Panowie dwaj

2013/01/19

Nie wiem, kto ukuł aforyzm: „Żeby być sobą, trzeba być kimś”. Ale to mądre i prawdziwe. I ma zdecydowanie realne odniesienie do telewizji, do ludzi telewizji…

Kilkakrotnie wspominałem na tych łamach, że telewizja to ludzie. Sztuczki techniczne, efekty, formuły, miliony włożone w technikę – wszystko to nie przyniesie wymiernych efektów, jeśli nie będzie służyć indywidualności, która owe wysiłki i nakłady usensowni.

Z łezką w oku

Za głębokiego i środkowego PRL-u telewizja stosowała surowe kryteria dopuszczenia człowieka przed kamerę. Pomińmy kwestie polityczne. Zajmijmy się meritum. Dawna telewizja polska to były przede wszystkim cztery nazwiska: Edyta Wojtczak, Irena Dziedzic, Jan Suzin i Eugeniusz Pach. Zapowiadacze. Prezenterzy. Gospodarze programu. Potem doszła jeszcze Krystyna Loska, ale to już za czasów Edwarda I Odnowiciela, w VII dekadzie ubiegłego wieku. Gdy wymienieni ludzie zaczęli z czasem po trochu (z różnych powodów) znikać z wizji, przez sam ten fakt TVP robiła się uboższa. Bo wymienieni ludzie mieli osobowości, byli akceptowani nie dlatego, że b y l i , ale dlatego, że mieli w sobie to c o ś ; potrafili, po pierwsze, robić to, czego od nich oczekiwano, a po drugie – nie uważali, że świat kręci się wokół nich, że oni są tu najważniejsi.

Może właśnie dlatego cała Polska kochała „Edytkę”, a Suzin długo jeszcze, nawet „za demokracji”, był lubiany i akceptowany jako z jednej strony uosobienie kultury, a z drugiej profesjonalizmu. Przyjemnie było oglądać choćby film, gdy Suzin czytał listę dialogową!

W czasach, gdy cokolwiek, co pochodziło „zza żelaznej kurtyny”, było rzadkością, pewien człowiek wymyślił program Muzyka lekka, łatwa i przyjemna – godzinne spotkania ze światowymi szlagierami w rodzimych wersjach. Tym człowiekiem był Lucjan Kydryński. Potrafił on prowadzić godzinny program „z głowy”, a do tego mówić kulturalnie, dowcipnie, ciekawie i… z sensem! Bez bełkotu, bez nowomowy i tanich kabotyńskich konferansjerskich sztuczek, bez podlizywania się widowni. Kydryński miał pewną rzadko dziś spotykaną dyspozycję intelektualną: najpierw myślał, potem mówił. Dziś ludzie tv, którzy usiłują robić to, co on robił kiedyś, postępują na ogół odwrotnie…

Rozbić mity

W świecie telewizji obowiązuje wiele różnych wmówień, składających się na rodzaj środowiskowego „warsztatu zawodowego”. Jedno z najważniejszych to współczynnik akceptowalności: na wizję dopuszcza się tych, którzy mają współczynnik wysoki, eliminuje „nieakceptowanych”. Służą temu różne badania ankietowe, wsparte telemetrią – bożyszczem, ba, bogiem wszystkich stacji telewizyjnych świata. Telemetria to badanie w procentach oglądalności poszczególnych audycji. Przeprowadzane jest na zwyczajowej próbie losowej, podobnie jak inne sondaże i ankiety. Kiedyś telewizja służyła ludziom za rozrywkę, była środkiem edukacji i informacji. Dziś (nawet w stacjach publicznych, „misyjnych”!) jest to instytucja mająca jak najwięcej zarabiać. Pieniądze zarabia się przez emisję reklam, cena reklamy zależy od oglądalności. Oglądalność bada się telemetrią. Koło się zamknęło. Dlatego jeżeli powszechną akceptację budzić będzie niedouczony błazen, wyprze on kogoś z kulturą i wiedzą.

Można spytać: czyją to sympatię budzić może niedouczony błazen? To pytanie ze świata, który o d c h o d z i. Tego pytania nie zrozumieją dzisiejsi klienci stacji telewizyjnych. Dla nich kwestia poziomu to bajka o Żelaznym Wilku.

Świat, który p r z y c h o d z i, czyli świat m ł o d y, rządzi się zupełnie innymi prawami. Po pierwsze, chce, żeby wszystko było takie jak on, czyli młode. Przy doborze kadr w stacjach telewizyjnych wiek odgrywa coraz ważniejszą rolę. W rywalizacji między młodym a dobrym wygra z zasady ten pierwszy.

Kolejne wmówienie można by określić jako postulat świeżej krwi. Telewizja musi się zmieniać, wymogiem jest rotacja, ludzie nie powinni się w tv z a s i a d y w a ć. Ktoś jest dobry? No to co? Nie on jeden! Przyjdzie inny dobry. Może nawet będzie lepszy?

Pomyśleć tylko, że to wszystko dzieje się w czasach, gdy zaprowadzamy w Polsce kapitalizm – system ufundowany na poszanowaniu tradycji, trwałości, solidności, system, gdzie marka firmowa, handlowa (trade mark) im starsza, tym daje większe profity, bo na coś wskazuje: na jakość, solidność, wiarygodność, zdolności do przetrwania i konkurowania.

Archiwizja, czyli…

Na szczęście niecałą normalność wytępiono w telewizji publicznej. Oczywiście ta telewizja też się ostro „posegmentowała”, podzieliła na bloki, pasma. Stworzenie w latach 70. II programu TVP podyktowane było chęcią dodania telewizji nowej jakości: „Dwójka” miała być kanałem dla ludzi o wyższych potrzebach kulturalnych, intelektualnych. Niewątpliwie tak było, ale to znów zamierzchła przeszłość. Od lat wiele pozycji TVP2 to żenada, niemająca nic wspólnego ani z inteligencją, ani z poziomem.

Ale, jak powiedziałem, nie wszystko zrównano z ziemią, przeciwnie, pojawiają się nowe inicjatywy. W TVP Kultura, stacji, która jest dziś jednym z dwu brylantów w koronie TVP, naprawdę jest co oglądać i czego posłuchać.


Grzegorz Wasowski i Wojciech Mann

I tam właśnie postanowiono „zawrócić Wisłę kijem”. W sobotnie popołudnia, od 18.30 do 20.00, emitowany jest tam program zatytułowany Archiwizja, czyli po trochu wyciągane z lochu, program niezwykły, oparty na przywoływaniu starych audycji, na odkurzaniu bardzo, bardzo archiwalnych archiwaliów, nie tylko kulturalnych, także społecznych, a czasem i politycznych.

Ten program prowadzi dwóch panów, którzy – z punktu widzenia wyżej wymienionych zasad „warsztatu telewizyjnego” – dawno powinni znaleźć się na bardzo zardzewiałej telewizyjnej bocznicy: Wojciech Mann i Grzegorz Wasowski.

„Świat nie jest piłką futbolową!”

Obaj panowie nie kwalifikują się do kategorii „młodych”. Obaj panowie są „w telewizji” od dawna i co prawda chwilami podlegali zasadzie rotacji, ale widać ktoś doszedł do wniosku, że ważniejszy od zasady jest poziom, bo Mann i Wasowski znów bawią. I to jak!

Na czym polega program? Bo nie jest to prosta formuła: A teraz zobaczą państwo… Samo prowadzenie Archiwizji… jest integralnym elementem koncepcji: to stylizowane na pogaduszki dwóch złośliwych tetryków przerzucanie się „bonmotami”, informacyjkami, wspominkami, złośliwostkami, dowcipkami. Przy tym oczywiście padają informacje o programie: autorach, realizatorach, wykonawcach. To wszystko odbywa się „na żywo”, panowie M. i W. mają oczywiście kartki z danymi o programach, które „wyciągają z lochu”, ale klimat ich występu, dowcip, puenty – to wszystko bierze się – jak mawiają ironiści – „z głowy, czyli z niczego”.

Role są, rzecz jasna, precyzyjnie obmyślone (najlepsza jest improwizacja starannie przygotowana!): Mann to „kapral” – zdyscyplinowany, konkretny, ofensywny, dziarski. Jest obkuty, wie dokładnie wszystko, w papierach ma porządek, nie myli się. Wasowski to „kompanijna oferma”: gubi się w notatkach, mówi cicho, lękliwie, nie jest właściwie niczego pewien, zastanawia się długo, co odpowiedzieć na zaczepki partnera… Tylko czasem draśnie inteligentnie, a nawet doprowadzi Wojciecha Manna do śmiechu, którego ten telewizyjny wyga po prostu nie jest w stanie opanować, i wtedy obaj panowie mają niejakie problemy z kontynuowaniem programu.

W tym wszystkim zaś, jak sute, wysmażone skwarki pojawiają się programy telewizyjne tak stare, że nawet Wasz wykładowca, przyrośnięty kiedyś do telewizyjnego fotela „Akademik”, ledwo je pamięta: dawne kabarety (choćby świetny MIX, z Kobuszewskim, Pokorą, Plucińskim, Leśniakiem – wtedy chłopcami dwudziestokilkuletnimi!!!), różne rewie piosenek, recitale naszych gwiazd wczesnych lat 60., reportaże społeczne, od których umiera się ze śmiechu… Czasem zdarzy się zarejestrowany w żałosnej doprawdy ówczesnej technice (i takiej też dzisiaj jakości, ale to nic nie przeszkadza!) recital zachodniej gwiazdy lub koncert live… W sumie półtorej godziny uczty dla tych, którzy pamiętają telewizję trudną, jako wyzwanie dla wszystkich: aktorów, realizatorów, prowadzących. Telewizję, gdzie z zasady nie można było robić powtórek, więc jak wyszło, tak było…

Niestety, zrobienie takiego programu wymaga znalezienia takich ludzi: z kulturą, inteligencją, wiedzą – i koniecznie charyzmą.

Bo żeby robić taki program, trzeba wiedzieć, na czym polega telewizja, co to za medium – potwór. Obaj panowie – Mann i Wasowski – wiedzą, z TVP związani są od dawna przez wcześniejsze wspólne audycje, których szukać można dziś tylko na portalach internetowych w rodzaju YouTube. Oni już wtedy, wspierani przez ludzi w rodzaju Sławomira Szczęśniaka czy Lucyny Malec (dyżurna seksbomba ich programów), pokazywali, że wiedzą, jak to się robi.

I jeszcze jedno: żeby robić taki program, trzeba mieć to coś: inteligencję, kulturę, refleks… Obu panów nie uznalibyśmy nigdy za postacie – jak to się dziś określa – telegeniczne, takie, które kocha kamera…

Gdy w marcu 1968 roku „aktyw robotniczy” pałował studentów na Krakowskim Przedmieściu, wybitny polonista prof. Jan Zygmunt Jakubowski biegał po dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego i wykrzykiwał aforyzm (też nie wiem, czyjego autorstwa):

Świat nie jest piłką futbolową, Świat się podbija głową, głową, głową! A no właśnie…

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 06-07/2009.

 

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej