„Glamour TV”, czyli tandeciarze

2013/01/21

Od zarania telewizja traktowana była jako m.in. wzorzec dobrego smaku. Co negatywnego, co w złym guście mogło się przytrafić w życiu, z pewnością nie miało wstępu na ekran telewizora. Dziś wzorowanie się na gustach telewizyjnych dekoratorów, kostiumologów czy scenografów może narazić nas na kpiny lub towarzyski ostracyzm.

Być może w czasach, gdy nie było telewizji kolorowej, estetyka telewizyjnego przekazu stawiała większe wymagania. Można było ostatecznie „skiksować” dobór kolorów strojów czy scenografii, ale na formę (fason, krój, styl) trzeba było uważać. Toteż wtedy zrodziło się pojęcie „elegantki telewizyjnej” – kobiety dobrze ubranej, wtedy także pojawiały się pierwsze interesujące pomysły na „scenografię surową”, ba, nawet na treteau nu – „nagą scenę” Dziś scenografia kosztuje często wielekroć drożej, niż wszystkie pozostałe koszty realizacji programu, ale i tak nieodmiennie przypomina coś pośredniego między wsiową strzelnicą a salą balową w małomiasteczkowym hotelu.

Co jest ważne?

Ewoluowało to wszystko (i wciąż ewoluje) dość szybko I oczywiście według zachodnich telewizyjnych wzorców, a może nawet szybciej, w końcu zawsze byliśmy – jak pisał Słowacki – pawiem i papugą narodów. Toteż na naszych dosłownie oczach w miarę normalni ludzie w rodzaju Macieja Kurzajewskiego (program Kocham Cię Polsko!) czy Roberta Janowskiego (Jaka to melodia?) zaczynają wyglądać jak żigolaki lub podstarzali playboye; studio telewizyjne przypomina prężącą nieistniejące bicepsy wsiową tancbudę z tysiącami migających świetlnych „bajerów”, zaś do normalnych, banalnych, ale jednak normalnych występów piosenkarskich dokłada się zaraz tańczące po latynosku pary, złożone z półnagich „lasek” i facetów w rozchełstanych na piersiach koszulach. Trudno się tu na czymś naprawdę skoncentrować, np na piosence albo na owym tańcu czy w końcu na śpiewającej, obowiązkowo długonogiej (!) panience, bo wszystko montowane jest (lub transmitowane) w poetyce wideoklipu, czyli kadr trwa 2–3 sekundy W takiej sytuacji oczywiście nie wiadomo, co jest w programie najważniejsze, a co jest tylko „oprawą” (słowo „oprawca” bardzo tu pasuje!).

O krok od „Hustlera”

Osobną sprawą jest w dzisiejszej TV wizerunek kobiety. Niemal bezwyjątkowo przypomina ona cover girls z półpornograficznych magazynów. Jak taka Agnieszka Szulim z TVP usiądzie przy jakimś studyjnym „bufecie”, siada oczywiście tak, że ważne są tylko jej nogi, eksponowane z karykaturalną ostentacją Anna Popek, rozdająca ze wzmiankowanym Maciejem Kurzajewskim różne samochody za sms, wygląda zupełnie jak z późnowieczornych filmów „tylko dla dorosłych”, emitowanych z lubością co piątek w TV 4, chałturniczej, superkomercyjnej „wypustce” POLSATU. Orkiestra Bernarda Chmielarza, akompaniująca Waldemarowi Malickiemu i jego gościom w Filharmonii dowcipu, składa się wyłącznie z długonogich instrumentalistek, które prócz tego, że grają na instrumentach, grają także na zmysłach, np rytmicznie wypinając pupki w zgodzie z rytmem pociągnięć smyczkiem. Do tego poubierane są tak, że jednym z najbardziej zmysłowych widoków, jakie zobaczyć można na ekranach naszych odbiorników, jest widok… wiolonczelistki trzymającej między szeroko rozstawionymi nogami swój instrument.

Oczywiście niedoścignieni są pod tym względem tandeciarze – scenografowie z TVN. Od dawna wkładano tam wielkie pieniądze w tworzenie wizerunku stacji światowej ze wszystkimi tego elementami (scenografie zapierały dech w piersiach publiczności z Pcimia i Kaczych Dołów…) TVP miała więc łatwe zadanie – znaleźć „kasę” i naśladować tamtych. I udało jej się, a nawet chwilami uczeń wyraźnie przerasta mistrza.

Cały ten wrzask

Nie ma też w naszych telewizjach rozrywki bez dzikiego wrzasku. W tym celu zaprasza się do studia tzw widownię, poubieraną oczywiście „ topowo”, czyli jak na regularnym jarmarku. Ale cóż – „ma sie błysceć”! Owa widownia prócz imitowania świetnej zabawy, musi się jeszcze obowiązkowo wydzierać. Ogląda się takie Kocham Cię, Polsko czy Tak to leciało – i nie wie się, czy to jeszcze jest rozrywka czy już kontrolowane zdziczenie, dopuszczane na antenę w imię maksymy The show must go on. I szoł trwa. Podsycają go, a jakże prezenterzy, którzy przy tym zatracają niestety kontrolę i – jak prowadzący. Tak to leciało Maciej Miecznikowski ( podobno utalentowany śpiewak operowy…) – po prostu robią z siebie małpy. Ciekawe, czy pan Maciej przyjrzał się kiedyś sobie w tym programie… Chyba nie… Przez to owa TV-game jest dziś jednym z najgorszych, najbardziej beznadziejnych programów telewizyjnych, jakie można sobie wyobrazić: minoderia uczestników idzie tam w zawody z minoderią gospodarza i tak powstaje to widowisko.

Pytanie o źródła

I pomyśleć tylko, że by to wszystko w takim właśnie tandetnym sosie podawać, telewizje zatrudniają ludzi wykształconych, jakichś absolwentów jakichś wyższych uczelni artystycznych, którzy podostawali od kogoś dyplomy za to, że przedstawili jakieś prace i zostali pasowani na fachowców.

Tylko gdzie jest prawda i przyczyna? W tych uczelniach czy w tych telewizyjnych magazynach z tandetą?

Ba, żeby to człowiek wiedział…

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 05/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej