Na fali seriali

2013/01/21

Solą telewizyjnej gleby są seriale. Serial najbliższy jest powieści w odcinkach – niemal każda ważniejsza powieść począwszy od połowy XIX w., nim ukazała się drukiem, wiodła swój – czasem długi – żywot gazetowy. I chyba już wtedy zorientowano się, że prócz funkcji kulturotwórczej taki zabieg „nakręca” sprzedaż. W mediach elektronicznych ten aspekt jest dziś decydujący.

Każdy indoktrynuje, każdy inaczej

Potężne medium masowej komunikacji nie ma dziś prawa nie spełniać funkcji ideologicznych. Bolszewicy mącili umysły filmowymi agitkami o postępach budowy „raju na Ziemi”, za oceanem pokazywano, że ten raj właściwie już jest. Tym wypełniano filmy, później – seriale. Tak naprawdę bowiem między kinem socrealistycznym a anglosaskim „kinem o dobrej robocie” różnica jest tylko warsztatowa: Zachód był sprawniejszy. Oferowano treści są zbliżone: poważny stosunek do życia i pracy, wartość poświęcenia. Czymże tak naprawdę są dawne amerykańskie hity filmowe w rodzaju Portu lotniczego czy Płonącego wieżowca? To przecież filmy o… pracy (strażaków, pracowników wielkich portów lotniczych), o dobrym wykonywaniu swojej roboty w warunkach ekstremalnych! Odnosi się to nawet do współczesnych zachodnich seriali kryminalnych, gdzie procedury, rutyna śledcza czy ceremoniał służbowy pokazane są zawsze z poszanowaniem codziennych realiów, a policjant w wyszlajanym mundurze, pijący na służbie lub lekceważący zwierzchników jest zawsze postacią negatywną. Jakże „interesująco” prezentował się na tym tle kretyński zupełnie polski sitcom „policyjny” 13 posterunek.

Dziś wiele się zmieniło, ale nie zmieniła się funkcja kultury masowej, a więc i seriale tv robi się w tym, co kiedyś, celu.

Przekleństwo ideologii

Lata PRL-u przyniosły obfite żniwo serialowe. I choć tak inny dziś nasz świat, w widowni pozostała miłość do tych seriali, nawet jeśli były to gnioty, produkcje naiwne albo wprost kłamliwe. Telewizja publiczna zawsze zgromadzi sporą widownię, gdy po raz n-ty wznowi Daleko od szosy, Najważniejszy dzień życia, Dom czy Drogę. Nie było tu może natrętnego dydaktyzmu na wzór kina sowieckiego. Ostateczna wymowa musiała być zawsze krzepiąca, malkontenci – wykpieni, wrogowie – skompromitowani lub ośmieszeni.

Laboratoryjnie czystym przykładem serialu co się zowie propagandowego był milicyjny „produkcyjniak” 07 zgłoś się.

Przymanowski kontra Zbych

Niedawno zakończyło się kolejne spotkanie telewidzów z porucznikiem/ kapitanem Klossem. TVP 2, która Stawkę większą niż życie emitowała, umieściła ją niemal w prime time – od poniedziałku do piątku w godz. 18.00 – 19.00. Zwykle towarzyszyło temu wznowienie innego serialu – Czterech pancernych i psa. Te seriale niemal zrosły się ze sobą, choć dzieli je wszystko. Pancerni… to polityczna agitka o wojennej przyjaźni „polsko- radzieckiej”, Stawka… – to najlepszy warsztatowo serial, jaki polska telewizja wyprodukowała w swej historii. Zbieżność czasu akcji nie powinna mylić: przygody Klossa to arcydzieło kultury masowej tamtych lat, Pancerni to serwilistyczny gniot. Stawka… to – przy minimum propagandy – trzymający w napięciu serial sensacyjny z ciekawymi chwilami scenariuszami (spółka Andrzej Szypulski i Zbigniew Safian). Pancerni – to tylko marna literacko propaganda, skrojona nie najlżejszym (!…) piórem płk. Przymanowskiego.

Ale – tak czy tak – jest o czym mówić, jest do czego wracać. Toteż TVP wraca. I długo jeszcze PRL-owskie seriale mieć będą widownię.

Serial nadal karmi telewizję, nadal też spełnia funkcje ideologiczne. Tyle, że i ta „karma” i ta „ideologia” nie najwyższej są próby (powiedzmy nawet: jaka ideologia, taka „karma”). Dziś wystarczy zlepić do kupy: wątek romansowy, sporą dawkę politycznej poprawności, atrakcyjny obraz demoliberalnej III RP (kraju szans dla każdego!) oraz kilkoro ładnych dziewczątek i chłoptasiów (nie muszą koniecznie umieć grać!) – i mamy serial. Wystarczy, że są ładne wnętrza (wszyscy dziś pięknie mieszkają!), modnie ubrane „laseczki” (kobiety sukcesu, jak pracujesz, to cię stać!).

Po tym wszystkim nie zostanie za lat kilka czy kilkanaście nawet smętne wspomnienie, legendy PRL-owskich seriali, żyjące w świadomości i pamięci widowni przez 40, 50 lat pozostaną dla twórców legendami. Dlaczego?

Bo tamtym twórcom o coś chodziło: podlizywali się partii, aspirowali do roli „nauczycieli narodu”, chcieli być prawdziwymi „inżynierami dusz”. To kłamliwe i wredne, ale to można zrozumieć. Natomiast mizdrzenia się do Salonu, do „warszawki”, która i tak i tak ma w pogardzie wszystko poza sobą i swoim kastowym interesem – tego wszystkiego w sytuacji (ograniczonej, ale jednak…) wolności wypowiadania się zrozumieć się w normalnych kategoriach nie da.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 04/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej