Za cel postawiłem sobie nagranie płyty z pieśniami o Miłosierdziu Bożym, ponieważ zawsze odnajdywałem się w muzyce, którą można się modlić. Poza tym jestem organistą w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, gdzie znajdują się relikwie bł. ks. Michała Sopoćki – spowiednika św. s. Faustyny.
Już pierwszy krok w kierunku nagrania przekonał mnie o bardzo istotnej sprawie: bardzo trudne, wręcz niemożliwe jest spełnianie marzeń w pojedynkę. Płyta jest dziełem wielu osób. Szczególnie jednej – mojej Żony, która nie robiła wprawdzie nic, co byłoby zarejestrowane na krążku, ale której należą się wielkie podziękowania za ogromne wsparcie i cierpliwość. Ona dodawała otuchy, kiedy chciałem zrezygnować. Ona robiła bez ogródek wszelkie uwagi. Ona siedziała cicho, kiedy nagrywaliśmy. Ale po kolei.
Konkretnym krokiem był zakup profesjonalnego instrumentu dającego bardzo duże możliwości, instrumentu, na który nie było mnie stać. Na szczęście nie byłem sam – dzięki ogromnemu wsparciu finansowemu osób z zespołu udało się. Kolejne wsparcie otrzymałem w postaci kilku gotowych pieśni o ks. Sopoćce, które napisały siostry Jezusa Miłosiernego. Pozostałe napisałem sam, korzystając z wybranych tekstów Pisma Świętego i Dzienniczka Siostry Faustyny. Następna wielka porcja pomocy i współtworzenia płyty przyszła razem z moimi dobrymi znajomymi.
Karolina i Sylwia zgodziły się, aby ich przepiękne głosy zostały utrwalone, Bogumił zajął się tym utrwalaniem i obróbką, a Ania zaprojektowała okładkę oraz zadbała o to, aby druk wyglądał dokładnie tak samo, jak widok na komputerze (wbrew pozorom, wcale nie jest to oczywiste). Słowem, każdy dał od siebie to, co umie robić najlepiej i w czym się spełnia. Przypomina mi się fragment wiersza Sprawiedliwość ks. Twardowskiego: „gdyby każdy miał to samo/nikt nikomu nie byłby potrzebny”.
Kiedy wszystko zostało napisane, przydzielone, ustalone i przećwiczone, rozpoczęliśmy nagrywanie. Nagrywaliśmy w moim mieszkaniu. Wiele osób dziwi się, że w najzwyklejszym mieszkaniu w bloku, bez żadnych wygłuszeń jest to możliwe. Jest, o ile w tym czasie sąsiad nie wierci w naszą ścianę, a żona nie odkurza. Instrument jest elektroniczny, więc był podłączany bezpośrednio do komputera, a mikrofon miał bardzo dobre parametry techniczne, dzięki którym nie było istotne, czy w pomieszczeniu jest pogłos, czy nie. Nagrywaliśmy każdy utwór po kilka, kilkanaście razy, żeby potem wybrać najlepszą wersję, czasem złożoną z wielu. To właśnie po nagraniu rozpoczynała się żmudna praca nad obróbką.
Kto dzisiaj może nagrać płytę? Teoretycznie każdy, praktycznie też. Każdy może złożyć zamówienie na tłoczenie choćby kilkuset płyt. W internecie każdy znajdzie program do nagrywania i tworzenia muzyki bądź graficznego projektowania okładki. Mało tego, istnieje całkiem spora liczba przyzwoitych i tanich programów. Sztuką, która już nie wszystkim się udaje, jest stworzenie płyty zawierającej coś więcej, niż dźwięki i tekst. Płyty, która wywoła konkretne uczucia i sprawi, że ludzie będą czerpali przyjemność z jej słuchania. W przypadku płyty religijnej ważne jest, czy odbiorca pogłębi swą relację z Bogiem. Czy płyta „Bogu ufam” spełnia te założenia? Odpowiedzieć mogą wyłącznie słuchacze. Jestem bardzo szczęśliwy, kiedy ludzie mówią mi, że bardzo im się podoba, że wyciszają się przy słuchaniu, że nauczyli się tekstu na pamięć i śpiewają sobie w ciągu dnia. Odczuwam wtedy wielką radość. Czy warto iść za swoimi marzeniami? Jeśli ma z nich wyniknąć konkretne dobro i chwała Boga – jak najbardziej tak!
Karol Szmuksta/kw