Pisarze umierają zawsze za młodo

2013/01/17

Zaczął tworzyć przed II wojną światową, od 1939 do śmierci mieszkał w Wielkiej Brytanii. Pierwszy okres jego twórczości to wiersze i poematy, głównie o tematyce religijnej i egzystencjalnej. Od 1953 pisze powieści w języku angielskim. W latach 1950-1979 był profesorem literatury polskiej na Uniwersytecie Londyńskim. Jako jedyny miał pozwolenie Karola Wojtyły na tłumaczenie jego poezji na angielski.

O Jerzym Pietrkiewiczu tak naprawdę dowiedziałem się od ks. Jana Twardowskiego. Wcześniej znałem jedynie nazwisko z leksykonu pisarzy emigracyjnych, a literaturą tworzoną poza krajem interesowałem się od początku moich studiów polonistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Miałem też w swojej bibliotece jego tom Literatura polska w perspektywie europejskiej, wydany w znanej serii „z koniczynką” PIW-u.

Ks. Jan Twardowski mówił o nim „Król życia”. Nikt – powtarzał – nie potrafił tak cieszyć się samym istnieniem, jak Jerzy. Niby bohaterowie Baśni Andersena (a w ustach Księdza był to najwyższy komplement!), którzy potrafili „znaleźć szczęście nawet w patyku”.

– Po raz pierwszy spotkaliśmy się z Jerzym w redakcji międzyszkolnego pisma ťKuźnia MłodychŤ, docierającego do młodzieży gimnazjalnej w całej Polsce – mówił o nim ks. Jan – Miał już wydany pierwszy zbiorek poetycki – Wiersze o dzieciństwie. Był laureatem konkursu poetyckiego ťWiadomości LiterackichŤ, co było wówczas prawdziwą nobilitacją dla początkującego poety.

Mieszkał w maleńkim pokoiku na Żoliborzu z Józefem Mrozowickim z redakcji ťKuźni MłodychŤ. Codziennie pieszo chodził do Śródmieścia, gdzie znalazł jadłodajnię oferującą obiady za 99 groszy, a kto wykupił dziesięć obiadów – jeden otrzymywał za darmo. Nigdy się nie skarżył potrafił cieszyć się wszystkim, co go spotkało. Był entuzjastą życia, promieniowała z niego niezwykła radość.”

Jerzy Pietrkiewicz od dzieciństwa borykał się z kłopotami wydawałoby się nie do udźwignięcia. Był bardzo późnym dzieckiem, urodził się (29 września 1916 roku) w małej wsi Fabianki na Ziemi Dobrzyńskiej, wcześnie stracił rodziców. Już jako 14-latek musiał w zasadzie radzić sobie sam. Naukę w Gimnazjum im. Jana Długosza we Włocławku umożliwiło mu jedynie stypendium i pobyt w internacie. On wszakże wydawał się pamiętać wyłącznie dobro, które go spotykało. Ten – jak napisałem w jednym z pierwszych tekstów o nim – „syn słonecznych wiatrów, lirycznych zagród i lnu”, naprawdę miał coś w sobie i z samego Andersena, i jego bohaterów!


Jerzy Pietrkiewicz
Fot. Jadwiga Marlewska

Zapamiętałem Jerzego Pietrkiewicza przede wszystkim z uroczystości w Szafarni, gdy został laureatem Nagrody im. ks. Czesława Lissowskiego, swojej ukochanej Ziemi Dobrzyńskiej (1994). Szafarnia – jak wiadomo – związana jest z młodością licealną Fryderyka Chopina, który tam spędzał wakacje. Wszystko to: szczęśliwe wiejskie dzieciństwo, jedyny w swoim rodzaju radosny czas uczniowskich wakacji, zauroczenie przyrodą i jej tajemnicami, pierwsze przeczucia artystyczne, zapadające w najgłębsze pokłady emocji – ożyło, gdy profesor Uniwersytetu Londyńskiego, wybitny angielski prozaik, pierwszy od czasów Josepha Conrada Polak zadomowiony w literaturze angielskiej (osiem powieści w języku Szekspira, świetnie przyjętych przez krytykę!], jedyny uznany przez Watykan tłumacz poezji Jana Pawła II na angielski, tę współczesną łacinę, wspaniały Europejczyk w każdym calu.

Wyrastał z rodzinnej ziemi, potwierdzając swoje synowski przywiązanie wspomnianym przez ks. Twardowskiego zbiorkiem Wiersze o dzieciństwie, i jej pozostał wierny do końca, chociaż tak wcześnie musiał ją opuścić. Jego dzieciństwo – jak już wspomniałem – nie miało wiele z beztroskiej radości, patronował mu raczej Chrystus Frasobliwy niż zawieszony nad dziecięcym łóżeczkiem Anioł Stróż przeprowadzający przez niebezpieczną kładkę. W Elegii narodowej znalazła się taka strofa:

Jakże twoją koronę uplatać ze złota – Chrystusie z wiejskiej zmurszałej kapliczki, kiedy modlitwa chłopska pachnie skargą i potem, a malwy to są polskie na ofiarę świeczki.

Stąd trudno się dziwić, że całkowicie odrzucał poezję będących wówczas u szczytu powodzenia Skamandrytów jako nieprawdziwą, napuszoną, pełną blichtru. Bliżsi byli mu autentyści z kręgu „Okolicy poetów” Stanisława Czernika, chociaż i z nimi nie do końca się utożsamiał. Jego światopogląd poetycki wyrastał z wiejskich doświadczeń, ale Jerzy Pietrkiewicz był zdecydowanym przeciwnikiem utrwalania w poetyckim słowie surowej wiejskiej rzeczywistości. Od początku był przekonany, że nie jest to rolą sztuki. Niedoścignionym wzorem był, oczywiście, Fryderyk Chopin, o którym tak wiele mówił w Szafarni.

Bardzo bliskie było mu ujęcie istoty twórczości artystycznej, jakie zawarł Jan Paweł II w niezwykłym Liście do artystów. Pierwszy rozdział tych rozważań – jak pamiętamy – nosi tytuł Artysta, wizerunek Boga Stwórcy:

„Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści – pisał Ojciec Święty – genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk.

Jerzy Pietrkiewicz wiejską codzienność odbierał niemal jak liturgię w Kościele. Rok liturgiczny wszak jest ściśle związany z porządkiem agrarnym. Dlatego na wsi wszystko zdawało się sięgać sacrum. Choćby wypiek chleba, mający w sobie coś z misterium, czy czynienie znaku krzyża na upieczonym bochenku. Poeta potrafił ukazać w swoich wierszach niezwykłość powszedniego życia.

Metafora była dla niego najważniejsza, ponieważ gwarantowała kondensację treści, chroniła przed gadulstwem. Przede wszystkim jednak wyrażała „przeczucia dziwnych związków między rzeczami znanymi i nieodgadłymi, miedzy tym, co Tu i tym, co Tam.” A chociaż „może być czasem trudna”, to „radość przeżywania poezji nie może obyć się bez trudu. Kto wyznaje poezję ułatwioną, nie rozumie w ogóle czym jest naprawdę poezja”.


Urna z prochami śp. Jerzego Pietrkiewicza w sanktuarium Matki Boskiej Skępskiej.
Fot. Waldemar Smaszcz

Trudno powiedzieć więcej o poezji w tak niewielu zdaniach! Artysta, jak każdy z nas, żyje na ziemi, a nawet – co może wydać się zaskakujące – twardo po niej stąpa. Wie wszakże, że nie ona jest naszym przeznaczeniem, że tak naprawdę jesteśmy dziećmi „drugiej ojczyzny”. I nieustannie próbuje poprzez słowo połączyć niebo z ziemią, czego najdoskonalszym przykładem jest – zdaniem Jerzego Pietrkiewicza – pierwsza strofa arcykolędy Franciszka Karpińskiego Bóg się rodzi. Owe niebywałe spiętrzenie antytez dało znakomity efekt, ukazało najgłębiej jak tylko to możliwe w ludzkim języku tajemnicę Wcielenia. „Właśnie w kolędzie – pisał – która sławi największy paradoks mistyczny: człowieczeństwo Boga – wyzwoliła się w pełni radość ludzka…” Zestawiając polskie arcydzieło z metafizyczną poezją europejską, konkludował:Nad nią wisi wyobraźnia poetycka rozpięta jak niebo: tylko tam ogień krzepnie, a blask ciemnieje.”

Próbując określić poetycki światopogląd Jerzego Pietrkiewicza, można powiedzieć, iż jest to widzenie wrażliwego wiejskiego dziecka, które oglądając rytuały dnia powszedniego, przetwarza je w swojej niczym nieograniczonej wyobraźni w metafizyczne obrazy, nieustannie dziwiąc się Bożemu dziełu stworzenia.

Pietrkiewicz to jeden z tych chłopskich synów, których protoplastą był staropolski poeta Klemens Janicki, urodzony liryk, z racji słabego zdrowia przeznaczony… do nauki. Podobnie autor Wierszy o dzieciństwie, daleki od okazu zdrowia, nie nadawał się do pracy na roli, podobnie jak później, już w latach wojny, uznano go za niezdolnego do służby wojskowej.

Zdumiewające jest, jak łatwo odnalazł się w Warszawie, z jaką pewnością wkraczał do literatury, gdy – wydawałoby się – wszystkie miejsca były już zajęte. Po krótkim epizodzie „Kuźni Młodych”, gdzie debiutował jeszcze w 1934 roku, w numerze 15, związał się ze świetnie redagowanym przez Stanisława Piaseckiego tygodnikiem literacko- artystycznym i politycznym „Prosto z mostu”, który właśnie (w 1935 roku) zaczął się ukazywać. Pismo to – jak pisali jego przeciwnicy ideowi – „faworyzowało prawicę katolicką, występowało zaś z ostrymi atakami przeciw inteligencji liberalno – demokratycznej, lewicy socjalistycznej i komunistycznej”. Redaktor naczelny potrafił skupić wokół „Prosto z mostu” świetnych autorów i wylansować najzdolniejszych młodych poetów i pisarzy lat trzydziestych – Włodzimierza Pietrzaka, Jerzego Andrzejewskiego jako autora Ładu serca, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, świetnego eseistę Bolesława Micińskiego.

W tym towarzystwie – można bez przesady powiedzieć – zajaśniała gwiazda Jerzego Pietrkiewicza, którego poemat Prowincja drukowany był w całości w sześciu numerach tygodnika. Bo forma poematu była tym, co wówczas pochłaniało młodego przybysza nomen omen z prowincji. Nie tak dawno jeszcze otrzymałem z Londynu list, w którym poeta powracał do tych zagadnień: „Rozmawiam z Jankiem [ks. Janem Twardowskim – W.S.] przez telefon czasami. Pamięć się odświeża. Byliśmy i jesteśmy do siebie podobni, mimo że w naszych spacerach po Warszawie ja obstawałem przy kompozycji poematu – forma, która sprawdza szukanie własnej tożsamości w języku – małe formy zmniejszają zakres wyobraźni.”

Współpraca z tym pismem zaważyła później na obecności pisarza w naszym życiu literackim. Jerzy Pietrkiewicz polemizował z szerzącymi się w drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy z obu stron otaczały Polskę wrogie systemy totalitarne, tendencjami pacyfistycznymi w naszej literaturze. Tak się złożyło, że w większości byli to autorzy pochodzenia żydowskiego, jak Julian Tuwim wołający w wierszu Do prostego człowieka: „Rżnij karabinem w bruk ulicy!” Nigdy już potem nie mógł się uwolnić od przypiętego mu miana antysemity, chociaż na emigracji przyjaźnił się z wybitnym kompozytorem Andrzejem Panufnikiem i jego żoną, która była z pochodzenia Żydówką.

Jego świetnie zapowiadającą się drogę literacką przerwał – jak wielu z tej generacji, pierwszego pokolenia Niepodległości – wybuch II wojny światowej. Jerzy Pietrkiewicz polskim szlakiem przez Rumunię i Francję przedostał się do Anglii, by wstąpić do wojska. Nie został przyjęty z powodu zdrowia. Ale nie zmarnował tego czasu, przeciwnie, wykorzystał go ponad miarę. Prawie nie znając języka, rozpoczął studia na najstarszej szkockiej uczelni, Uniwersytecie St. Andrews.

Utrzymywał się z prac publicystycznych, które niedawno dopiero ukazały się w tomie Dla pokrzepienia mózgów. Szkice literackie z lat 1940 – 1948 (Toruń 2002). Wzruszający jest też fakt, że polscy żołnierze, stacjonujący w Szkocji, uzbierali ze swoich skromnych środków pewną sumę, by wspomóc studenta.

Po ukończeniu studiów kontynuował zarówno twórczość literacką, jak i naukową, a wkrótce także przekładową. Uzyskał w końcu profesurę na Uniwersytecie Londyńskim i powierzono mu kierowanie polonistyką na tej uczelni.

W roku 1953 podjął dramatyczną decyzję zaprzestania twórczości poetyckiej w języku polskim. Był przekonany, że tworzywem liryki, tej najczulszej mowy serca, może być jedynie żywy język, nieobecny w zasadzie w życiu emigracji. Charakterystyczne, że ten rozdział jego dokonań zamyka wiersz do „domowej” Madonny, Modlitwa do Matki Boskiej Skępskiej na dzień 8 września, wyryty następnie na kamiennej płycie i umieszczony w murze skępskiego klasztoru, gdzie obecnie spoczęły też prochy poety:

Z jeziora na jezioro, z kępy na kępę pogańskie Skępe. Aleś ochrzciła je uśmiechem, Panno, pochylona nad grzechem. Na obraz i podobieństwo czekającego dziewczęcia wywiodło Cię doczesne dłuto, iżby nawet z drewnianego poczęcia wióry cudu padały w pokutę. Aniele, stróżu mój – którego nie znam z imienia, Ty zawsze przy mnie stój na urwistą odległość sumienia.

Wówczas też narodził się angielski pisarz Jerzy Peterkiewicz, którego powieści pisane w języku Szekspira zostały świetnie przyjęte przez krytykę angielską, co nie zdarzyło się od czasów Josepha Conrada.

Gdy tylko zaistniała możliwość przyjazdów do ojczyzny, Jerzy Pietrkiewicz, chociaż poza pięknym mieszkaniem w Londynie, z wielką szklaną kulą pośrodku hallu, miał niewielką posiadłość w Andaluzji nad oceanem, systematycznie odwiedzał Polskę. Zawsze zatrzymywał się w Warszawie, by odwiedzić swego przyjaciela, ks. Jana Twardowskiego, a we wrześniu obaj pielgrzymowali do „Nastolatki” ze Skepego.

Jest jeszcze jeden rodzaj twórczości Jerzego Pietrkiewicza, który zasługuje na szczególne wyróżnienie – jego przekłady poetyckie. Był kongenialnym tłumaczem, zarówno z angielskiego na polski, jak i z polskiego na angielski. Jego absolutny, iści chopinowski słuch poetycki sprawił, że równie dobrze czuł się we współczesnej twórczości, jak i dawnej, o czym świadczy przekład naszego XVwiecznego arcydzieła Lament Świętokrzyski na staroangielski. Osobnym rozdziałem Pietrkiewicza-tłumacza są poezje Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Cały świat, dzięki tej współczesnej łacinie, jaką stał się angielski, zna twórczość poetycką Papieża-Polaka – by tak powiedzieć – w wersji Jerzego Pietrkiewicza.

Po roku 1989, kiedy ustały przeszkody polityczne, jego twórczość zaczęła docierać szerzej do kraju. Poezję i przekłady poetyckie, a także ostatnio prozę powieściową, przypomniał Instytut Wydawniczy PAX, zaś Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana uhonorowało go Nagrodą Literacką im. Włodzimierza Pietrzaka. „Słowo Powszechne” i „Inspiracje” przypominały tego ciągle zbyt mało znanego w Ojczyźnie ostatniego wielkiego pisarza emigracji.

Waldemar Smaszcz

 

Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej