Działo się to w Białymstoku, w Galerii im. Sleńdzińskich. Najważniejszym gościem, zaraz po laureacie i jego żonie, był abp Edward Ozorowski, metropolita białostocki, przewodniczący kapituły Nagrody im. Franciszka Karpińskiego. Obok Księdza Arcybiskupa w kapitule zasiedli Anna Gniewkowska, Bogusława Wencław, Jan Leończuk, prof. Jarosław Ławski i Waldemar Smaszcz. Ze strony fundatorów nagrody obecni byli: przewodniczący Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana” Ziemowit Gawski i Edward Wróbel z Oddziału Stowarzyszenia w Białymstoku.
Sam laureat rozpoznał na sali i w szczególny sposób przywitał prof. Włodzimierza Pawluczuka, znakomitego fotografika Wiktora Wołkowa i związanego z Białostockim Teatrem Lalek Krzysztofa Raua. Prowadząca uroczystość Bogusława Wencław zwróciła uwagę na obecność Romana Czepe, burmistrza Łap, prezesa białostockiego Klubu Inteligencji Katolickiej i wyraziła wdzięczność nie tylko kierującemu gościnną Galerią Sleńdzińskich Mariuszowi Kostrowi, ale także Grażynie Orysiak z Zespołu Szkół Muzycznych, która zadbała o oprawę muzyczną spotkania. Sala była wypełniona po brzegi.
Po odczytaniu werdyktu kapituły głos zabrał Ksiądz Arcybiskup. I to on wyjawił, że jako licealista znał Edwarda Redlińskiego. Chodził z nim do szkoły i był jego przyjacielem.
Po trzykroć Redliński
Laudację wygłosił Dariusz Kulesza. Zaczął od jasnego, Gombrowiczowskiego postawienia sprawy: „Edward Redliński wielkim pisarzem jest”. I zaproponował trzy argumenty przemawiające za wielkością jego literackiego dorobku.
Argument pierwszy dotyczył literackiej mapy Białegostoku. Gdyby ona powstała i gdyby uwzględniono jej „znaki rozpoznawcze”, czyli pisarzy – znanych i ważnych z punktu widzenia literatury krajowej – którzy przypominają o literackim istnieniu Białostocczyzny, tylko Edward Redliński byłby brany pod uwagę. Nikt tak jak on nie jest bardziej stąd, z Frampola oddalonego dwadzieścia kilka kilometrów od Białegostoku. Nikt też z podlaskich pisarzy nie jest trwalej i głębiej obecny w głównym nurcie literatury polskiej.
Podczas uroczystej gali, od lewej: Ziemowit Gawski, Edward Wróbel, Edward Redliński, Bogusława Wencław
Argument drugi to najważniejszy w naszej powojennej prozie nurt chłopski, jak nazwał go Henryk Bereza. Kanon tego nurtu tworzy czterech autorów. Wiesław Myśliwski, Julian Kawalec, Tadeusz Nowak. Czwartym autorem tego nurtu jest Edward Redliński.
Tylko dlaczego nurt chłopski miałby być w polskiej prozie powojennej najważniejszy? Nawet gdybyśmy chcieli być z Soplicowa, z „Pana Tadeusza” i Adama Mickiewicza, i tak my, powojenni Polacy – socjologicznie, statystycznie i kulturowo jesteśmy ze wsi, czyli ze świata po mistrzowsku opisanego w „Listach z Rabarbaru”, „Konopielce” czy „Awansie”.
Argument trzeci to historia świata według Edwarda Redlińskiego. Bo czy twórczość autora „Dolorado” nie jest historią wsi skazanej na miasto? Czy nie jest historią Rabarbaru, Taplar, Wydmuchowa skazanych na wielkie miasto Białystok, Warszawę i na miasto miast, czyli Nowy Jork? Czy historia świata, jaki znamy, jaki współtworzymy, do jakiego aspirujemy, nie jest opowieścią o tym, co pierwotnie agrarne, a docelowo zurbanizowane, industrialne, postindustrialne i – niech mi będzie wybaczone – postmodernistyczne?
Twórczość dialektyczna
Redliński, snując swoją wiejsko-miejską historię świata, nie ogranicza się do perspektywy ewolucjonistycznej. Nie da się go sprowadzić do roli bezkrytycznego rejestratora nieuchronnego postępu. Opisując ewolucję, nie zapomina o konfrontacji, o nieuniknionym konflikcie tego, co „postępowe”, z tym, co „zacofane”. Stąd dialektyczna niejednoznaczność jego prozy, stąd kontrowersje, które łatwiej zrozumieć, pamiętając o dziennikarskich doświadczeniach laureata.
Już debiutanckie „Listy z Rabarbaru” (1967) są pisane dla białostockiej gazety, a dwie następne książki Redlińskiego to zbiory reportaży. W 1969 roku opublikowano Ja w nerwowej sprawie, a dwa lata później „Zgrzyt”. Amerykańscy „Szczuropolacy” (1994) to „podsłuchowisko”, a „Krfotok”„ z 1998 roku to nie tylko podsłuchowisko, ale także podglądowisko. Natomiast „Transformejszen” (2002) Redliński opatrzył podtytułem „reportaż optymistyczny”.
Pytając o istotę tych „dziennikarskich” faktów, trzeba zajrzeć do tomu zatytułowanego „Nikiformy” (1982). Właśnie tam została zapisana zasada pisarstwa Edwarda Redlińskiego definiująca jego prozę. W czym rzecz? W tym, by rozbić szybę między sztuką a rzeczywistością. Redliński od swojego debiutu nie robi nic innego niż tylko rozbija tę szybę.
Proza, zwana chłopską, nie budziła kontrowersji. Zachwycała, bo nie brała pod uwagę szyby konwencjonalnego pisania o wsi. Szyby, która odgradzała wieś, jaką Redliński znał z literatury, którą chciał pisać. Najwyżej zwykło się cenić Konopielkę, opowieść o ewolucji naturalnej, bo przecież kiedy Kaziuk, wbrew tradycji, sięga po kosę, nie jest tylko kimś, kto sprzeniewierza się przodkom. On zachowuje swoją chłopską, taplarską tożsamość, zmieniając się wraz ze światem, który dzieje się wokół niego. Tu równowagę udało się zachować, ale w Awansie już nie. Tam ewolucja jest fałszywa, bo budowana na udawaniu i wyrzeczeniu się siebie. Na braku tożsamości.
Tekstem przełomowym w dorobku Redlińskiego jest Dolorado. To tam toczy się walka albo dialektyczna dysputa między Wsiokiem a Światowcem. Przy czym jednym i drugim jest ta sama osoba – Michał z Taplar. W finale tekstu to on pali swoją wiejską chatę. Czy w ten sposób Światowiec zwyciężył? Zgliszcza rodzinnego domu są raczej miejscem narodzin wojownika, kogoś, kto rozbiwszy szybę między sztuką a rzeczywistością, rusza do walki z całym światem. Z Ameryką? Nie. Z naszym wyobrażeniem o niej, naszą naiwnością, która kochając wszystko „made in USA”, nie zdaje sobie sprawy, jak trudnym wyzwaniem, przede wszystkim z personalistycznego i etycznego punktu widzenia, są Stany. Redliński spędził w Stanach Zjednoczonych siedem lat, od 1984 do 1991 roku.
Podczas uroczystości wręczenia nagrody sala była wypełniona po brzegi
Jednak to nie amerykańska proza Redlińskiego wywołała największe kontrowersje. W „Przeglądzie Tygodniowym” kiedyś laureat powiedział, że Krfotok napisał z wdzięczności dla generała Jaruzelskiego i jego ekipy. Gdzie indziej Redliński mówił, że pisarz nie musi mieć racji i że sztuka ma prowokować i pobudzać do myślenia. Laudator przyznał się do problemu, jakim jest dla niego Krfotok, ale powiedział też o tym, jak ta książka pozwoliła mu zdobyć się na odwagę i zapytać już nie o to, czy mieli, czy nie mieli wejść, ale o to, na ile my, tzw. przyzwoici, solidarnościowi Polacy jesteśmy odpowiedzialni za to, że stan wojenny został wprowadzony. Na ile nie umieliśmy wykorzystać pierwszej, sierpniowej szansy, na ile nie umieliśmy się porozumieć, na ile potrafiliśmy się niszczyć i dlatego musieliśmy czekać na drugą szansę, czerwcową, tę z 1989 roku. Wygodniej jest myśleć o sobie w kategoriach opozycyjnego męczennika, niż przyznać się do winy i o własną winę zapytać.
Szyba naszego dobrego mniemania o sobie towarzyszy literaturze polskiej co najmniej od romantyzmu. To ona zbyt często oddziela nas od rzeczywistości. Redliński tę szybę rozbija. Nawet kosztem własnej sztuki, bo tam, gdzie tej szyby nie ma, panuje rzeczywistość, a ona ze sztuką się nie liczy.
Laureat mówił krótko i ciepło. Dziękował. Kilkakrotnie cytował uzasadnienie werdyktu kapituły, która przyznała mu nagrodę: „W uznaniu dla odwagi, z jaką podejmuje zagadnienia człowieka poddawanego niszczącej presji współczesnej cywilizacji”. Wyraźnie było widać, że Edward Redliński nie chce już być samotnym wojownikiem zmagającym się ze światem. W jego słowach pojawiło się uznanie dla zmian, jakie zachodzą w naszym kraju. Były też słowa o potrzebie równowagi między pamięcią a nowoczesnością. Na koniec wyraził pragnienie tworzenia takiej literatury, która w przyszłości mogłaby zostać uhonorowana „w uznaniu dla odwagi, z jaką podejmuje zagadnienia człowieka poddawanego presji współczesnej cywilizacji”, ale presji innej niż niszczycielska.
Uroczystość zakończył koncert profesorów i uczniów białostockich szkół muzycznych. W programie znalazły się: „Polonez D-dur” Henryka Wieniawskiego, „Tarantella G-dur” Dawida Poppera i „Trio fortepianowe G-mol” Fryderyka Chopina.
Dariusz Kulesza
Artykuł ukazał się w numerze 12/2009.