Z Romualdem Karasiem, założycielem i właścicielem Oficyny Literatów i Dziennikarzy POD WIATR rozmawia Jerzy Biernacki.
Przez długi czas był Pan przede wszystkim dziennikarzem reportażystą, z powodzeniem uprawiał Pan ten gatunek w okresie szczęśliwie minionego PRL-u. Skąd i kiedy wzięła się u Pana tematyka kresowa? Jakieś powiązania rodzinne?
Mam na to wytłumaczenie, powiedziałbym, mitologiczne. Wedle legendy rodzinnej nasz ród po mieczu wywodzi się z Kresów północnych – z Trok i Witebska. I mówiono, że stamtąd przywędrowaliśmy na Mazowsze i w Lubelskie. Dwaj Karasiowie – Kazimierz i Kajetan – służyli przy królu Stanisławie Poniatowskim, a zdaje się, Kajetan, zajmował się kasą i finansował chudych literatów. Uboższa część rodziny, za Czartoryskimi, udała się do Puław i Włostowic. Ród uległ pauperyzacji w 1831 roku, gdy Czartoryscy zostali wywłaszczeni przez Rosjan. Jako uczeń Liceum im. Adama Jerzego Czartoryskiego, postawionym na wysokim poziomie, byłem przewodnikiem po Puławach i pisałem teksty historyczno-literackie, najpierw dotyczące Kurowa i Puław, a potem inne, o profesorze Adama Mickiewicza, Gotfrydzie Groddecku (który po okresie wileńskim był bibliotekarzem w Puławach), o przyjacielu Mickiewicza i założycielu Towarzystwa Filomatów, Onufrym Pietraszkiewiczu, który był nauczycielem w Lublinie, o Janie Czyńskim, również opisywanym przez Mickiewicza, założycielu „Kuriera Lubelskiego” i o innych.
Mówi Pan o okresie przed 1956 rokiem?
Tak. W 1956 roku powstało w Lublinie pismo „Pod Wiatr”, dwutygodnik, ukazał się tylko jeden numer. Był szokujący, wywołał nielichą wrzawę, zwrócił uwagę Gomułki, bo m.in. daliśmy relację z powstania węgierskiego w Budapeszcie, ze zdjęciami. Władza desygnowała do zespołu ubeka, o czym nie wiedzieliśmy, następny numer już się nie ukazał… To pismo było manifestacją najbardziej zbuntowanych młodych ludzi w Lublinie.
Fot. Radosław Kieryłowicz
Łatwo się domyślić, że Pańska oficyna stąd wzięła nazwę…
Owszem, chociaż nie od razu, rozpoczynałem działalność wydawniczą pod innymi nazwami. Oficyna Literatów i Dziennikarzy POD WIATR powstała w 1992 roku. Bez pieniędzy, bez kapitału. Zamierzałem najpierw wydawać teksty reportażowe. Tak się jednak złożyło, że byłem wówczas prezesem Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich i zapraszaliśmy poetów zza wschodniej granicy na Warszawską Jesień Poezji i z innych okazji. Dodam, że nie lubiłem wtedy poezji i poetów, cechowała mnie postawa pozytywistyczna, mimo ciągot romantycznych, ale moi koledzy zapłacili słoną cenę za swój romantyzm i występowanie przeciw reżimowi. Na szczęście mnie nie wydali i jakoś mi się upiekło. Wracając do poetów, najwięcej zapraszaliśmy Polaków z Litwy. A oni przyjeżdżali tutaj i czytali swoje wiersze z zeszytów – nie mieli żadnego wydanego tomu. Więc zacząłem ich wydawać, bo to bardzo dobrzy poeci.
Kto otwiera tę listę?
Alicja Rybałko, świetna poetka, z wykształcenia biolog genetyk, poliglotka. Tomik nazywał się „Wilno, Ojczyzno moja”. Było to fatalne wydanie, bardzo zgrzebne, prawie kserograficzne, na dodatek oszukał mnie drukarz. Ale mniejsza z tym. Później wydałem tom utworów Romualda Mieczkowskiego W Ostrej Bramie. Jeszcze wtedy „moje” wydawnictwo nazywało się Libraria. Nakład tomiku wynosił 3000 egzemplarzy. Wszystkie się rozeszły. Dotyczy to zresztą wszystkich ponad 50 tomików.
Co Pana skłoniło do rozpoczęcia tej serii oprócz docenienia wartości tych utworów?
Miałem jeden cel. Chodziło mi o stworzenie środowiska literackiego w Wilnie. Oni, ci poeci i literaci wileńscy, byli skupieni przy „Czerwonym Sztandarze”, specjalnie przez sowietów założonym dla Polaków, żeby dzielić i rządzić, przeciwstawiać ich Litwinom. Ale to była jedyna polskojęzyczna gazeta w całym ZSRS! To pismo w pewnym sensie wymknęło się spod kontroli sowieckiej. Rzecz w tym, iż po dwóch falach deportacji, czyli tzw. repatriacji, a właściwie depatriacji, nie mówiąc o poprzedzających je wywózkach „na białe niedźwiedzie”, Polacy pozostali najpierw bez inteligencji i dopiero z czasem zaczęła formować się młoda inteligencja, ludzi wykształconych już grubo po wojnie, i ci najbardziej twórczy skupili się wokół „Czerwonego Sztandaru”. Tam utworzono koło literackie, tam debiutowali kolejni poeci, recenzowali na łamach tego pisma polskie książki, odnotowywali polskie rocznice. I z tą grupą poetycką udało się nawiązać kontakty. Poza tym zaczęła się tam zmieniać sytuacja, niektórzy odchodzili od „Czerwonego Sztandaru”, wreszcie on upadł, a na jego miejsce powstał „Kurier Wileński” i kilka innych tytułów. Wspomniany Mieczkowski zaczął wydawać pismo „Znad Wilii” i stanął na czele tej grupy. Natomiast największą indywidualnością literacką była Alicja Rybałko.
Zdaje się, że jej związki z Polską zaczęły się wcześniej?
Ona wygrała konkurs na wiersz w „Płomyku”. Na ten konkurs napłynęło 10 tysięcy utworów. To jest talent poetycki najwyższej miary. Niektórzy porównują ją do Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. Według mnie bardziej przypomina Kazimierę Iłłakowiczównę, poetkę z tamtych stron, autorkę Słowika wileńskiego. Wydałem kilka tomików wierszy Rybałko, a także jej przekład wierszy modernistki fino-szwedzkiej Edith Sődergran Moje życie, moja śmierć, mój los. Alicja Rybałko jest też pierwszą osobą z grona tej młodej inteligencji twórczej, która zrobiła doktorat – z genetyki. Ona rozpoczęła falę następnych doktoratów…
Czy zatem można powiedzieć, że Pańskie działanie miało wpływ na skonsolidowanie wspomnianej grupy?
Na pewno tak. Dostali tomiki, każdy stał się autorem książek, mogli zatem ubiegać się o członkostwo w związku pisarzy na Litwie i w Polsce. Każdej poetce i każdemu poecie wydawałem tyle, żeby mogli mieć te uprawnienia. Usamodzielnili się. Drugim z tej grupy poetą, który zrobił doktorat, zresztą na Uniwersytecie Warszawskim, jest Józef Szostakowski, przewodnik po Wilnie, regionalista. Jego praca, grube dzieło naukowe Między wolnością a zniewoleniem, ukazało się jako 51. pozycja Oficyny Literatów i Dziennikarzy POD WIATR. Jest to historia prasy polskiej na Litwie, od XVII wieku, ale głównie od 1938 do 1964 roku, częściowo doprowadzona do lat 90. Każdy badacz tych zagadnień będzie musiał się odwołać do pracy Szostakowskiego. A jednocześnie jest to bardzo dobry liryk, co pokazał w tomiku Czerwone gile.
A więc wymieńmy następne nazwiska.
Wojciech Piotrowicz, też bardzo dobry liryk, poeta, tłu macz, jeszcze większy chyba znawca regionu i jego literatury, gdyż zna litewski, starolitewski, białoruski, zna te języki jak nikt inny, tłumaczy też na litewski. Wilno literackie nie ma dla niego tajemnic. Zaangażowałem go do Antologii wileńskiej, o której zaraz będziemy mówili. Oboje z żoną Danutą są bibliofilami, mają ogromną bibliotekę. Ona jest kronikarzem życia literackiego w prasie litewskiej. Dalej – Aleksander Śnieżko, wyróżnia się tym spośród innych, że jego utwory są śpiewane i w kościołach, i knajpach, a także przez różne zespoły artystyczne, są to pieśni religijne, piosenki, romanse. Wydałem jego cztery pozycje, m.in. przekłady pieśni Włodzimierza Wysockiego w tomie Człowiek za burtą w 1996 roku.
A potem zajął się Pan młodszą generacją.
Tak, ponieważ wyrosło tam już kolejne młode pokolenie pisarskie, bardzo nowoczesne. Należy do niego Alicja Mickielewicz, której pierwszy tomik nosi tytuł Jak na dłoni. Oni piszą niejako w opozycji do tych starszych. To jest już zupełnie inna poezja. Pięćdziesiątą pozycją Oficyny POD WIATR był tomik wierszy Romualda Ławrynowicza, ilustrowany wykonanymi przez niego fotografiami. Miał wówczas, mniej więcej pięć lat temu, dziewiętnaście lat. Jego wiersze są nowoczesne, drapieżne, zuchwałe, zupełnie inne niż utwory tej grupy wywodzącej się z „Czerwonego Sztandaru”. To duży talent poetycki i niezwykle wyrazisty temperament. Obecnie studiuje w Łódzkiej Szkole Filmowej. Za ich poezją stoją rozległe zainteresowania, świat przetrawionych lektur, silne i wielorakie związki z kulturą i sztuką – obrazy, grafiki, fotografia, a także studia filologiczne.
Pomówmy teraz o wspomnianej Antologii Wileńskiej, której jest Pan organizatorem, redaktorem i wydawcą.
Dotychczas wyszły cztery tomy, piąty jest w przygotowaniu. Tom I to Litwa i Korona, tom II Rzeczpospolita trzech narodów, tom III Na rubieżach, tom IV Zmierzch (o czasach saskich). Tom V nazywa się Nad przepaścią, tom VI będzie nazywał się Kres (Rzeczypospolitej Obojga Narodów), tom VII i ostatni zamierzam poświęcić Żydom, Karaimom i Tatarom, na Kresach i nie tylko.
Co zawiera ta antologia?
Jest to przegląd literatury i piśmiennictwa dawnych ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, a w nim m.in. literatura staroruska pisana w języku starobiałoruskim, starolitewska, litewska, polska, rosyjska i łacińska, od czasów pogańskich, od najstarszej poezji – dainów litewskich, aż po kres Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Stanowi ona wielką pomoc w nauczaniu historii i literatury polskiej w polskich szkołach na Litwie.
Jest Pan inicjatorem, organizatorem – z poszukiwaniem sponsorów włącznie – oraz jedynym animatorem przyznawanej od trzynastu lat Nagrody Literackiej im. Witolda Hulewicza. Ma to związek z naszym tematem, nie tylko dlatego, że wielu z jej laureatów to właśnie wileńscy poeci. Jak doszło do tej inicjatywy?
Wynikło to z mojego przeświadczenia o niezwykłości i znaczeniu tej postaci, która nie może pójść w zapomnienie.
Faktycznie, wiele Pan zrobił dla przypomnienia Hulewicza, niesłusznie zapomnianego poety i organizatora życia literackiego w Wielkopolsce, Wilnie i Warszawie, współtwórcy Polskiego Radia, jedynego autoryzowanego polskiego tłumacza Rilkego, autora pięknej i głębokiej książki o Beethovenie, wydawcy i redaktora pierwszej gazety konspiracyjnej w okupowanej Warszawie „Polska żyje”, zwanej „Peżetką”, zamordowanego przez Niemców w Palmirach w 1941 roku. „Peżetkę” redagowała po jego śmierci m.in. Zofia Kossak.
Wydałem dwa tomy jego wierszy, Miasto pod chmurami oraz Gniazdo żelaznego wilka (szkice kresowe). Wyszła książka o nim pióra mojej córki, Agnieszki, Miał zbudować wieżę. Obecnie książkę tę pt. Polak, który mógłby być Niemcem, córka wydała w Niemczech, gdzie mieszka. Zrobiliśmy o poecie film – dzieło wspólne Agnieszki, moje i jej męża, Kaja von Westermana, pt. Inny. Życie Witolda Hulewicza. Udało się go wyemitować w pierwszym programie TVP oraz trzy razy w programie TV Polonia. Obecnie Kaj, mój zięć, zrobił niemiecką, oryginalną wersję filmu, który miał już swoją premierę w Niemczech. W kraju Nagroda im. W. Hulewicza jest w cieniu, niezauważana przez media, odwrotnie proporcjonalnie do jej znaczenia. Wydobywa natomiast z cienia młodych poetów z Wileńszczyzny i nie tylko. Romuald Ławrynowicz otrzymał nagrodę młodych. W innej edycji przyznano ją Halinie Stankiewicz – autorce pracy doktorskiej poświęconej Tadeuszowi Łopalewskiemu, notabene przyjacielowi Hulewicza. Zresztą cała plejada poetów wileńskich to laureaci tej nagrody, trudno ich tu wszystkich wymieniać. Wspomnę tylko jeszcze o Marii Łotockiej, m.in. autorce tomiku Wierność sobie, w tym roku nagrodzonej szczególnym wyróżnieniem za tematykę kresową. W tegorocznej edycji przyznaliśmy także pośmiertnie nagrodę drowi Kazimierzowi Pliszce – za dzieło życia, jakim było „spolonizowanie” borówki amerykańskiej. Zresztą nie pierwszy raz wykraczamy w ten sposób poza literaturę. Ponadto laureatami tej nagrody są m.in. Barbara Wachowicz, Zbigniew Jerzyna (dwukrotnie, w tym roku za twórczość radiową), Bohdan Urbankowski, różni twórcy radiowi (w tym dźwiękowcy!), bo przecież Hulewicz był animatorem radiowego Teatru Wyobraźni – to on go tak nazwał, a także pisarze regionalni, na przykład w t ym roku Anna i Marian Kurtyczowie – za monografię Zegrze – Wola Kiełpińska. Dzieje Parafii i okolic. Uroczystość przyznania nagród w 2008 r. uświetnił wspaniale Chór z Woli Kiełpińskiej pod dyr. Edwarda Dymka; śpiewali znakomicie polskie pieśni średniowieczne, pieśni z Psałterza Jana Kochanowskiego z muzyką Mikołaja Gomółki, Chorał Kornela Ujejskiego, a zakończyli Piękną naszą Polską całą K.I. Gałczyńskiego.
A więc piękna oprawa muzycznopatriotyczna, ale pod względem materialnym, zdaje się, tak biednie, że biedniej już być nie może.
Niestety, czterokrotnie pisałem w tym roku, jako przewodniczący Kapituły Nagrody im. W. Hulewicza, do ministra kultury i dziedzictwa narodowego – w odpowiedzi milczenie. Przedsiębiorcy nowego chowu też jeszcze nie nauczyli się być mecenasami kultury. Oficynę Literatów i Dziennikarzy POD WIATR jestem zmuszony wkrótce zamknąć roku z braku pieniędzy.
A przecież to, co Pan wydał, to są wartościowe rzeczy pod względem literackim.
Niektórzy uważają, że są to peryferie literatury. Ale to jest nieprawda. Ci, co tak sądzą, nie są nawet w części warci tego, co tamci, co autorzy tych tomików. Kultura polska i literatura na dawnych polskich Kresach wciąż żyje i rozwija się, często jest na wyższym poziomie niż kultura narodowa, szczególnie Białorusi i Ukrainy, ale nasze Państwo tego nie tylko nie docenia, lecz wręcz nie dostrzega. Litwini potrafią dać stypendium Alicji Rybałko, piszącej przecież po polsku, gdyż rozumieją, że ona znająca perfekt litewski tłumaczy poezję i literaturę litewską na polski i to się im opłaca. A my nie potrafiliśmy w nią zainwestować. Mieszka ona obecnie w Niemczech, tłumaczy także ze szwedzkiego na polski, wkrótce będzie tłumaczyć z niemieckiego. Nie ma w ogóle żadnego zainteresowania ze strony Państwa, Ministerstwa Kultury, Senatu, odpowiedzialnego za stosunki z Polonią na całym świecie – chociaż ci Polacy na Wschodzie to nie Polonia, bo oni nigdzie nie wyjeżdżali, tylko zostali tam, gdzie się urodzili! Ale tym bardziej zasługują na pomoc państwa polskiego. Potrzeba 8 do 10 tys. złotych rocznie, by zapewnić tej pracy dalszy ciąg, ale to jest nieosiągalne.
Dziękuję za rozmowę.
Artykuł ukazał się w numerze 01/2009.
Romuald Karaś, reporter, publicysta, prozaik, wydawca. Urodził się w Tomaszowie Lubelskim w 1935 roku. Absolwent Wydziału Prawa UMCS w Lublinie. Autor ponad 1000 tekstów. Autor książek, m.in. Tajemnice prowincji, Podeptany chleb, Ostatni odruch. Według jego książek powstały filmy Blizna K. Kieślowskiego oraz Przypadek Pekosińskiego G. Królikiewicza. Jest laureatem nagród (im. J. Bruna, im. K. Pruszyńskiego, Funduszu Literatury i innych). Za Antologię Wileńską otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2000) |