Pan Cogito i cnoty

2013/01/18

Cykl Zbiegniewa Herberta o Panu Cogito, ale i inne jego wiersze stanowią dobry pretekst do ukazania stosunku autora „Barbarzyńcy w ogrodzie” do cnót dość szeroko pojętych, ale opartych na fundamencie cnót kardynalnych, nazywanych w Katechizmie Kościoła katolickiego cnotami teologicznymi. Te ostatnie to triada: Wiara, Nadzieja i Miłość („z tych najważniejsza jest Miłość”). Do cnót kardynalnych zaliczamy roztropność, sprawiedliwość, męstwo i umiarkowanie. Cnót ludzkich (w dalszym ciągu wedle terminologii KKK) jest zresztą więcej, należą do nich: pokora, czystość (albo niewinność), pracowitość i wiele innych.

Ukazanie się w 1956 roku Struny światła było swoistym „wejściem poetyckiego smoka” w uwolnione nagle z kagańca socrealizmu życie literackie PRL-u. Przy tym jedynie wtajemniczeni wiedzieli o latach samotniczego frontu odmowy poety, będących zarazem latami głodu i nędzy, co było ceną płaconą za niezłomność. Piszę „samotniczego frontu odmowy”, jakkolwiek nie był to jedyny przypadek tego rodzaju, żeby wymienić chociażby Jerzego Narbutta, który z tych samych względów opóźnił swój książkowy debiut jeszcze o rok dłużej, doznając podobnych jak Herbert perturbacji, szykan, a także biedy i głodu. Ale nie ma mowy o jakiejś „grupie”, chociaż kilku starszych pisarzy, jak Wojciech Bąk, Władysław Jan Grabski czy January Grzędziński, no i oczywiście – wiekowo pośrodku między tymi i tamtymi – Leopold Tyrmand, było w podobnej sytuacji. Każdy z nich samotniczo znosił dobrowolnie przyjęty ostracyzm, zazwyczaj w ogóle o sobie nie wiedząc. Wiedza o tych dramatycznych zaszłościach w życiu młodego poety mogła być jedynie rezultatem środowiskowych plotek, a już o jego związkach z AK i związanych z tym wewnętrznych zobowiązaniach, co znajdowało wyraz w twórczości, jedynie najbardziej przenikliwi mogli się domyślać. Ci może, którzy podobne związki mieli w swoich biografiach lub dociekali tajemnic przeszłości, korzystając z tego, że „karzeł reakcji” przestał już być „zapluty”, jakkolwiek pozostał obywatelem drugiej czy trzeciej kategorii i zawsze mógł spotkać się z takimi czy innymi restrykcyjnymi działaniami tajnych służb.

Krytyka i szeregowi odbiorcy byli zaskoczeni niezwykłą świeżością i rozległością poetyckich wizji, nierzadko ubranych w kostium antyczny (Do Marka Aurelego, O Troi, Do Apollina, Do Ateny), niekiedy nawiązaniami do tonu Norwidowskiego czy do poetyki diamentów, którymi strzelano do wroga, a więc jego rówieśników poległych w powstaniu warszawskim – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Tadeusza Gajcego. Herbert pisał na przykład:

Złóż ręce tak by sen zaczerpnąć tak jak się czerpie wody ziarno a przyjdzie las: zielony obłok i brzozy pień jak struna światła i tysiąc powiek zatrzepoce liściastą mową zapomnianą odpomnisz wtedy białe rano Gdyś czekał na otwarcie bram (…)

Las Ardeński

Trudno tego dowieść, ale „na słuch” można zauważyć pewne podobieństwo poetyk.

W pierwszych tomach poetyckich Herberta dostrzegano przede wszystkim odrodzeńczy żywioł nowej poezji, niedostępną innym poetom umiejętność kontynuacji nurtu najwybitniejszych poprzedników, w całkowicie oryginalny sposób (ten paradoks jest równie prawdziwy, jak słowa z Przesłania Pana Cogito: „bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz”). Zachwycano się męskim tonem dialogu z dawnymi bogami i postaciami starożytnymi, takimi jak Marek Aureliusz czy Cicero (charakterystyczne, że Cezar nie był z bajki Poety!). Pod tymi maskami i kostiumami nie odkrywano rzeczywistej postawy Herberta, uważającego się za strażnika dziedzictwa i pamięci poległych obrońców ojczyzny, a wiersze pisane wprost na ten temat traktowano zapewne jako nieodzowny trybut poety polskiego, który przecież nie może całkiem pominąć tak martyrologicznych tradycji.

Czytelnik zapewne niecierpliwi się i zastanawia, co to ma wspólnego z cnotą czy cnotami w tej twórczości. Jeszcze chwila cierpliwości.

Jak wiadomo, Herbert, jak tylko stało się to możliwe, dużo podróżował. Właściwie najwięcej czasu, począwszy od 1958 roku, aż po lata 90., spędzał za granicą. Praktycznie był emigrantem, w PRL zaś był emigrantem wewnętrznym. Podróżował do źródeł europejskiej kultury i sztuki, europejskiej cywilizacji. Sprawdzał jej wartość. Opukiwał różne miejsca w basenie śródziemnomorskim, badając, które wydają pusty odgłos, a które zachowały swój miąższ i kształt, a także znaczenie. Ale jak pisze Jacek Łukasiewicz w książce pt. Herbert nie czyni tego jedynie we własnym imieniu. Podróżuje i wchodzi w interakcję z zasobami i wytworami sztuki europejskiej, poddaje je badaniu instrumentami swojej wrażliwości i wiedzy, w imieniu poległych swoich rówieśników, którym nie było to dane. Poeta traktuje to jako zobowiązanie.

Pamięć o poległych, młodych bohaterach, tak niesłychanie ważna w Polsce od dawna, od czasu, gdy każde niemal kolejne pokolenie Polaków musiało (a czy nie musiało?) oddawało życie za ojczyznę, jest – by tak rzec – odpryskiem jednej z cnót kardynalnych, tej najważniejszej: Miłości. Nie dajmy zginąć poległym – woła Herbert w Trzech wierszach z pamięci z tomu Struna światła. Są dziesiątki wierszy Herberta poświęcone tej tematyce, począwszy od Dwóch kropel, według Herberta, pierwszego wiersza uznawanego za dojrzały.


Zbigniew Herbert

Drugim ważnym motywem podróży poety jest dążenie do doskonałości, do spotkania z doskonałością. W czasach chaosu i ogólnego znijaczenia świata brzmi to jak anachronizm. Ale w czasach mojej młodości, pełnej buntu i kontestacji, dążenie do doskonałości brzmiało i było traktowane poważnie. Skojarzone z owym zobowiązaniem wobec poległych w pojęciu Herberta nabiera szczególnej wartości. Z punktu widzenia jakichkolwiek rozważań o cnotach – dążenie do doskonałości jest bez wątpienia jedną z nich czy też po prostu rezultatem ich obserwacji, czyli uprawiania i przestrzegania.

Jedną z wyróżniających cech w twórczości poetyckiej Herberta jest szczególny stosunek poety do rzeczywistości, a nawet do poszczególnych przedmiotów, składających się na nią. Tytuł tomiku (i wiersza) Studium przedmiotu pojawił się nie bez powodu. Rzeczywistość jest dla Herberta swoistym wyznacznikiem, alfą i omegą, a wierszy o różnych przedmiotach – stołkach, kołatkach, krzesłach, kamykach i kamieniach (te zajmują szczególne miejsce w swoistej filozofii Herbertowskiej rzeczywistości) – znajdujemy ich dziesiątki od początku twórczości Poety. Taki stosunek do przedmiotu i rzeczywistości nieżyjący o. prof. Mieczysław Albert Krąpiec z całą pewnością oceniłby jako przejaw uprawiania cnoty roztropności. Przedmiotowość poezji Zbigniewa Herberta w swojej rozległości, ważności i szczególności odpowiada wielkości i geniuszowi jej podmiotowości.

Nie ukrywam, że zależało mi na tym, by dowieść obecności istotnych motywów (nazwijmy je za poetą „gorzko- patriotycznymi”) i śladów uprawiania przez poetę pewnych cnót we wczesnych fazach jego twórczości. Ważne jest, żeby powiedzieć to, czego nie chcą przyznać pewne środowiska salonowe, że w życiu Herberta nie było żadnego wielkiego przełomu (ani tym bardziej zmiany poglądów w wyniku choroby psychicznej!), w kierunku nacjonalistycznym, lecz że ów nurt „gorzkopatriotyczny” oraz związany z cnotami od początku charakteryzował jego twórczość poetycką.

Również cnota męstwa – aż do poświęcenia życia w imię ideałów takich jak ojczyzna czy wolność, o czym można przeczytać w Katechizmie Kościoła katolickiego (!), w tak oczywisty sposób charakteryzująca cykl wierszy o Panu Cogito i „Raport z oblężonego miasta”, też, wbrew pozorom, nieustannie funkcjonuje w wielu wcześniejszych wierszach. Zbigniew Herbert nie jest poetą kalkulującym, jego wypowiedzi poetyckie i dyskursywne charakteryzuje pewność osobistej postawy, co nie znaczy, że wszystko wie i wszystko potrafi z miejsca rozstrzygnąć. Ale zawsze wie, po której stanąć stronie, i jest to zawsze strona słabszych, krzywdzonych, poległych. Pamiętając Przesłanie Pana Cogito, ten poemat wszech czasów, zbyt prostą rzeczą jest mówić o cnocie wierności, odwagi, a więc męstwa, a także sprawiedliwości i wytrwałości. Jak wiemy z ewokatywnego tonu czy charakteru wiersza, mamy tu do czynienia z wymaganiami i wyzwaniami wprowadzania tych cnót w życie, czego poeta od nas wymaga. Pewnie niewielu z nas jest w stanie sprostać temu wyzwaniu. Ale „w ostatecznym rachunku” tylko maksymalne wyzwania się liczą i tylko na takie warto odpowiadać. A więc „idź wyprostowany wśród tych co na kolanach”, ale też „strzeż się jednak dumy niepotrzebnej/ oglądaj w lustrze swa błazeńską twarz/ (…) strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne/ ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy/ światło na murze splendor nieba (…)”. Cnoty, cnoty, same cnoty. Miłość, męstwo, skromność. Taki jest cały Herbert, cała jego twórczość.

Pozostaje do wyjaśnienia, jak należy rozumieć owe Herbertowskie cnoty. Czy dokładnie zgodnie z KKK? Czy Zbigniew Herbert – w swojej poezji, a także w życiu – był chrześcijaninem, czy katolikiem? „Ja jestem rzymski katolik, ale bardziej rzymski niż katolik” – powiedział kiedyś żartobliwie. Na pytanie o Boga, zadane mu na spotkaniu w kościele NMP na Nowym Mieście w Warszawie w 1984 roku, odrzekł, iż Bóg jest niepojęty i że to jest wszystko, co na ten temat może powiedzieć. Paweł Lisicki, obecny na tym spotkaniu, odniósł wrażenie, że wszystko, co mówił poeta, było jakieś niechrześcijańskie. Też tam byłem i odniosłem zupełnie inne wrażenie. Bohdan Urbankowski w książce „Poeta, czyli człowiek zwielokrotniony” mówi o przybliżaniu się i oddalaniu poety od Boga, nie rozstrzygając, który z tych ruchów nastąpił pod koniec życia. Ostatnie słowa wiersza Brewiarz nie pozostawiają wątpliwości. Poezja Herberta na pewno nie jest pogańska, a cnoty, jak wiadomo, są tylko te, które są. Niezmienne. I tylko to jest ważne.

Jerzy Biernacki

Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej