Według Najwyższej Izby Kontroli TVP S.A. zamknęła rok 2009 stratą (deficytem) 200 mln zł. Władze z Woronicza już od dawna napomykały, że jeżeli rządząca ekipa nie wycofa się z (barbarzyńskiego, nazwijmy rzecz po imieniu) pomysłu na likwidację abonamentu i na świadome doprowadzenie telewizji publicznej na skraj bankructwa (co miałoby uczynić ją lepszą!!!), kierownictwo TVP S.A. będzie musiało „iść na całość” – tzn. wzorem stacji komercyjnych przerywać filmy i transmisje sportowe reklamami i w ogóle poszukać pieniędzy „na rynku”.
Taka wizja telewizji publicznej każe postawić pytanie o sens jej istnienia, jeśli upodobni się ona do kanałów oferujących czystą komercję w żenującym jakże często stylu.
Za miłościwie panującego Edwarda Gierka poszukiwano w polskiej gospodarce 20 miliardów zł. Miała ta gospodarka podobno takie rezerwy, że dałoby się z niej taką kwotę wycisnąć, co by miało Polskę socjalistyczną zbawić. Cudu tym razem nie było, to znaczy był, ale trochę a rebours – zanim propagandziści i czerwone oczajdusze znalazły te brakujące 20 mld., w 1980 naród się zjednoczył i stworzył „Solidarność”, co było początkiem końca PRL.
Analogie są uderzające. 200 mln dziś to więcej znacznie, niż wtedy 20 mld, ale świat ogólnie podrożał. Natomiast w chwili, gdy władze TVP znajdą wspomniane 200 mln, będzie to koniec TVP.
Dobrze czy źle?
Zasadne wydaje się pytanie: czy należy się tym martwić? Człowiek jako tako zdrowy na umyśle od dawna wie, że ci, którzy w ogóle nie oglądają telewizji, są zdrowsi. Ogrom agresji, lejącej się dziś z niemal każdego kanału, bezwstydne zakłamywanie rzeczywistości przez dyspozycyjnych wobec „elyty” dziennikarzy, nasycenie ramówek telewizyjnych niewiarygodną tandetą (vide serial Dom nad rozlewiskiem,) żenującymi komediami, banalnymi do bólu soap operas czy programami rozrywkowymi dla troglodytów – wszystko to sprawia, że dłuższy kontakt z takim telewizyjnym programem wyczerpuje psychicznie i wymaga dłuższego „odreagowania” pod groźbą bezsennej nocy. Nieobecność w programach „rzeczywistości rzeczywistej”, coraz bardziej straceńcze dążenie do pełnej wirtualizacji świata powodują, że z dzisiejszym programem telewizyjnym (obojętne – publicznym czy komercyjnym) utożsamiać się może jedynie ktoś o bardzo, bardzo niskich życiowych aspiracjach i kulturalnych potrzebach. Osobnik „normalny” musi się spod tego zniewalającego wpływu uwolnić, wyalienować.
Ci sami ludzie, te same diagnozy
Frustrująca bywa także, a może przede wszystkim, jakaś mechaniczna powtarzalność wszystkiego, zaklęty krąg tych samych wciąż postaci, powtarzających wszędzie te same fałszywe recepty, tendencyjne oceny. Ostatnim, dość odległym już w czasie, ale wciąż żywym przykładem było to, co działo się po ostatnich wyborach parlamentarnych. Oglądałem telewizję w ten wieczór (i kawałek nocy) w większym nieco gronie, gospodarz miał niezły talerz satelitarny, więc można się było przestawiać ze stacji na stację. Po jakimś czasie zdziwienie zaczął budzić fakt, że co się człowiek przestawił na inny kanał, widział tych samych ludzi, tylko w nieco innej scenografii: Superstacja, TVN, TVN 24, Polsat, TV 4, TVP 1… Jak oni zdążali się przemieszczać?!! W końcu zrodziło się podejrzenie, że wszystkie te stacje, te kanały, mają jakieś jedno wspólne siedlisko i wystarczy zejść piętro niżej albo wejść w sąsiednie drzwi, usiąść w fotelu – i wio!
Dziś nie jest dużo lepiej. Tylko zazdrosna walka o rynek reklam sprawia, że kradnie się cudzą formułę, nieco ją zmienia, by uczynić swoją. Nawet tytuły są podobne, bo nie idzie o oryginalność, idzie o „kasę”.
Jak oni „zżynają”!
Mieliśmy Taniec z gwiazdami – i zaraz Gwiazdy tańczą na lodzie, a potem You can dance – po prostu tańcz. Mieliśmy Idola – i zaraz Jak oni śpiewają! Wszystko zerżnięte ze świetnego programu Szansa na sukces. Mieliśmy Dzieciaki z klasą – a wkrótce potem Dzieciaki górą i Czy jesteś mądrzejszy od piątoklasisty?… Przykłady można mnożyć. Ktoś kiedyś wymyślił, że można zrobić program publicystyczny zaprosiwszy do studia naraz 10 gości z „szerokiego spektrum politycznego” i pozwoliwszy się im na antenie kłócić. Natychmiast podchwyciły to inne stacje i wkrótce awantura polityczna na żywo stała się w naszych stacjach telewizyjnych powszechnością. Teraz wróble ćwierkają, że do TVP ma wrócić usunięta stamtąd czas jakiś temu b. szefowa Redakcji Publicystyki Anita Gargas. Oczywiście w jej programach było więcej obiektywizmu, zawsze owo „spektrum polityczne” było zrealizowane staranniej, ale nie zmienia to faktu, że Forum jak było programem zadymiarskim, tak będzie nim nadal. Zresztą niemal w każdej stacji jest coś podobnego. Na szczęście „spektrum” się dziś zawęziło i już nie trzeba zapraszać do studia 8 czy 9 osób, wystarczą 4. Ale i tak bywa wesoło…
Zarażanie agresją
Infekcja niekoniecznie musi zresztą pochodzić z formuły programu. Infekować agresją może człowiek – prezenter, dziennikarz, ekspert. W tej dziedzinie polskie media dorobiły się doprawdy pięknych tradycji. Taka np. Monika Olejnik, która już od lat 80. wprawiała się w agresji i stronniczości wobec rozmówców, dziś – wg portalu wirtualnemedia.pl – jest (cytuję!) najdroższym człowiekiem polskich mediów. Oznacza to, że gdyby jej zaproponowano udział w reklamie, mogłaby liczyć na gażę ponad 720 tys. zł. (na I miejscu jest wyścigowiec Robert Kubica, on mógłby sobie „zaśpiewać” za udział w reklamie ponad 850 tys!). Dobrze, że święci na co dzień na Ziemię nie zstępują i nie odgrywają żadnych ról w polskim życiu publicznym czy medialnym, bo… niewykluczone, że po kilku „rozmowach” z Moniką O. przestaliby być świętymi.
W ogóle przytoczony właśnie przez rzeczony portal ranking ludzi szołbiznesu, opracowany przez tygodnik „Forbes”, nasuwa bardzo ciekawe (choć nienowe!) refleksje. Na III miejscu znalazł się tam… Tomasz Lis. Mamy więc w pierwszej trójce dwójkę ludzi mediów, których określa się czasem jako dziennikarskich gangsterów, a to, co robią, „dziennikarstwem rewolwerowym”. Tylko pogratulować! Dobrze byłoby oczywiście wiedzieć szczegółowo, na czym „Forbes” swój ranking zbudował, ale można się domyślić, a po drugie – po cóż mówić o prawdach oczywistych?
Jedna z telewizyjnych „gwiazd”, trudno powiedzieć dlaczego został dziennikarzem roku 2009
| Fot. Archiwum
Ważniejsze jest, że postawa ludzi w rodzaju Olejnik czy Lisa (tu listę dałoby się baaaaaaaaaaaaardzo wydłużyć) infekuje. Pamiętam przed laty spokojnego zazwyczaj Piotra Gembarowskiego w rozmowie z ówczesnym szefem „S” Marianem Krzaklewskim. Trwała właśnie prezydencka kampania wyborcza, „Krzak” kandydował i Gembarowski… albo sam postanowił go medialnie „rozjechać”, albo otrzymał takie polecenie służbowe. Dość, że w chamstwie i impertynencji prześcignął wówczas wszystkich. Szef „S” właściwie nie bardzo miał okazję, by się odezwać.
Dziś śladami takich tuzów, jak Olejnik czy Lis, podążają prezenterzy do niedawna bezbarwni i niemal niezauważalni. Niedawno prezenterka TVP Info Danuta Holecka, typowa dotąd „telewizyjna panienka”, w rozmowie z dwoma ważnymi politykami dzisiejszej sceny udowodniła, że potrafi ich przekrzyczeć bez większego trudu. Na wypadek jednak, gdyby miała problemy, realizator wzmocnił jej mikrofon, a osłabił mikrofony jej rozmówców.
Choć może tylko oni mieli słabe głosy… Albo jakąś kulturę osobistą…
W TVP Info takie praktyki były dotąd rzadkością. Ale cóż – widocznie nadszedł czas…
Nie ma krwi – nie ma telewizji
Można żywić uzasadnione obawy, że trend się nasili, gdy zarząd TVP S.A. – przestraszony spadającymi dochodami – zacznie publiczną telewizję komercjalizować. Komercja, jak wiadomo, to ma do siebie, że zwykle (bo nie zawsze… bywa bardzo dobra, szlachetna, ambitna…) odwołuje się do najgorszych gustów, do najniższych instynktów. A wiadomo ogólnie, co lubi – proszę mi wybaczyć – motłoch. Więc jak lubi – z pewnością to dostanie. Zadymiarstwo stanie się w naszej publicznej telewizji taką sama codziennością, jak np. w programach Morozowskiego i Sekielskiego czy Miecugowa, jak u Kuby Wojewódzkiego czy Szymona Majewskiego.
Tylko czy to na pewno kwestia przyszłości? Dziś już nawet w publicznej telewizji znaleźć coś kulturalnego to rzadkość. No, jest jeszcze TVP Kultura, ale jaką ma oglądalność? I jak długo to potrwa? I dlaczego nawet to, co już jest i funkcjonuje, co z pewnością spełnia wymóg misyjności, jest powszechnie niedostępne?
Nie łudźmy się – bez znaczących zmian w życiu publicznym, bez ukrócenia permanentnej agresji dzisiejszego obozu władzy, bez odwrócenia obecnych trendów proces, o którym była w tym „wykładzie” mowa, jeszcze się nasili. Znudzony świat karmi się głównie krwią. Za to jeszcze gotów jest płacić. Rozhuśtane emocje niełatwo powściągnąć. Zaczyna działać mechanizm błędnego koła.
Powróćmy więc do pytania wyjściowego: czy taka telewizja jest potrzebna normalnemu człowiekowi? Przy niewielkim doprawdy pożytku edukacyjnym i poznawczym, jaki można z niej ciągnąć?
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 01/2010.