywalizacji. To było domeną programów typu Wielka gra czy Jeden z dziesięciu. Obu nie ma już na antenie. Były pewnie za nudne, szybko traciły oglądalność, bo co to za przyjemność – patrzeć na wykształconych ludzi. Przy okazji „przeoczono”, że Wielka gra cieszyła się powodzeniem blisko 40 lat! Co tam – apres nous le deluge!

Nowa formuła różnych TV games zakłada, że maja nieść element rywalizacji… pozamerytorycznej: ma się tam odbywać psychologiczna „walka wręcz” – podsycanie wzajemnej niechęci uczestników. Tu modelowym przykładem był TVN-owski quiz Najsłabsze ogniwo, z sadystycznym wdziękiem preparatora zwłok prowadzony przez Kazimierę Szczukę, prywatnie doktora polonistyki. Integralnym elementem wielorundowej gry było tam typowanie (sic!) najsłabszego uczestnika rundy, kogoś, kto odpowiadając na pytania popełnił najwięcej błędów. Ale to nie liczba błędów eliminowała, a liczba… n o m i n a c j i do pozycji najsłabszego ogniwa!!! Bywało więc, że odpadali najlepsi, tyle że jakoś (za wiedzę, inteligencję, a może wdzięk osobisty) nie lubiani.

W innym teleturnieju, którego demonicznym gospodarzem był Henryk Talar – w Rosyjskiej ruletce – główną atrakcję stanowiła… podłoga, skonstruowana jak bębenek rewolweru. Uczestnicy stali wkoło, każdy na okrągłej zapadni! Po serii pytań przygasały światła, narastała „groźna” muzyka, a kubełkowy reflektor krążył po twarzach grających. Pięknym elementem było emitowanie przez głośniki narastającego tętna zawodników…

Zapadnie podświetlały się na czerwono – nagle któraś z nich otwierała się, najsłabszy spadał. Ale nie zawsze! Mogło być tak, że „los” mu „darował” – zapadnia się nie otwierała… Ale adrenalinka była.

Dziś takie zabawy serwuje Polsat, a w nim quiz Gdzie jest kłamczuch. Zasada – podobna jak w Najsłabszym ogniwie: uczestnicy typują, kto spośród nich jest kłamcą. Za każdym razem odpada nie prawdziwy kłamczuch (chyba że przez przypadek!), a ten, kto otrzyma najwięcej nominacji do miana kłamczucha. Jakież pole do wzajemnych niechęci, złośliwości, zemst wszelkich!

Wampiriada

W takim klimacie musieli się oczywiście pojawić w tv spece od drażnienia, prowokowania, irytowania. I pojawili się. Kwalifikacje takiego „speca” nie musiały być oszałamiające: wysokie IQ, duża elokwencja, a co najważniejsze – zdolność do natychmiastowego otwarcia rezerwuarów przyrodzonego chamstwa, impertynencji, prostactwa, cynizmu.

Pierwszym tv-wampirem miał być Wojciech Jagielski, który w programie Wieczór z wampirem rozmawiał ze znanymi osobistościami. Oczekiwano, że będzie wścibski, bezlitosny, czasem kłopotliwy… Nic z tego nie wyszło. Tylko jakieś mizernej klasy „gwiazdki” przeżywały to emocjonalnie. Ktoś naprawdę bystry szybko ustawiał „wampira dla ubogich” na swoim miejscu.

Podobnie ląduje niejaki Kuba Wojewódzki. Ten charakteropata i frustrat doczekał się już kilku pozwów sądowych (była posłanka Samoobrony Danuta Chojarska pozwała go po wypowiedzi, że ma owłosiony dekolt. Nie wiadomo, skąd ta wiedza i co by to miało mieć do rzeczy. Wiadomo tylko, skąd inspiracja: płynie w prostej linii od jednego z synów Noego…

Natomiast medialnym wampirem prawdziwym jest Hubert Urbański, znany jako nieśmiertelny gospodarz teleturnieju Milionerzy (TVN). Absolwent (ponoć) szkoły teatralnej doprowadził do perfidii sztukę minoderii i kabotyństwa. Rechot ogarnia, gdy się widzi te „grymasy zdziwienia”, te „objawy zaskoczenia”, ten „dyzgust”, te „serdeczne uśmiechy” i „przyjacielskie miny”, których Urbański ma na podorędziu bez liku (choć nie tyle, żeby się bez przerwy nie powtarzać…). Pole do popisu jest duże i ciekawe, w grę wchodzą bowiem duże pieniądze, a te wzbudzają emocje, stresują. Toteż każde spotkanie z Hubertem to „wieczór z wampirem”: wampirem elegancko ubranym, szeroko uśmiechniętym i w ogóle tzw. wampirem – łatą(!). On by naprawdę chciał, żeby wszystkim było z nim dobrze, żeby wszyscy wygrywali, ale wystarczy, żeby ktoś miał więcej charakteru albo wiedzy (najgorzej z takimi, co mają i jedno i drugie!), by Huberta opanowywało jedno pragnienie: zdenerwować go, wyprowadzić z równowagi, a co najważniejsze – zachwiać pewnością siebie. Więc po pytaniu za np. 2 tys. zł: Nie od razu zbudowano: A. Warszawę, B. Gniezno, C. Kraków, D. Biskupin, jeżeli gracz odpowie: Poprawna jest odpowiedź C – Kraków, Urbański zacznie swoje „zabawy”: Jesteś pewien? Nie potrzebujesz więcej czasu? Masz jeszcze dwa koła ratunkowe… Itd. itp. A potem będzie tak: Słuchaj, wahałeś się z zaznaczeniem odpowiedzi B – Gniezno… Wiesz – szkoda, że jej nie zaznaczyłeś… Tu zawiesza głos – i niepewny swych zmysłów i wiedzy (nerwy, gorączka w studiu, wysoka docelowo stawka) gracz ma już wewnętrzny strumień adrenaliny jak górski potok. Gdybyś zaznaczył odpowiedź B – Gniezno, to… (kolejne zawieszenie głosu) to cieszyliby się ci, którzy czekają, aż odpadniesz! Masz 2 tysiące!

Gdyby Urbańskiemu zabrakło inwencji, jak wzmocnić i przedłużyć stres gracza, ma on w uchu słuchaweczkę, na drugim końcu której, gdzieś w reżyserce, siedzi paru konsultantów – mądrali, którzy mają pewnie przed sobą listę podobnych sztuczek. I podpowiedzą mu: kobieta zaznaczyła odpowiedź, wartą 250 tys. zł. Duża suma. Urbański wyjmuje z kieszeni ślicznej marynarki CZEK. Wypełnia go. Ona to wszystko widzi. A on mówi: Wiesz, wypisałem ci czek na 250 tysięcy… Ale nie mogę ci go wręczyć… Górski Dunajec to szczeniak wobec strumienia adrenaliny, który ta pani dostaje do organizmu. W mózgu ma małą elektrownię atomową: Jak to, przecież ja to na pewno wiedziałam!!! Wampir jeszcze chwilę czeka – a potem mówi: Nie mogę ci go wręczyć, bo… bo jeszcze nie zakończyłaś gry! Zaznaczyłaś dobrą odpowiedź! Gratuluję!

Puenta frajerska

Adrenalina to hormon. W niewielkich dawkach działa nawet przyjemnie. Dziś coraz więcej ludzi szuka tego w dużych ilościach. Nudzą się…

Ale adrenalina w dużych dawkach jest zabójcza, to i owo uszkadza w nas, a efekt szkody jest odłożony w czasie. Oczywiście, gracz idzie do Milionerów na własne ryzyko. Ale czy wie, że tam chodzi tylko o show, a on ma robić za małpę, z którą poigra sobie Hubert? I zapłaci małpie za to większe lub mniejsze honorarium?

Mnie by się marzyła w nagrodę dla Urbańskiego taka scenka: wzywa go Walter albo Weychert i mówi: Wiesz, Hubert, spada oglądalność „Milionerów…” Trzeba będzie w tej sytuacji zrobić jedną z dwu rzeczy: zaprzestać emisji albo… zmienić prowadzącego… Ludzie jednak lubią tę grę, więc… Rozważamy wciąż oba warianty, ale skłaniamy się do tego drugiego… w poniedziałki, środy i piątki… a do tego pierwszego w pozostałe dni… Dziś mamy środę, jak wiesz… i już nie będziemy się zastanawiać… Już dziś podjęliśmy decyzję… Rozmawialiśmy z kilkoma prezenterami… Jeszcze nie wiemy, który… na pewno nie będzie wchodzić w grę… W każdym razie ty usłyszysz odpowiedź jutro. Ale ta odpowiedź już jest, jest decyzja. A poczekam do czwartku, żeby ci powiedzieć, że… jednak zostajesz, bo w czwartki jesteśmy za tobą! Gratuluję, Hubert!

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 02/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej