Można powiedzieć, że istnieją trzy filary cywilizacji europejskiej: chrześcijańska tradycja religijna, prawo rzymskie i filozofia grecka. Przez wieki aż do czasów renesansu wyznaczały one kierunek myśli i działania mieszkańców Starego Kontynentu. I chociaż nastąpiła stopniowa erozja światopoglądu kolejnych pokoleń od czasu reformacji, przez Rewolucję Francuską, aż po XX wiek, w którym dwie wielkie wojny dokonały spustoszeń materialnych i duchowych, sztuka zaczęła się przemieniać w antysztukę, a życie religijne, szczególnie na zachodzie Europy, uległo spłyceniu i deformacjom, to jednak chrześcijański wpływ na kulturę pozostaje niekwestionowany.
Twórczość artystyczną można potraktować jako wyraz kondycji człowieka. W tej perspektywie ostatnie stulecie jest czasem zagubienia, szukania i tworzenia nowych sensów. Jednak zdarza się, że i współcześnie ekspresja artystyczna staje się narzędziem wyrazu wiary religijnej. Znakomitym przykładem może być tutaj Kazimierz Pawłowski (ur. 1957), w młodości bezdomny narkoman, alkoholik i przestępca, dziś człowiek świadomy ocalającego działania łaski, poeta i malarz (laureat licznych wyróżnień artystycznych), autor amatorskiego filmu „Bezdomność”, który w 2008 roku zdobył I nagrodę na Świnoujskim Konkursie Filmowym.
Malarskie prace artysty zostały zebrane w albumie „Surrealizm sakralny, czyli ewangelizacja przez sztukę”. Na jego obrazach widać jednocześnie zadumę i ból. Lecz smutna, niekiedy wręcz nienaturalnie zdeformowana twarz Zbawiciela wyraża jednocześnie radość. Talent dany artyście ujawnia się w umiejętności ukazania na obliczach przedstawianych przez niego postaci Jezusa i świętych głębokich emocjonalno-duchowych treści, pozwala mu zaprosić odbiorcę do refleksji o tym, co tkwi głęboko w duszy każdego człowieka.
Zastanawiający, z punktu widzenia historii surrealizmu, jest właśnie sakralny charakter prac Pawłowskiego. Pomijając wczesne obrazy Salvadora Dali, którego twórczość (mając na uwadze jego pierwszy okres działalności artysty, przed 1928 rokiem, kiedy to Dali przeniósł się do Paryża) trudno uznać za surrealistyczną, nie było w dziejach tego nurtu miejsca na wyrażanie treści religijnych. Zainteresowany marzeniami sennymi surrealizm siłą rzeczy wchodził w teoretyczne korespondencje z rodzącą się psychoanalizą, a ta – przynajmniej w wersji freudowskiej – widziała w religii przejaw choroby psychicznej. Znany jest incydent, gdy żona jedynego chyba katolika wśród surrealistów – René Magrittea – przeżyła upokorzenie z powodu zachowania teoretyka ruchu André Bretona, który na spotkaniu artystów zerwał z jej szyi zawieszony krzyżyk.
Widok prezbiterium kościoła św. Stefana w Moguncji (Niemcy) z witrażami Marca Chagalla
Wracając do Pawłowskiego, jego twórczość można traktować jako wyraz przezwyciężenia swoistego impasu, sprawia ona bowiem, że należy zapytać, czy surrealistyczny sposób obrazowania jest zarezerwowany dla sztuki świeckiej albo obrazoburczej (na przykład w wydaniu francuskiego pisarza, autora licznych grafik nawiązującego do surrealizmu – Rolanda Topora). Oczywiście, sprawa jest tutaj dyskusyjna, lecz gdyby uznać, że ta forma wypowiedzi może się stać kanałem przekazu treści o charakterze religijnym, to z pewnością odezwałyby się głosy krytyczne…
Różne funkcje obcowania ze sztuką sakralną
Patrząc na rzecz w perspektywie historycznej, można powiedzieć, że obcowanie z sakralną sztuką pełniło różnorakie funkcje. Przede wszystkim miało pomóc człowiekowi wejść w relację z Bogiem. W ostatecznym rozrachunku nie chodzi przecież o to, aby obraz sam stawał się przedmiotem zainteresowania, lecz aby odbiorca mógł poprzez obcowanie ze sztuką przekroczyć wymiar zmysłowy i wznieść się na poziom osobowej relacji z Bogiem czy to przez pogłębioną refleksję nad tematem przedstawionym w malarstwie (dlatego tak częste u twórców sztuki dawnej uwiecznianie na obrazach biblijnych scenek rodzajowych), czy to przez uświadomienie sobie realnej obecności Osoby, przed którą stawał na modlitwie.
Druga sprawa to wytworzenie odpowiedniej atmosfery. Nie zawsze przecież obraz stanowi centralny obiekt uwagi odbiorcy, choćby wtedy, gdy ten skupiony jest na uczestnictwie w liturgii. Chodzi raczej o wytworzenie podniosłej, odświętnej atmosfery, tak aby wnętrze kościoła sprzyjało, a przynajmniej nie zakłócało spotkania człowieka z Bogiem. Mając to na uwadze, zaryzykowałbym ostrożną tezę: o ile sztuka Pawłowskiego ukazuje religijne wnętrze artysty, to stosownym dla niej miejscem jest raczej prywatna kolekcja, a nie kościół czy kaplica.
Tworzenie się chrześcijańskiej tożsamości
Człowiek w trakcie liturgii odbiera najprzeróżniejsze bodźce; oczywiście wymiar nadprzyrodzony jest tu najistotniejszy, lecz stworzenie odpowiedniej oprawy artystycznej odgrywa niebagatelną rolę pomocniczo-stymulującą. Polską artystką (choć to w tym wypadku nie najtrafniejsze słowo), doskonale wpisującą się w tę konwencję, jest pisząca od wielu lat ikony Julita Jaśkiewicz- Macek, nawiązująca do tradycji bizantyjskiej. Jej figuratywne przedstawienia Chrystusa i świętych, ukazujące piękno w przestrzeni sakralnej, pozwalają na wytworzenie atmosfery sprzyjającej spotkaniu i poznawaniu Boga.
Wśród bardziej znanych polskich twórców współczesnych zdarzają się nowatorskie powroty do sztuki sakralnej. Mam tu na myśli na przykład Igora Mitoraja, który wykonał nawiązujące do form klasycznych drzwi dla kościoła Matki Bożej Łaskawej w Warszawie. Figury skrzydlatych aniołów i Matki Bożej wkomponowane w bryłę skrzydeł drzwi ukazują dramat ludzki. Powtarza się tutaj częsty u Mitoraja motyw okaleczenia ciała, podobny do ułomności nabytych przez antyczne rzeźby stworzone przez dawnych mistrzów, ukazujący upływ czasu i dramat jednostki. Taki dobór środków wyrazu pozwala odkryć sens artystycznej wypowiedzi – drzwi skrywające wnętrze domu wiecznego Boga przypominają o marności i kruchości szukających pociechy i szczęścia w jego wnętrzu.
Witraż Marca Chagalla w kościele św. Stefana w Moguncji przedstawiający Mojżesza z tablicami przykazań Bożych
Analogiczna sytuacja miała miejsce w twórczości Zbigniewa Herberta, niekwestionowanego mistrza polskiej poezji współczesnej. Otóż ten poeta, przez dziesiątki lat posługując się często motywami zaczerpniętymi z antyku, u schyłku życia napisał osobiste strofy modlitewne adresowane do Boga. Mam na myśli „Brewiarz”, w którym Herbert z pokorą i miłością pisze między innymi: „Panie, dzięki Ci składam za cały ten kram życia…”. Poezja tego lotu wyzwala w odbiorcach wysublimowane emocje duchowe, równocześnie zaspokaja najbardziej wyrafinowane oczekiwania estetyczne. Przy okazji przywołania nazwiska Zbigniewa Herberta nadmienię, że nie każdy przekaz artystyczny adresowany jest do powszechnego odbiorcy. Od wieków istniejący podział na sztukę wysoką i niską, czy tego chcemy, czy nie, zawsze będzie towarzyszył jej percepcji. Wiąże się to przecież z poziomem intelektualnym odbiorcy, jego estetycznym wyrobieniem. Na tym polega „potęga smaku”, że maluczcy muszą zadowolić się Biblia pauperum, nie wszędzie króluje egalitaryzm!
Sztuka powinna pobudzić rozwój duchowy
Podkreślam, że nie dzielę odbiorców na gorszych i lepszych, ale twierdzę, że każdy rodzaj sztuki (np. od ludowych przyśpiewek do ars poetica, od jarmarcznych świątków po wysokiego lotu rzeźby, obiekty architektury sakralnej) trafia do określonego odbiorcy. Ideałem byłoby, żeby owo dzieło przekazało treści religijne w taki sposób, by pobudzić człowieka do rozwoju duchowego.
Niestety, zdarza się, że odbicie głębokiego religijnego życia, tak proste do odkrycia w dziełach twórców minionych epok, ustępuje dziś miejsca eksperymentom artystycznym z pozoru jedynie mającym za punkt wyjścia duchowe, chrześcijańskie inspiracje. Czasem owe eksperymenty przyjmują postać wynaturzeń, takich jak „rzeźba” przedstawiająca Jana Pawła II przygniecionego przez meteoryt, a niekiedy są niczym innym jak bulwersującą profanacją. Chyba najjaskrawszym przykładem takiego przedsięwzięcia była zorganizowana przez silne gejowskie lobby oddziałujące na kościół luterański w Sztokholmie wystawa grafik przedstawiająca Pana Jezusa i Apostołów jako grupę homoseksualistów.
Źródło dzisiejszego zamieszania jest jednak głębsze niż moralno- estetyczna zawierucha niszcząca światopogląd europejski po dwóch wielkich wojnach. Proces ten rozpoczął się dużo wcześniej, zanim rozerwane zostały oczywiste dla klasyków więzy między pięknem, prawdą i dobrem, których w czasach średniowiecza strzegła filozofia scholastyczna, a które w epoce nowożytnej, a tym bardziej ponowoczesnej, ulegały powolnej, lecz dogłębnej erozji, aż wreszcie w świadomości wielu przestały w ogóle istnieć.
Wyrazisty przekaz wartości
Cofnijmy się myślą do przełomu początku XX wieku, aby spojrzeć na twórczość Mauricea Denisa. Przecież już wtedy religijna niewrażliwość i agnostycyzm wielu utalentowanych artystów oraz obecna w kręgach kościelnych tęsknota za czasami dawnej świetności sztuki sakralnej prowadziły do pogłębiania wzajemnego dystansu między kręgami twórczymi a Kościołem, kładącym nacisk na zachowanie ustalonych dawniej norm, niewidzących miejsca na oryginalność czy poszukiwanie nowych form obrazowania. W owym czasie władze kościelne nie widziały możliwości godzenia rodzących się stylów z wyrażaniem treści o charakterze religijnym, kładły natomiast nacisk na walor dydaktyczny, niekiedy faworyzując infantylizm, co tym bardziej zamykało drogę ambitniejszym artystom do obrazowania tajemnic i prawd wiary. Denis jest jednym z twórców tamtego okresu, któremu udało się znaleźć kompromis. Tworząc w duchu symbolizmu i nawiązując do twórczości prerafaelitów, stworzył własny styl charakteryzujący się dbałością o wyrazistość przekazu treści chrześcijańskich.
Innym tworzącym w tym czasie artystą był Marc Chagall. Chociaż obracał się w środowisku awangardowych artystów paryskich, wykonanych przez niego witraży użyto do rekonstrukcji zniszczonych w czasie wojny fragmentów w katedrze w Reims, co świadczy o tym, że współczesna estetyka może doskonale harmonizować z wnętrzami średniowiecznych kościołów. Również w kościele św. Szczepana w Moguncji w oknach wstawiono witraże jego autorstwa.
„Pielgrzym eucharystyczny”, obraz Kazimierza Pawłowskiego
Dziedzictwo kultury chrześcijańskiej
Właśnie w tym mieście, starożytnej stolicy rzymskiej prowincji Germania Superior, siedzibie aktualnego przewodniczącego Episkopatu Niemiec kardynała Lehmanna, zacząłem swoją wspomnianą na wstępie podróż wzdłuż doliny Renu. Gdy jedzie się niespiesznie wzdłuż rzeki, można dotknąć historii chrześcijaństwa. W niewielkim miasteczku Ingelheim, w którym w XI wieku św. Hildegarda pochodząca z nieopodal położonego Bingen omawiała ważne dla ówczesnego świata polityczne sprawy z cesarzem Świętego Cesarstwa Niemieckiego Fryderykiem I Barbarossą, można zobaczyć częściowo zachowany zamek, zbudowany jeszcze przez Karola Wielkiego. Spotkanie z dziedzictwem średniowiecznej Europy, zanurzonej w uniwersalistycznej kulturze chrześcijańskiej, pozwala cofnąć się myślą do czasów, gdy Bóg, zajmując pierwszą, centralną pozycję w sercach mieszkańców Starego Kontynentu, sprawiał, że wszystko inne było na swoim miejscu.
Podobne myśli wzbudziła we mnie wizyta w kolejnym nadreńskim miasteczku – Sankt Goar, nazwanym tak ze względu na pamięć o żyjącym w VII wieku św. Goarze pustelniku, którego postać uwieczniono na nowoczesnym w formie pomniku. Kontynuując wycieczkę, odwiedziłem jeszcze kilka miejsc, wspomniane już Bingen, Koblencję, w których można znaleźć kolejne przykłady sztuki sakralnej, lecz naprawdę godną obejrzenia wydaje się słynna, cudem ocalała katedra gotycka w Kolonii, uzmysławiająca, jak ważną funkcję pełniła w światopoglądzie ludzi wieków średnich.
Dzieje sztuki europejskiej pokazują, że treści religijne niegdyś stanowiące centralny obszar życia wewnętrznego, stały się co najwyżej jedną z wielu płaszczyzn zainteresowań artystów. Mając na uwadze ową daleko posuniętą sekularyzację, można stawiać pytanie o życie sztuki sakralnej dzisiaj.
Adam Wątróbski
Artykuł ukazał się w numerze 01/2010.