Chrześcijańska epopeja

2013/01/19

Pamięci profesora Konrada Górskiego, który o Panu Tadeuszu wiedział wszystko… Epopeja – słowo z dawnej, a nawet najdawniejszej przeszłości literackiej – w polskiej tradycji jest prawie nieobecne. Nie było u nas ani Iliady, ani Odysei, „ani – jak napisał Juliusz Słowacki – Gofredów i Baldwinów”.

I oto w epoce, gdy – jak powszechnie mniemano – czas podobnych dzieł minął bezpowrotnie, największy z wielkich, Adam Mickiewicz, przebywając w Paryżu, po klęsce powstania listopadowego, pośród „potępieńczych swarów”, zaczął pisać „poema wiejskie”, pomyślane początkowo skromnie, w stylu Hermana i Doroty Goethego, by ostatecznie dać polskiej literaturze „ksiąg ogromnych dwanaście” jedynej, jak dotąd, „cudnej – według określenia Słowackiego – epopei”.

Poeta od lat znajdował się poza krajem. Żył tym, czym Polacy wówczas żyli i czego konsekwencją była próba powrotu do kraju po wybuchu powstania listopadowego. Niestety, czy zabrakło mu determinacji, czy istotnie przeszkody okazały się nie do pokonania – dotarł jedynie do Wielkopolski. Nigdy nie uwolnił się od poczucia winy, że nie wziął udziału w narodowym zrywie wolnościowym, ale jeśli nawet była w tym jego wina, to ostatecznie okazała się „błogosławiona”. Pobyt w wielkopolskich dworkach obudził tęsknotę za „krajem lat dziecinnych”, za tym, co było mu najbliższe, jako na wskroś „własne”. I po III części Dziadów, Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego, odezwał się w autorze instynkt domu rodzinnego, owego jedynego miejsca, które ma moc ocalającą.

W tęsknocie za małą i wielką ojczyzną

Mój zmarły przyjaciel, poeta Wiesław Kazanecki, zwykł mawiać, że pierwsze słowa pochodzą od Boga, potem już wystarczy „tylko” im sprostać, by pojawiły się całe zdania. Czytając pierwsze zdanie inwokacji: „Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie;/ Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,/ Kto cię stracił” – nie mamy wątpliwości, że tak właśnie było: autor u s ł y s z a ł je i zapisał, dodając najzwyczajniej, jak tylko można: „Dziś piękność twą w całej ozdobie/ Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie”.


Niektóre z wystąpień podczas Kongresu wywoływały prawdziwą burzę  |  | Fot. ze strony www.mkidn.gov.pl

A tak naprawdę wiemy, że to całe wieki polskiej sztuki słowa, od wielkiego Jana z Czarnolasu, złożyły się na owe jedyne w swoim rodzaju wyznanie, w którym jest smutek utraty, ale i świadomość, że bez niego naprawdę nie wiedzielibyśmy, co kochamy. Zauważmy, jak bardzo ten kierunek refleksji zmienia potoczne myślenie, wyrażające się choćby w znanym przysłowiu „Mądry Polak po szkodzie”. Mickiewicz niczego nie ocenia, nie szuka ani przyczyn, ani winnych zaistniałej sytuacji, lecz jedynie dzieli się swoim bólem. I jak przystało na człowieka wielkiej wiary (a Pan Tadeusz – nie zapominajmy, powstał po „rzymskich rekolekcjach”, które zupełnie odmieniły poetę) zwrócił się do Najlepszej z Matek, tak jak to czynił od początku swojej twórczości, by przypomnieć Hymn na dzień zwiastowania NP. Marii: „Panno święta, co jasnej bronisz Częstochowy/ I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy/ Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!/ Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem/ Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę/ Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę (…)”.

Nieoczekiwanie modlitwa przechodzi w czułe wspomnienie świata zapamiętanego, poprzedzone przekonaniem, że skoro już raz cud się zdarzył, to można prosić o jeszcze: „Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono/ Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną/ Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych/ Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych (…)”.

Doprawdy rozbrajająca jest prostota owego przejścia: autor pisze „tymczasem”, a więc – zanim nas powrócisz”. O ile więc w kontekście początkowej prośby jest mowa o wielkiej wierze, to w tym przypadku należy podkreślić dziecięce wręcz zaufanie, pozwalające na najdalej posuniętą bezpośredniość w rozmowie, co jest tym bardziej umotywowane, że autor – jak można by mniemać – zwraca się nie do Matki Boskiej Częstochowskiej, nie do Ostrobramskiej, lecz do „swojej”, Nowogródzkiej, która go zna od początku, podobnie jak on Ją od najwcześniejszych lat.

Czy można się dziwić, że po takiej inwokacji całe Księgi pisał poeta niby kolejne strofy w lirykach! 23 maja 1833 roku w liście do Odyńca, który wcześniej towarzyszył mu w podróży przez Europę i spędził z nim wiele miesięcy w Rzymie, pisał:

„Robię dosyć wiele: oprócz różnych, postronnych, mimojazdowych pisań kropię moje poema, którego pieśń czwartą dziś kończę. Żyję tedy w Litwie, w lasach, karczmach, ze szlachtą, z Żydami etc… Gdyby nie poema, uciekłbym z Paryża”.

Z biegiem czasu, gdy – jak okazało się – poemat się rozrastał, dalece przekraczając autorskie zamierzenia, a ponadto Mickiewicz musiał opuścić Paryż, by opiekować się w Genewie umierającym na gruźlicę Stefanem Garczyńskim, tonacja listów do przyjaciół zmieniła się: „Jestem na szóstej pieśni. Do końca jeszcze daleko”.

I tak z planowanych c z t e r e c h pieśni „w stylu Hermana i Doroty” powstało – powtórzmy – „ksiąg ogromnych dwanaście”.

Mickiewiczowskie opus magnum

Nie tylko współcześni, ale i sam autor nie od razu miał świadomość, co wyszło spod jego pióra. Po zakończeniu pracy pisał do Odyńca:

„Zdaje mi się, że nigdy już pióra na fraszki nie użyję. Te tylko dzieło warte czegoś, z którego człowiek może poprawić się lub mądrości nauczyć. Może bym i Tadeusza zaniedbał, ale był już bliski końca. Więc skończyłem wczora właśnie. (…) Wiele mierności, wiele też dobrego. Będziesz czytał. Za parę tygodni druk zaczynam. (…) Co tam najlepsze to obrazki z natury kreślone naszego kraju i naszych obyczajów domowych…”.

Znalazł się wszakże przynajmniej j e d e n czytelnik, który od początku widział w Panu Tadeuszu niedoścignione arcydzieło, jedyne w swoim rodzaju, e p o p e j ę… Był nim Juliusz Słowacki, który – dodajmy – miał bodaj najmniej powodów, by chwalić Mickiewicza, biorąc pod uwagę to, że ten niepochlebnie wyraził się o jego pierwszych książkach. W liście do matki, niemal bezpośrednio po lekturze, w grudniu 1834 roku pisał:

„Adama nowy poemat obudził we mnie także wiele dźwięków przeszłości. Bardzo piękny poemat, podobny do romansu W. Scotta, wierszem napisanego. Dom szlachcica maluje się wybornie, heroina poematu, choć gęsi pasie, ma jakąś w sobie świeżość dawnych opisów, coś dziwnie zachwycającego prostotą. Wiele opisów miejsc, nieba, stawów, lasów jest mistrzowską ręką skreślonych. Natura cała żyje i czuje. Poemat raczej żartobliwy niż smutny; a jednak często z najweselszych na pozór miejsc smutek ujmuje człowieka. Jest ta poema zupełnie innego rodzaju niż wszystkie dotąd Adama utwory. Nade wszystko jest w tym poemacie opis łowca, dmącego w róg myśliwski, cudowny opis, trochę mi przypomniał Pana Jakuba trąbiącego w lesie, i drugi opis Żyda grającego na cymbałach także prześliczny. Chciałbym, abyście ten poemat prędko czytać mogli”.

Prawdziwy zaś hołd złożył autorowi Pana Tadeusza w Beniowskim, w którym przecież nie oszczędził bodaj nikogo ze swoich adwersarzy. Profesor Konrad Górski uważał nawet, że jeden, trzyoktawowy fragment dzieła Słowackiego to zarówno apoteoza, jak i prawdziwy klucz do Mickiewiczowskiej epopei. Zaczyna się on następująco: „Jednak w tej cudnej epopei żyją/ W ich lasach trąba gada… boskie trąby(…).

Jak widać, od razu w pierwszym wersie mowa jest o e p o p e i. Wielu badaczy do dziś próbuje negować epopeiczny charakter arcydzieła Mickiewicza, choćby z powodu braku owego momentu dziejowego, bez jakiego istotnie nie może być mowy o epopei, którą można nazwać listem do potomnych, wyrzuconym z tonącego okrętu. Epopeja ukazuje jakąś zbiorowość w momencie przełomowym, gdy kończy się epoka, czas nieodwołalnie się wypełnia i już po chwili – by nawiązać do Norwida – „obrócona jest książka jakby czytania period nastąpił”.

Nostalgia za utraconą arkadią

W tym miejscu warto przytoczyć niezwykle wnikliwą opinię innego z wieszczów, Zygmunta Krasińskiego, który w 1840 roku pisał w liście do Romana Załuskiego:

„Im bardziej zapatruję się na literaturę polską, tym bardziej się przekonywam, że w równi się trzyma co do poezji z resztą Europy. Żaden europejski lud dziś nie ma takiej epopei jak Pan Tadeusz. O d c z y t a ł e m g o n i e d a w n o (podkreśl. – W.S.). (…) Poeta stał na przesmyku między znikającym tym pokoleniem ludzi a między nami; nim umarli widział ich, a teraz ich już nie ma. Właśnie to jest stanowisko epopeiczne. (…) Temu lat sześć czytając Pana Tadeusza nie pojmowałem całej jego wielkości, dziś biję czołem i mówię: t o j e s t e p o p e a. Więcej powiedzieć ni można, ni potrzeba”.

Ostatnie zdanie byłoby najlepszą puentą. Powtórzmy jednak, że Mickiewicz, pisząc Pana Tadeusza w Paryżu, miał świadomość, że z perspektywy tej metropolii europejskiej świat jego domowej ojczyzny od dawna już nie istnieje, stąd ukazywał go jako zamkniętą rzeczywistość, wypełnioną „ostatnimi egzemplarzami”, budzącymi nostalgiczny żal za tym, co było tak drogie sercu, a bezpowrotnie minęło.

Tamta rzeczywistość, utrwalona na kartach Pana Tadeusza, jest już nieśmiertelna. Dopóki będziemy sięgać po naszą epopeję narodową, bohaterowie i cały świat Historii szlacheckiej będą żyć w naszej pamięci.

Waldemar Smaszcz

Artykuł ukazał się w numerze 10/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej