Niestety, bo sport cieszy się w mediach niezrozumiałymi przywilejami i na przykład byle transmisja z byle meczu rozwali każdą ramówkę, choć nie wszyscy telewidzowie to kibice; niestety, bo mistrzostwa Europy w piłce nożnej oraz chińska (pożal się, Boże!) olimpiada stały się okazją do totalnego wydrwienia telewizji jako medium. Telewizja, ze swoimi wielkimi możliwościami okazała się albo banalnym „transmiterem”, albo została poddana takim ograniczeniom, że stała się narzędziem wielkiego oszustwa. Znów firmowała coś, co jedni nazywają fasadowością, inni – patiomkinowszczyzną.
Gdy w jednym z poprzednich „wykładów” MAT pisałem, że telewizja powinna pełnić funkcję „zwierciadła na gościńcu”, miałem na myśli fakt, że tv może bezstronnie rejestrować, pokazywać prawdę. Obiektywnie rzecz biorąc, kamery oszukać nie można – jest bezlitośnie „spostrzegawcza”. Oszustwo, manipulacja pojawiają się później, w procesie obróbki tego, co kamera zarejestrowała. Akira Kurosawa powiedział: Kino to montaż. Telewizja to też montaż. Ale nim się do niego przystąpi – jest obiektywna rejestracja, materiał wyjściowy.
Jeszcze bardziej wyrazisty jest przekaz „na żywo” – pokaże to, co jest. Choć i tu są możliwości manipulowania. Wykorzystali je w pełni gospodarze olimpiady w Pekinie. Ale o tym za chwilę.
Obraz sobie – sędzia sobie
Nie będę roztrząsać wyników ani poziomu piłkarskich mistrzostw Starego Kontynentu. Ale te mistrzostwa upłynęły pod znakiem kontrowersji tak wielu, że n-ty raz postawić trzeba pytanie: jak długo jeszcze? Jak długo jeszcze FIFA i UEFA zamierzają petryfikować chorą zupełnie zasadę nieomylności sędziego? Zasadę, potrafiącą wywrócić do góry nogami rzeczywisty obraz jednej z najważniejszych piłkarskich imprez na świecie, imprezy, w którą zaangażowane są gigantyczne pieniądze i takie emocje?
Gdy świat radośnie przyglądał się igrzyskom olimpijskim w Pekinie…
Polscy kibice przekonali się o absurdalnych skutkach w XXI wieku przepisów UEFA w meczu w Austrią, kiedy przy stanie 1:0 dla biało-czerwonych sędzia podyktował dla Austriaków wielce problematycznego karnego. Wszystko można było zobaczyć w telewizji, i to w niejednym ujęciu… Austriak nie chybił i tak rozwiały się nasze futbolowe „sny o potędze” (na więcej goli nie było nas stać…).
To tylko jeden przykład. Było ich mnóstwo: niesłusznie odgwizdane faule – i rzeczywiste faule kompletnie niezauważone; spalone ewidentne – i te odgwizdane bez sensu. Karne, które podyktowane być powinny, a których nie podyktowano – i karne, których być nie powinno, a które jednak były i zamienione zostały na bramki…
Każdy mecz obserwuje 3 arbitrów. To ludzie, istoty omylne. Ale każdy mecz obserwuje też 8, 10 czy 12 kamer telewizyjnych, rozmieszczonych tak, że każdą sytuację na boisku można pokazać z kilku ujęć, co pozwoliłoby uniknąć żenujących werdyktów. Można – ale po co?
Dyktat działaczy
O konieczności zrobienia czegoś z tym faktem mówi się od dawna. Wspomina się o konieczności odczytu (w wyjątkowo drastycznych sytuacjach) zapisu z kamer w celu podjęcia sprawiedliwej decyzji przez arbitra, który ma w swoich rękach losy tej czy innej drużyny, a zwykle i całych mistrzostw, rozgrywek. Ale bonzowie światowych federacji piłkarskich mają te głosy w… gwizdku, nic sobie z kompromitujących decyzji, z protestów składanych przez narodowe federacje piłkarskie nie robią. Mają regulamin, a jego najważniejszy punkt głosi: decyzja arbitra głównego jest ostateczna. Choćby mu potem na monitorze pokazano dziesięć spalonych, tyle samo chamskich fauli na polu karnym czy w jego pobliżu albo pięć zagrań ręką w podobnych sytuacjach – nic to nie zmieni. Pan Sędzia jest w porządku.
Niebezzasadne jest więc pytanie: to po co ta technika? Tylko po to, by gawiedzi dostarczyć rozrywki, przesyłając obraz imprezy na cały świat?
W skrajnym przypadku można by powiedzieć: po co w ogóle sędzia? Zostawmy piłkę piłkarzom. Znieśmy przepisy o spalonym, o faulu na polu karnym – i zdajmy się na los, spryt, na chytrość piłkarzy. Takie postulaty stawiano już wielekrotnie i zupełnie serio. U ich podłoża leżała właśnie frustracja kretyńską zasadą, że ustanawia się jakieś reguły, ale w razie wątpliwości nie sposób ich wyegzekwować, przez co stają się one czynnikiem niszczącym piękno samej gry.
Żeby było jeszcze śmieszniej – po każdym dramatycznym a spornym wydarzeniu na boisku (gol, faul czy zagranie ręką na polu karnym, off side) telewizja uruchamia tzw. replay w zwolnionym tempie, od kilka lat nawet w kilku różnych ujęciach, i rozwścieczone miliony widzą, jak było naprawdę. Bo telewizja to potęga.
Tylko co z tego… Cynicy i „ludzie etosu”
Cały świat czekał na rozpoczęcie pekińskiej olimpiady. I ten sam świat wiedział, że tę olimpiadę zorganizowano tym razem w modernizującym się w szybkim tempie GUŁAGU. Ten świat to nawet komentował, ale jak zawsze był podzielony. Jedni mówili: „Sport to sport, oddzielmy go od polityki”. To cynicy lub tzw. pożyteczni idioci, uważający, że dziś można cokolwiek oddzielić od polityki. „Etosowcy” z kolei mówili: „To skandal, to narusza ideę OLIMPIZMU, która łączyła się zawsze z takimi pojęciami, jak pokój, wolność, braterstwo, przyjaźń. O żadnej z tych rzeczy nie można mówić w dzisiejszych Chinach”. „Etosowcy” też wiele ze świata nie rozumieją, nie rozumieją przede wszystkim, że jest on przeżarty korupcją wszelką: polityczną, gospodarczą, ideologiczną, moralną. Ale „etosowiec” nie może myśleć inaczej – i chwała wszystkim „etosowcom”: pekińska olimpiada to był skandal już w punkcie wyjścia.
Ale nikt tego nie słuchał – wszyscy czekali na widowisko, przede wszystkim na ceremonię otwarcia, na medialny show. Co kogo obchodzą egzekucje więźniów politycznych i obozy pracy dla niepokornych.
…Rosja spokojnie dokonywała inwazji na Gruzję
I doczekaliśmy się… Widowisko było istotnie imponujące i piękne, do tego nikt poza telewidzem nie mógł zobaczyć go naprawdę w całości. A i telewizja pokazała „Ptasie Gniazdo” (jak czule nazwano stadion olimpijski w Pekinie) z niedostatecznej wysokości, przez co niektóre partie obrazu były „spłaszczone”. Ale nie narzekajmy: były lasery, dymy, efekty, były perfekcyjnie wytresowane tłumy wykonawców… Telewizja pokazała też na chwilę ulice Pekinu i zwykłych Chińczyków, którzy chcieliby być bliżej, ale musieli być dalej… Co zobaczyliśmy? Uliczkę miasta – obozu. Stadion był wyizolowany z miasta i życia; na 1,5 kilometra nikt nie miał prawa się zbliżyć. Wcześniej inne telewizje pokazywały drogę, którą sportowcy i widzowie przemierzali specjalnymi autobusami, by dostać się do „Ptasiego Gniazda”. Ta droga wytyczona była… zasiekami z drutu kolczastego, a co kilka metrów stał uśmiechnięty żołnierz chiński z karabinem, który zapewne nie był zabawką, jakimi obywatele Państwa Środka zalewają cały świat. Niech żyje Idea Olimpijska…
8 sekund
Chińskie władze dobrze wiedziały, że podczas ich igrzysk mogą pojawić się tacy, którzy zechcą wykrzyczeć swój protest przeciw mordowaniu w Chinach przeciwników politycznych, przeciw Lao Tai, czyli chińskim gułagom, przeciw miażdżeniu wolności Tybetańczyków. Co więcej – oni mogli chcieć pokazać ten protest całemu światu, który transmituje olimpiadę. A przecież nie można było do tego dopuścić…
technika! Transmisja z olimpiady jest więc w każdej chwili opóźniana o 8 sekund! Po prostu sygnał telewizyjny wychodzi o te 8 sekund później niż to, co w danej sekundzie dzieje się na stadionie, boisku, basenie… Osiem sekund wystarczy, by wyłapać transparenty w rodzaju „Wolny Tybet” i szybko zmienić obraz.
Więc świat nie zobaczy prawdy, a tylko fasadową chińską potęgę, perfekcję organizacyjną i… pieniądze. Zorganizowanie olimpiady kosztowało Pekin 72 miliardy dolarów i kilka z tych miliardów można było zobaczyć w trakcie ceremonii otwarcia. To przynęta dla świata: mamy pieniądze, chodźcie do nas! Nie jesteśmy już dzikimi „żółtkami”, mamy gospodarkę, cywilizację i starą kulturę, której trochę wam pokażemy na chwilę. Razem zrobimy świetny biznes!
Znicz i… znicze
Prawdy o tej olimpiadzie dopełniła sowiecka agresja na Gruzję akurat tuż po rozpoczęciu zawodów. Na gruzińskie miasta spadły bomby Putina. Postbolszewicki system znów zabija. Ciekawe, ile ofiar straci życie z rąk białych i żółtych Azjatów, nim zgaśnie olimpijski znicz… Ile małych zniczy trzeba będzie zapalić w cieniu tego dużego…
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2008.