Pierwsze miesiące nowego roku szkolnego to okazja, by lepiej przyjrzeć się szkole i uczniom. Tym bardziej że w podstawówkach i szkołach ponadpodstawowych zaczęła się rewolucja programowa. Dotyczy to także przedszkoli. A ponieważ nie tylko szkoła kształtuje ucznia, warto również przyjrzeć się kondycji polskiej rodziny.
Widząc na ulicy czy w autobusie uczniów w modnych ubraniach, z efektownymi plecakami i elektronicznymi gadżetami, łatwo dać się zwieść, że taki wizerunek i zasobność stają się to normą. Młodzież zawsze lubiła imponować równolatkom i różnymi przedmiotami dodawać sobie wartości w grupie rówieśniczej. Jednak w szkole bywa różnie. Są uczniowie bogatsi i biedniejsi.
Szkoła powinna być wspólnotą
Od lat receptą na osłonięcie materialnego statusu ucznia i zwalczenie demonstracji młodocianej próżności miały być mundurki. Obecna minister oświaty Katarzyna Hall mówiła nawet, że najbardziej podobają jej się mundurki z szerokimi marynarskimi kołnierzami. Ale na poznaniu gustów pani minister się skończyło. Szybko się miało okazać, że mundurki jako nieobowiązkowe przeszły do lamusa, jak wszystko, co zaproponował jej poprzednik Roman Giertych. Pani minister nie przekonał fakt, że ponad 60 proc. ankietowanych rodziców opowiedziało się za utrzymaniem obowiązkowych mundurków, bo – ich zdaniem o wartości ucznia nie powinien świadczyć strój, ale to, co ma w głowie.
Różnice materialne na terenie szkoły jako wspólnoty są jedną z przyczyn obecnej tam agresji. Nie jest tajemnicą, że ofiarami przemocy, jaką stosują sfrustrowani biedniejsi uczniowie ze starszych klas, są ich młodsi, bogatsi koledzy. Wymuszanie na najsłabszych oddawania telefonów komórkowych i pieniędzy to zjawiska bardzo częste. To m.in. przemoc i brak skutecznych pomysłów na zapewnienie bezpieczeństwa były argumentem dla rodziców sześciolatków, przeciwnych posłaniu maluchów do szkół, które nie wszystkie były przygotowane na przyjęcie uczniów z tej grupy wiekowej. Dlatego, według wstępnych danych, trafiło tam tylko 36 proc. sześciolatków.
Widok głodnego dziecka jest niestety wciąż stałym elementem krajobrazu polskiego społeczeństwa | Fot. Dominik Różański
W szkole jak w soczewce
„Nie wycina się jeszcze u nas wokół szkoły krzaków, jak w Ameryce, by nie mógł się w nich skryć jakiś młodociany frustrat z bronią, ale przemoc w szkole jest obecna” ? potwierdza przewodniczący oświatowej „Solidarności”, Stefan Kubowicz. Jego zdaniem szkoła nie jest samotna wyspą. Jak w soczewce skupiły się tam wszystkie patologie i nieszczęścia. We Francji prezydent Sarkozy wpadł na pomysł, by przy wejściu do szkoły kontrolować uczniowskie plecaki i zabierać noże i ostre narzędzia.
Przemoc, podobnie jak bieda, jest obecna w wielu rodzinach, choć to wstydliwy temat. Jednak wraz z rosnącym w Polsce bezrobociem i odsetkiem rodzin, które mają kłopoty z opłatą „sztywnych” wydatków i spłatą kredytów – problem staje się coraz poważniejszy. Już samą patologią jest fakt, że bezpieczeństwa szkoły pilnują firmy ochroniarskie. Nie tylko w obawie przed dilerami narkotyków, bo ci mają swoich młodocianych przedstawicieli w osobach uczniów danej klasy. „Pracownicy ochrony występują w otoczeniu szkoły w roli rozjemców podczas bijatyk, wymuszeń i uczniowskich porachunków” – mówi Krzysztof R., pracownik jednej z firm ochroniarskich w Warszawie. Jego zdaniem gry komputerowe, a także filmy o przemocy, których jest pełno w telewizji, kreują fatalne wzorce zachowań wśród nieletnich.
Dlatego z młodzieżą trzeba umieć rozmawiać, trzeba jej też atrakcyjnie organizować wolny czas. Mnożące się przy szkołach „Orliki” oczko w głowie premiera Tuska to dobry pomysł, by dać uczniom szansę wyładowania nadmiaru energii i zachowania tężyzny fizycznej. Tyle tylko, że może być z nimi poważny problem. Legenda polskiego futbolu Jan Tomaszewski zaalarmował opinię publiczną, że ich nawierzchnia może być trująca, jak wiele wyrobów „made in China”.
Głodni są wśród nas
Wstrząsający jest raport o niedożywieniu polskich dzieci. Badania MillwardBrown pokazują, że aż 260 tys. dzieci nie je w domu pierwszego śniadania, a dla ponad 70 tys. jedynymi posiłkami w ciągu dnia są szklanka mleka i bułka rozdawane w ramach programu finansowanego przez Unię Europejską, czasem tylko obiad w szkolnej stołówce. Jednak by dostać dopłatę do szkolnych obiadów, trzeba „wychodzić” dofinansowanie w ośrodku pomocy społecznej, czego wielu rodziców nir robi, bo się tego wstydzi. Poza tym w wielu szkołach nie ma stołówek. Jednak problem złego odżywiania nie dotyczy wyłącznie biednych uczniów. Zdarza się, że dotyka również dzieci z rodzin bogatych, których rodzice są zabiegani, drżą przed utratą pracy bądź są nastawieni na robienie kariery.
„Rodzice podwożą je do szkoły w ostatnim momencie, bez śniadania, bo nie mają czasu go zrobić. Dają im pięć złotych i potem ci uczniowie przez cały dzień jedzą np. czipsy. Dlatego są głodni” twierdzi Alicja Przychodni z jednej z rzeszowskich szkół.
Tymczasem brak jedzenia to nie tylko fizyczne dolegliwości, ale też źródło problemów psychologicznych. Gdy dzieci są głodne, nie mogą się skoncentrować w czasie lekcji. Są ospałe, myślą wolniej, trudniej kojarzą fakty. Na ich twarzach maluje się smutek, bo brakuje im poczucia bezpieczeństwa.
Raport Komisji Europejskiej nie pozostawia złudzeń. Polska zajmuje czołowe miejsca w UE w rankingach ubóstwa. Przed biedą nie chroni nawet praca, bo 13 proc. pracujących Polaków osiąga dochody, które skazują ich na życie poniżej minimum egzystencji. W krajach skandynawskich, w Niemczech, Słowenii, Belgii, Czechach i na Malcie bieda grozi mniej niż 5% ludzi ze stałym zatrudnieniem. Ubóstwem zagrożonych jest 22% dzieci w rodzinach, gdzie pracuje przynajmniej jedno z rodziców, nawet wówczas, gdy korzystają ze świadczeń społecznych. To najwyższy wskaźnik w całej Unii. W Polsce 26% dzieci żyje w biedzie lub na jej skraju i jest to najwyższy wskaźnik w UE. 19% społeczeństwa żyje poniżej progu ubóstwa. Najmniej osób ubogich (10%) jest w Holandii i Czechach. Średnia dla 25 krajów UE (bez Rumunii i Bułgarii) to 16%.
Dziecko jest skarbem
Najbiedniej żyje się rDziecko jest skarbem Najbiedniej żyje się rodzinom wielodzietnym i rodzinom z dziećmi niepełnosprawnymi. Te ostatnie niedawno protestowały przed urzędem premiera w sprawie zachowania dodatku pielęgnacyjnego. Rodziny wielodzietne z kolei protestują, gdy próbuje się je określać jako patologiczne. Chcą mieć więcej niż dwójkę lub trójkę dzieci, bo dzieci nadają sens ich życiu i stanowią największą wartość! Wielodzietność, tak jak to jest w innych krajach UE, powinna być premiowana nie tylko ze względów humanitarnych, ale też ze względu na katastroficzne dla Polski prognozy demograficzne. Zdaniem demografów ludność w naszym kraju zmniejszy się do 2030 roku w stosunku do stanu obecnego nawet o 3 miliony. Malejąca dzietność i wzrastająca długość życia spowodują dramatyczne starzenie się społeczeństwa.
Z 24 krajów należących do OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), która zrzesza najbardziej rozwinięte państwa świata, polskie dzieci są biedne, mieszkają w złych warunkach mieszkaniowych i nie mogą liczyć na dostateczną pomoc państwa. Pod względem statusu materialnego gorzej żyją tylko dzieci w Meksyku i Turcji, lepiej natomiast w Czechach i na Słowacji. Pocieszającym w tych badaniach jest fakt, że znaleźliśmy się na szóstym miejscu pod względem wychowania dzieci w pełnych rodzinach z matką i ojcem.
Jeśli jednak chodzi o inwestowanie w dzieci z publicznych pieniędzy, średnio jest to niewiele ponad 43 tys. dolarów, podczas gdy na Węgrzech, które też przechodzą trudny okres transformacji, to 90 tys. dolarów. Polska plasuje się na ostatnim miejscu w UE, jeśli chodzi o dostępność do przedszkoli. W co trzeciej gminie nie ma przedszkola, a reforma oświaty zakłada objęcie za dwa lata obowiązkowym wychowaniem przedszkolnym już pięcioletnich maluchów.
Dramatem jest, że w sytuacji biedy państwo zamiast pomagać rodzicom w złagodzeniu skutków finansowych trudności, dopuszcza się grzechu zaniechania. Pomoc społeczna w Polsce jest niewydolna i źle zorganizowana, ale mimo powszechnych narzekań, do tej pory nie wprowadzono żadnego nowego modelu. Występuje coraz więcej przypadków, kiedy sądy z powodu biedy rodziców ograniczają prawa rodzicielskie, a nawet odbierają dzieci rodzicom, tylko dlatego że żyją w biedzie.
Do rzeczników praw obywatelskich i praw dziecka skarży się na ten proceder coraz więcej ludzi. Przykład maleńkiej Róży ze wsi Chojno-Błota, której rodzina wychowuje już trójkę i tylko dlatego kilka dni po urodzeniu Róża trafiła do rodziny zastępczej (sąd uznał, że rodzice nie zdołają się nią opiekować), jest przykładem absolutnej bezduszności. Macierzyństwo jest darem nie do zastąpienia, podobnie jak dla dziecka matka. W przypadku maleńkiej Róży z pomocą rodzinie przyszła lokalna społeczność i władze samorządowe. Okazuje się, że gdy zainteresujemy się losem bliźniego, razem można zrobić wiele dobrego.
W szkole też można pomóc głodnym dzieciom. „One się często do głodu wstydzą przyznać – mówi Irena Barczyk, nauczycielka z Łodzi. – W telewizji przecież pełno reklam luksusowych towarów z komentarzem ťjesteś tego wartaŤ. One przez takie sygnały czują się mniej wartościowe tylko dlatego, że są biedne, podczas gdy wartości człowieka nie wolno mierzyć w pieniądzach”. Dlatego w jej szkole od paru lat organizowany jest bank kanapek. Zamożniejsze dzieci przynoszą oprócz drugiego śniadania dla siebie dodatkowe paczuszki z kanapkami dla kolegów i umieszczają je w specjalnym pojemniku. „Jeśli któreś z dzieci jest głodne, sięga po kanapkę. Nasze dzieci dobrze rozumieją, że w życiu może być różnie, że tata lub mama mogą stracić pracę. Nie żyją przecież na księżycu. A ich szkolni koledzy to ich bliźni, z którymi powinni się dzielić. Przyjaźnią, ale i jedzeniem. W ten sposób rodzi się szkolna więź i poczucie wspólnoty, do którego każdy z nas tęskni całym sercem” – dodaje nauczycielka.
Alicja Dołowska
Artykuł ukazał się w numerze 10/2009.