Mam tylko gołe ciało moje I to życie w prawdzie, co nie ułatwia życia. To życie w prawdzie, z którego się natrząsają, Szturchając się łokciami i zwą mnie ironicznie: Jerzy Narbutt „Nasz Książe niezłomny…”
Komentując te słowa, pisałem jakiś czas temu: „Rzecz jasna taka postawa ma swoją cenę, w przypadku Narbutta jest to, jak sam napisał, wyrzucenie na brzeg życia, a ponadto skrajne ubóstwo, życie przez wiele lat w nie ogrzewanej norze i zwyczajny, wstrętny, niepokonany głód. I kompletna niemal cisza nad jego książkami. Ale Księciem Niezłomnym jest bez ironii i autoironii. Księciem słowa, mówiącego prawdę z miłością, słowa, które jest jak czyn. To najwyższa miara.”
Jerzy Narbutt
Fot. Tygodnik „Solidarność”
Życie w cieniu
Niestrudzony wydawca książek tego niezwykłego, przez lata szczelnie zmilczanego prozaika, poety, eseisty i publicysty, Jerzy Skwara, właściciel oficyny pod nazwą Unia w Katowicach, przygotował i wypuścił w grudniu ubiegłego roku książkę Jerzego Narbutta pod znamiennym tytułem Żniwo lat pięćdziesięciu. Rzecz wyszła istotnie w 50. rocznicę spóźnionego o kilka lat debiutu pisarza, który uważał, że czas powojenny, czas Polski stalinowskiej, gdy tysiącami ginęli z rąk siepaczy komunistycznych polscy patrioci, nie jest czasem dobrym na debiut literacki, czym zasadniczo różnił się od przeważającej większości literatów i intelektualistów naszego kraju, którzy ochoczo i miękko weszli do socrealistycznego bajora, nie zdając sobie sprawy, że stali się w ten sposób… hańbą domową. Narbutt w tym czasie przez ponad sześć lat ukrywał się, zagrożony wzięciem do „ludowego” wojska, mimo trapiących go od urodzenia chorób i przyrodzonego – jak sam je nazywa – „zdechlactwa”. Cała ta epopeja skończyła się uwięzieniem, na szczęście tylko na parę miesięcy, od kilkuletniego wyroku uchroniła go amnestia z sierpnia 1953 roku.
Debiut nastąpił dopiero w roku 1957, na łamach „Tygodnika Powszechnego”, z którego zespołem trwał w swoistym „przymierzu zaczepno-odpornym” bardziej niż w rzeczywistej współpracy, przez kilkanaście lat. Z „Turowiczem Powszechnym”, bowiem i jego ludźmi wadził się przez cały ten czas, szczególnie o atakowaną przez nich osobę Prymasa Tysiąclecia i jego idei przetrwania Kościoła na fundamencie polskiego katolicyzmu wspólnotowego, zwanego często przez krytyków „katolicyzmem ludowym”. Jerzy Turowicz więcej tekstów Narbutta blokował niż puszczał do druku musiało się to więc skończyć zerwaniem.
W ciągu tych pierwszych lat pracy literackiej objawił się Jerzy Narbutt przede wszystkim jako nowelista (zbiory: Debiut i inne opowiadania, Znowu zakwitnie listopad, W mieście wesele, List nie wysłany pocztą, Druga twarz portretu, wydane przez Czytelnika i Wyd. Literackie w Krakowie). Zostały owe nowele wysoko ocenione przez krytykę. Ziemowit Skibiński pisał w „Ładzie” z 10 lipca 1994 roku: „Jerzy Narbutt doprowadził nowelę jako gatunek literacki do doskonałości.”
Tęsknił za tym, co utracone
Pisarz urodził się w Warszawie, w 1925 roku i najważniejsze okresy jego życia związane są ze stolicą, w której przeżył i katastrofę 1939 roku i Powstanie Warszawskie, ale przeszłość jego rodziny, tak po mieczu (ojciec Antoni m.in. wznowił przed I wojną światową wydawanie Lelewelowskiego „Tygodnika Wileńskiego”), jak i po kądzieli (matka Stanisława z książąt Glińskich), związana była z Kresami. Ich gniazdo rodzinne to Szyrwinty, majątek ziemski po stronie Litwy Kowieńskiej, jako chłopiec Jerzy jeździł na wakacje do krewnych na Kresy południowo-wschodnie. I akcja tych nowel dzieje się właśnie tam, w ziemiańskich dworach, na ich strychach, bohaterem i narratorem jest zazwyczaj dziecko lub młodzieniec, porte-parole autora, często mamy do czynienia z konwencją snu, przedmiotem opisu, obfitującego w nierozpoznane do końca tajemnice, są relacje z dorosłymi, z najbliższymi, relacje zmienne, często nie wyjaśniane do końca, wywołujące lęki i traumy bohatera, a wszystko to w konkretnym, polskim otoczeniu, w warunkach zaborów, kilkakrotnie w zakończeniu pojawia się, jak cud, jak iluminacja, wojsko polskie, wyśnio- ne legiony, a miły zapach munduru starszego brata czy ojca urasta do ran- gi symbolu. Zadziwiająca jest ta zdol- ność – że tak powiem – ekstrapolowa- nia swojej osoby (bo odnajduję wciąż w narratorze cechy samego pisarza) w inne czasy i w skórę różnych po- staci, także takich jak zdecydowanie negatywny bohater Balu u senatora czy zakochany mężczyzna wpisany w pejzaż Wenecji w jednej z nowel wło- skich (Tęsknota za Wenecją).
Wszystkie te cechy twórczości nowelistycznej możemy odnaleźć również, rzekłbym – w podwójnym stężeniu – w jedynej powieści pisarza pt. Ostatnia twarz portretu, którą przed kilku laty w swojej recenzji określiłem jako arcydzieło. Jest to wielostronny, wyłaniający się z mgławicowej atmosfery Narbuttowej narracji, tym razem mniej oniryczny, a bardziej konkretny, choć oparty na pewnej kameralności i na dyskretnym odmalowaniu pewnych nastrojów, doznań, przemian – portret „straconego pokolenia” konspiracji i walki w czasie II wojny światowej na ziemiach polskich i w polskich miastach (Warszawa, Kraków, Wilno, Lwów, a poza tym różne miejsca w kraju, dwory, leśniczówki itp.). Powieść zasługuje na bardziej szczegółowe omówienie, z braku miejsca powiedzmy jedynie, że kończy się dramatyczną sceną spalenia munduru wojskowego na życzenie jednego z głównych bohaterów, co nie jest jedynie metonimią chwilowej przegranej.
Pierwsze wydanie Ostatniej twarzy portretu w drugim obiegu w 1981 roku nie obeszło się bez trudności. Wiktor Woroszylski chciał zablokować edycję, uznając książkę za „nazbyt patriotyczną.” II wydanie wyszło po latach, w r. 2002
W tamtym okresie Narbutt, po podpisaniu listu 59, poddany był ponownie represji władz, miał przez kilka lat zakaz druku, publikował swoje artykuły w drugoobiegowym „Zapisie” i innych pismach, a w stanie wojennym ponownie ukrywał się jakiś czas przed internowaniem w klasztorach w Serpelicach i Lubartowie, jako brat Jerzy. Przedtem, w roku 1980, pisze wiersz, który stał się później hymnem Solidarności (oficjalnie zatwierdzonym przez Zjazd „S” dopiero w 2000 roku i nadal rzadko wykonywanym), zaczynający się od słów: Solidarni, / nasz jest ten dzień, / a jutro jest nieznane, / lecz róbmy tak, / jak gdyby nasz był wiek – / pod wolny kraj / spokojnie kładź fundament… Muzykę natychmiast napisał Jerzy Niedźwiedzki, ale gdy miało dojść do wykonania utworu, rzecz spotkała się z gwałtownym sprzeciwem Jacka Kuronia, który orzekł, że pieśń ma charakter zgoła … hitlerowski i zmusił kompozytora do wycofania swej kompozycji. Znakomity fotograf i kompozytor amator, Stanisław Markowski z Krakowa, przyjaciel pisarza, napisał drugą wersję melodii, mniej marszową, co wcale nie zmieniło stanowiska Kuronia, który nie dopuścił, by pieśń została wykonana na Festiwalu Piosenki Prawdziwej.
Strażnik ładu moralnego
Pisarz angażuje się w prace Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania Zbigniewa i Zofii Romaszewskich, członek dawnego ZLP, po jego rozwiązaniu i ponownym powołaniu przez ludzi Jaruzelskiego, nie odnawia swego członkostwa, później wstąpi do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, powstałego w 1989 roku, jest także członkiem polskiego Penclubu.
Na początku lat 90. Jerzy Narbutt postanawia zarzucić pracę literacką sensu stricto, na rzecz eseistyki i publicystyki, bezpośredniego dyskursu moralno-politycznego. Chciał, bowiem słowem bezpośrednim walczyć o to, co nazywa się właściwym porządkiem rzeczy. „To znaczy takim – pisałem we wspomnianym artykule – w którym jest miejsce na tradycję, na to, co w niej najcenniejsze, gdzie króluje prawda i miłość, a nie interes i hucpa. Sztuka przetrwa („pieśń ujdzie cało”) – rozumował – a różne ważne imponderabilia wymagają obrony.(…)” Nazwałem go wówczas „strażnikiem ładu moralnego”, w tej publicystyce, bowiem o przywrócenie ładu chodziło, o blask prawdy, o walkę z relatywizmem ponowoczesnym, o to wreszcie, aby złu nie pomagać, przez naiwność lub głupotę, irenizm i skłonność do różnolitego zamazywania jasności słów i rzeczy, o poważny stosunek do historii, która nie jest kreacją uczonych historiozofów, lecz sekwencją zdarzeń, faktów i ludzi je wywołujących, domagających się sprawiedliwej, proporcjonalnej oceny.
Artykuły drukowane w „Ładzie”, „Naszej Polsce”, „Tygodniku Solidarność” wypełniły nastepnie sześć czy siedem tomów takich jak Uciec z wieży Babel, czy Dwa bunty. Sporą dawkę publicystyki zawiera najnowsza wspomniana publikacja, pretekst niniejszych rozważań.
Pisarz zrobił wyjątek od publicystyki – dla poezji, którą zaczął pisać po pięćdziesiątce, a wydał w zbiorze o charakterystycznym tytule Trochę wierszy w 1997 r. Jest to poezja osobista, obywatelska, patriotyczna, w niektórych utworach autor nawiązuje udatnie do Norwida (np. Pużak), jest w niej wysokie napięcie, tajemniczość, podziw dla świata i jego Stwórcy.
Niewybaczalnie czysty życiorys, mądrość, zaczerpnięta m. in. od nauczyciela, u którego studiował jako wolny słuchacz – u Władysława Tatarkiewicza, uporczywa obrona pogardzanych dziś powszechnie imponderabiliów, patriotyzm, miażdżąca krytyka intelektualistów, szczególnie lewicowych i liberalnych – wszystko to sprawiło, że Jerzy Narbutt – i jako prozaik czy poeta, i jako uczestnik dyskursu publicznego – został poddany często stosowanej ostatnio metodzie niezauważania i pomijania przez ludzi pióra prawie wszystkich opcji, zepchnięcia w niebyt, w nieistnienie. Nie pomogło ani kilka nagród (im. Leszka Proroka, Nagroda Ministra KiDN, m.st. Warszawy), ani udekorowanie pisarza Komandorią Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego 19 czerwca 2006 roku. Jeśli tym bardziej nie zaszkodziło…Książka wydana przez UNIĘ przypomina dużą część twórczości Narbutta, choć, oczywiście, bez wielu ważnych utworów (takich jak np. dramat w dwóch aktach pt. Czarny król), uprzywilejowując wiersze i publicystykę. A w niej możemy zanurzyć nasz umysł jak w źródle – czystej prawdy, jasnej, nieodpartej logiki i proporcjonalnej oceny zdarzeń, zjawisk i ludzi.
Jerzy Biernacki
Artykuł ukazał się w numerze 04/2008.