Ile państwa w kulturze?

2013/01/19

Po dwudziestu latach od wielkiej transformacji ustrojowej struktury zarządzania i finansowania instytucji kultury w naszym kraju stanowią w większości relikty PRL-u, dlatego muzea, teatry, opery, domy kultury i kina studyjne borykają się z chronicznym niedofinansowaniem. Jak to zmienić? Kto powinien być odpowiedzialny za rozwój kultury i sztuki w Polsce – państwo, samorząd, niezależne instytucje? A może kulturę należy po prostu sprywatyzować?

Na te i inne pytania usiłowali odpowiedzieć uczestnicy pierwszych sesji plenarnych Konkresu Kultury Polskiej w Krakowie. Razem próbowali dojść do porozumienia przedstawiciele środowisk twórczych, znani artyści czy krytycy sztuki, a także ekonomiści, uczeni i przedstawiciele władz samorządowych i państwowych.

Grzechy mediów publicznych

Rozpoczynając dyskusję moderatorka pierwszej sesji plenarnej, reżyserka filmowa Agnieszka Holland pokusiła się o krótką diagnozę stanu kultury w Polsce. Stwierdziła, że decydenci coraz częściej zachowują się tak, jakby kultura wysoka w ogóle nie była już ludziom potrzebna. Staje się ona czymś niszowym, dostępnym jedynie dla wąskiej grupy odbiorców, natomiast aktywnie propaguje się kulturę masową, służącą wyłącznie rozrywce nie wymagającej żadnych kompetencji kulturalnych. Równolegle dokonują się więc dwa procesy: pauperyzacji kultury popularnej, a u widzów coś w rodzaju wtórnego analfabetyzmu – nie potrafią oni zrozumieć przekazu, który ma na celu coś więcej niż tylko zabawianie ich. Znana reżyserka przypomniała, że prawie 70% Polaków mieszka poza dużymi skupiskami miejskimi, w których nie ma kin, teatrów, galerii sztuki, dlatego ich jedyną często szansą na kontakt z ofertą kulturalną są media elektroniczne – radio, telewizja, czasem internet. Na nich się wychowują, one mają ich rozwijać i inspirować, zachęcać do kreatywności. Tymczasem media publiczne od dawna już zapomniały o swojej misji, i wybierają przynoszące zyski doraźne i najprostsze rozwiązania – wykupują licencje na zachodnie teleturnieje, sitcomy, telenowele czy programy rozrywkowe w rodzaju tańców na lodzie, z gwiazdami i tym podobne. Kryterium jakości zastąpione zostaje przez kryterium opłacalności. Widz zalewany jest rażącą tandetą, ale jest na tyle rozleniwiony intelektualnie, że mu to wystarcza. Zwłaszcza, że jeśli ktoś ma większe ambicje, przeważnie musi czekać do późna w nocy, by obejrzeć dobrą publicystykę czy program kulturalny. Apel o podniesienie jakości oferty mediów publicznych powtarzał się dosyć często w trakcie kongresowych debat.

W czyje ręce media publiczne?

Nie można też było uniknąć aluzji do niedoszłej ustawy medialnej i do obecnej sytuacji w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji – przepychanki prezesów zniesmaczają i stanowią dobitne przykłady rozkładu i chaosu w tej instytucji. Holland podkreślała, że upolitycznienie telewizji, wykorzystywanej do własnych interesów lub jako narzędzie propagandy określonej partii politycznej jest niedopuszczalne i godzi w demokratyczne podstawy państwa. Nie może jednak dojść do sytuacji, gdy państwo się całkowicie ze wspierania mediów publicznych wycofa, pozostawiając ich na pastwę mechanizmów rynkowych. Bo wtedy już ostatecznie zatriumfuje to, co się dobrze sprzedaje, a nie to, co stanowi wartość; ośrodki kultury albo upadną, albo będą musiały się skomercjalizować.

Z postulatem odpolitycznienia mediów raz na zawsze zgodzili się zarówno uczestnicy panelu, jak i zgromadzeni goście. Artyści, ale także dyrektorzy placówek kulturalnych (Muzeum Narodowego i powstającego właśnie Muzeum Sztuki Współczesnej, dyrektor TR Warszawa) jednogłośnie opowiedzieli się ponadto za wzmocnieniem publicznych instytucji kultury, podkreślając, że obecne wsparcie nie jest wystarczające do prowadzenia działalności artystycznej – teatry otrzymują głodowe budżety nie pozwalające na wystawianie nowych sztuk, a muzeów nie stać na organizację wystaw na światowym poziomie, dlatego współcześni polscy twórcy bardziej popularni i doceniani są za granicą niż we własnym kraju.

Plan Balcerowicza dla kultury?

Wielkie emocje wśród uczestników drugiej sesji plenarnej Kongresu, prowadzonej przez prof. Jerzego Hausnera wywołało wystąpienie Leszka Balcerowicza. Mówił on o mentalności „radzieckiego działacza”, który uważa, że „jeżeli państwo nic nie zrobi, to nikt tego nie zrobi”. Ta mentalność zdaniem ekonomisty utrzymuje się do dzisiaj, a jej wyrazicielami są ci, którzy są przekonani, że wszystkie kluczowe sektory, w tym także sektor kultury, powinny być w rękach państwa. Narzekają na niedofinansowanie, na kiepski poziom „świadczeń kulturalnych” ci, co są uzależnieni od państwa, a owo uzależnienie to pozostałość mentalności socjalistycznej. Zdaniem prof. Balcerowicza instytucje kultury, czy takie, które się za nie podają, mnożą się jak grzyby po deszczu, i powołując się na enigmatyczne określenia, takie jak „misja publiczna”, używając ich jak zaklęć domagają się zewsząd „szmalu od państwa”. Tymczasem jeżeli jakaś działalność nie może liczyć na wsparcie sponsora, to może w ogóle nie powinna mieć miejsca? „Wysoka kultura to nie to, za co ludzie nie chcą płacić. Wysoka kultura powinna trafiać do mas” stwierdził Balcerowicz. Przemówienie to wywołało burzę”.

Na w niewiele wcześniej zakończonej pierwszej sesji plenarnej przedstawiciele świata kultury zaprezentowali poglądy całkowicie przeciwne, które można podsumować hasłami: mniej polityki, ale więcej państwa we wspieraniu kultury i jej ośrodków. Reżyser teatralny młodego pokolenia Michał Zadara nawiązując do tematu tej sesji – „przestrzenie twórczości” powiedział, że tymi przestrzeniami są właśnie instytucje publiczne. Nie firmy, które sponsorują niektóre przedsięwzięcia, nie galerie handlowe, nie mechanizmy rynkowe, które prowadzą do sprowadzenia kultury do roli produktu, ale silne instytucje publiczne, dzięki którym możemy mówić o rozwoju kultury. Podkreślał, że misji publicznej nie pełni radio „RMF Classic”, w pełni skomercjalizowane, przynoszące wymierne zyski, nadające szlagiery, ale radiowa Dwójka, która stara się wszystkim obywatelom zapewnić dostęp do kultury na najwyższym poziomie.

Biznesplan nie dla kultury

Z Balcerowiczem polemizował wzburzony prof. Andrzej Mencwel z Uniwersytetu Warszawskiego zarzucając mu, że myli socjalizm ze stalinizmem. Powiedział także, że Balcerowicz używa jedynie podziału na sektor państwowy i prywatny, nie dostrzegając istnienia i roli sektora publicznego, w którym mieści się działalność kulturalna. Postawę Balcerowicza, a po części także Hausnera, autora planu zarządzania kulturą, krytykował także były minister kultury, a obecnie dyrektor Opery Narodowej Waldemar Dąbrowski. Stwierdził, że nie może wypowiadać się o strategii dla kultury ktoś, kto rozpatruje tę kwestię wyłącznie na płaszczyźnie ekonomicznej, pomijając zupełnie to, co jest kultury istotą. „To, co usłyszeliśmy od profesorów Hausnera i Balcerowicza, dowodzi bezradności ekonomistów wobec kultury. Jej podstawą nie jest ekonomia, ale twórczość i talent. Serdecznie witamy panów w naszym gronie, ale proszę nie zapominać, że jesteście w kulturze debiutantami”. Mocne słowa, ale rzeczywiście ciężko stosować do kultury wyłącznie kategorie ekonomiczne, takie jak opłacalność, rachunek zysków i strat, dostosowanie podaży do popytu.

Dąbrowski podkreślał wagę wysiłku na rzecz rozwoju talentów, by ci nimi obdarzeni dostali szansę oszlifowania ich, a potem możliwość działalności artystycznej. Bo dzięki takiemu mecenatowi i opiece nad szczególnie uzdolnionymi możemy zadbać o to, by kolejne pokolenia twórców zasilały i promowały polską kulturę w Polsce i na świecie. Przekonywał także, że jest możliwa sprawna organizacja i odpolitycznienie struktur finansowania instytucji kulturalnych. Dobrym tego przykładem jest funkcjonowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który korzysta ze środków zarówno publicznych jak i prywatnych. Od momentu swojego powstania w 2005 r. siedmiokrotnie zwiększył swój budżet, umożliwiając finansowanie nieporównywalnie większej liczby rodzimych produkcji filmowych niż przed jego powstaniem. Kondycja filmu polskiego poprawia się z roku na rok, powstaje coraz więcej dobrych filmów młodych twórców.

Decentralizacja i regionalizacja

Stanowisko łagodniejsze od opinii Leszka Balcerowicza prezentował Jerzy Hauser. Podkreślał on że państwo jest odpowiedzialne za kulturę i powinno ją finansować, proponował jednak zmianę mechanizmów jej finansowania, przede wszystkim odciążenie Ministerstwa Kultury, na którym głównie spoczywa ciężar wspierania instytucji publicznych. Obecnie o przyznaniu środków arbitralnie decydują politycy i urzędnicy, natomiast Hausner chciałby, „aby państwo dzieliło swoją odpowiedzialność za kulturę z innymi partnerami – samorządowymi, społecznymi i prywatnymi”. Senator Janusz Sepioł postulował rezygnację z ogólnopolskich, odgórnych programów kulturalnych i przeniesienie punktu ciężkości na regiony i samorządy, które dysponowałyby różnymi formami wspierania lokalnych instytucji kulturalnych i wychodziły z inicjatywą trafiającą w lokalne potrzeby i rewitalizowały regionalne tradycje, ośrodki rzemiosła, rękodzieła etc.

Wydaje się, że propozycje te warte są rozważenia, bo wszyscy zgadzamy się co do tego, że obecny, przestarzały system zarządzania kulturą nie przyczynia się do poprawy jej kondycji a czasem wręcz jej szkodzi.

Katarzyna Ćwik

Artykuł ukazał się w numerze 10/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej