70. rocznicę wybuchu wojny upamiętniono z nieznaną dotąd rzetelnością. Stało się tak przede wszystkim za sprawą Prezydenta RP i jego obozu politycznego, a odczuwalne było dzięki dwu kanałom telewizji publicznej: TVP Historia oraz TVP Info. Nagle, w 20. roku istnienia III RP, państwa ponoć od dwóch dekad wolnego i suwerennego, najnowsza historia Polski „przemówiła pełnym głosem”. Okazało się, że istnieją bogate archiwa filmowe, dotyczące 1939 roku, a wiążące się i z najazdem niemieckim i sowieckim. Nikt ich nigdy dotąd nigdzie nie pokazywał…
|
Na początek kilka prawd oczywistych: wiedzieć – to jedno, widzieć – to drugie; czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal; opowiadanie o czymś uwypukla nieobecność tego, o czym się opowiada… Wszystko sprowadza się do tego, że najbardziej przekonywający zmysł – to zmysł wzroku. „Widziałem to na własne oczy” – ten argument jest najtrudniejszy do odparcia. Jeden z najlepszych politycznych dowcipów późnego PRL opowiadał o gościu, który mówił do swego przyjaciela: „Muszę pójść do okulisty, bo co innego widzę, a co innego słyszę…”
Królestwo obrazka
Nasza cywilizacja stała się „cywilizacją obrazkową”. Siłą, która doprowadziła do powolnego cofania się cywilizacji słowa drukowanego, a triumfalnego wejścia na arenę cywilizacji obrazkowej, stała się telewizja. Oczywiście najpierw było kino, już ono pozwalało zobaczyć to, czego świadkiem samemu się nie było, ale dopiero telewizja umożliwiła każdemu bycie „świadkiem Historii” bez wychodzenia z domu, bez narażania się na szwank w ulicznych zamieszkach, wszelkich walkach, bez tłoczenia się w ciżbie gapiów obecnych przy ważnych wydarzeniach. Sugestywność telewizyjnej iluzji doprowadziła w końcu do tego, że przekaz telewizyjny brano za rzeczywistość. Wielu robi to do dziś.
Unicestwienie przez zamilczenie
Skoro – jak chcieli klasycy – każda akcja rodzi reakcję, musiało dojść do tego, że fetysz telewizyjnego weryzmu sprowokował do tego, żeby ów weryzm, ową „bezwzględną prawdziwość” zgwałcić, zafałszować. Dawało to wielkie możliwości manipulowania masową par exellence widownią, a tym samym wpływanie na losy świata. Wymyślano więc tysięczne sposoby – najpierw „oszukania oka” (przez tricki techniczne), a w fazie końcowej – kreowanie „rzeczywistości równoległych”, zastępowanie obrazu prawdziwego identycznym, tyle że… od początku do końca wykreowanym, wirtualnym. W USA do dziś są tacy, którzy twierdzą, że załoga Apolla 13 nigdy nie stanęła na Księżycu, że wszystko było wielkim bluffem, a transmisję przeprowadzono nie z powierzchni Srebrnego Globu, a… z sąsiedniego studia telewizyjnego.
Wybicie się telewizji na supermedium, zyskanie przez nią bezwzględnej wiarygodności, doprowadziło do tego, że jeżeli czegoś nie pokazano w TV, to to coś po prostu nie miało miejsca, nie istniało. Stąd tylko krok do fałszerstwa najgrubszego kalibru: do pełnego zamilczania rzeczy niewygodnych, przez co nigdy nie dostały się one do powszechnej świadomości, a więc – nie istniały.
Na takim do bólu prostym chwycie oparł swą zbrodniczą w każdym aspekcie politykę moskiewski komunizm, który pierwszy na masową skalę zaczął wykorzystywać mass media, głównie film, a więc obrazki, do zniewolenia przez kłamstwo z jednej, a eliminację niewygodnych obrazów (a więc faktów!) z drugiej strony. U podstaw legła kanoniczna dewiza tow. Lenina: „Kino jest najważniejszą ze sztuk”. No jasne!
„Zbiory specjalne”
Każdy pamięta scenę z Człowieka z marmuru: ekipa telewizyjna usiłuje dostać się do magazynów Muzeum Narodowego, by tam zebrać materiał do filmu o polskich „stachanowcach”. Kierownictwo piętrzy trudności. Co wstydliwie ukrywa? Koszmarkowate rzeźby i obrazy? Ależ wszyscy, co wówczas żyli, pamiętają, że kiedyś te dzieła dumnie prezentowano w miejscach publicznych. Cóż, kwestia estetyki… Naprawdę? Otóż nie – tam znajdowały się też dowody, że ludzie popadali w niełaskę, z wyżyn heroizmu „pracy socjalistycznej” byli strącani w przepaść zapomnienia. Owe „zbiory specjalne” zamykano, by nikt nie zaczął zastanawiać się, jakie p r z y c z y n y do owej niełaski doprowadziły.
Takie „zbiory specjalne”, zwane archiwami, znajdowały się (i pewnie dziś się też znajdują) w każdym radiu, w każdej stacji telewizyjnej, działającej dostatecznie długo, by zahaczyć o jakiś większy kawał najnowszej historii.
I właśnie zawartość takich archiwów ujawnia się powoli w III RP. Powoli, bo ta III RP ma często korzenie, sięgające niebezpiecznie blisko spraw pozornie odległych, w rzeczywistości – często ważnych do dziś.
Naprawdę na własne oczy
TVP Historia i TVP Info nie odkryły we wrześniowych dniach Ameryki. Ale skala historycznych zafałszowań komunistycznej władzy oraz fakt, że to zniewolenie w kłamstwie ciągnęło się przez dwa pokolenia sprawiają, że najnowszą historię Polski i Europy pokazano jakby na nowo.
Po pierwsze – pokazano nowe, unikalne zupełnie zdjęcia z niemieckiego najazdu: oprócz typowej „batalistyki” ujawniono wykorzystywane wówczas materiały propagandowe, które miały przekonać świat, że hitlerowskie Niemcy w Blitzkriegu rozniosły armię potężną, dobrze technicznie wyposażoną, przygotowaną w gruncie rzeczy na najazd sąsiada i że okupacja była tylko aktem sprawiedliwości: zwycięzcom w tym śmiertelnym, równym boju coś się przecież należało! Gorliwie prezentowano np. helskie umocnienia, nieprzebrane stosy broni, odebranej Polakom po kapitulacji… „Tak tak… To nie były żarty” – zda się mówić taki jeden czy drugi film.
Były czasy, gdy Cezary Pazura był aktorem „normalnym”… | | Fot. ze strony www.filmpolski.pl
Po drugie – zobaczyliśmy wiele filmów, wskazujących na kontakty sowiecko – niemieckie, na różnych, także najwyższych szczeblach, co wskazywało, że IV rozbiór Polski, który dokonał się 17 września, zaplanowany był wcześniej. Więcej – że to, co Polakowi kojarzyło się z cyniczną grą drapieżnych totalitarnych systemów, dla tamtych było zwykłą polityką, opartą na kalkulacji interesów. Co dla nas „czarne”, dla nich było „szare”, czyli zwykłe, codzienne.
Po trzecie – wyciągnięte „z niebytu” materiały filmowe pokazują bezwzględność i jakąś straszliwą mroczność sowieckiej okupacji, o której mówiono, ale której obraz przechowali w pamięci tylko ci, którzy jej doświadczyli: enkawudowskie bojówki budzące grozę, sterroryzowanych strachem ludzi niepewnych już nie jutra, ale najbliższego wieczoru…
Powtórzmy: to niby znane, ale po pierwsze nie wszystkim, a po drugie powtorienije – mat uczenija (cóż za gryząca ironia!), co w pięknym języku Cycerona wyraża się: repetitio est mater studiorum.
Interpretacje, analizy…
Tak dokonała się nowa odsłona debaty o tamtych czasach – a także o ich dzisiejszych implikacjach. Przemówili historycy, dotąd nolens volens skazani na „inne prawdy”. Odnaleziono mapy, które nie pozostawiały wątpliwości. Zacytowano noty dyplomatyczne, prywatne listy, rozkazy bojowe. Po raz pierwszy publicznie na serio (i głośno!) analizowano śmiałe tezy, postawione przez Wiktora Suworowa w jego przełomowych, sensacyjnych iście książkach Lodołamacz i Samobójstwo: że uderzenie Hitlera na Związek Sowiecki w 1941 r. poszło tak łatwo, że Niemcy zyskali w pierwszej fazie tak znaczne powodzenie, bo Stalin nie był przygotowany do obrony, lecz do… ataku na Europę Zachodnią! Hitler uprzedził go zaledwie o kilka miesięcy!
„Pogranicze…” politycznie niepoprawne
Przypomniano również w TVP Historia produkcję telewizyjną nieczęsto wznawianą, a bardzo znamienną: serial historyczno – sensacyjny Pogranicze w ogniu, zrealizowany przez Andrzeja Konica według scenariusza Juliusza Janczura. Ten wieloodcinkowy fresk, dotyczący lat 1919 – 1939, opowiada historię dwu przyjaciół, których los postawił po dwu stronach barykady. Obaj poznaniacy – Czarek Adamski (dobra, „normalna” rola Cezarego Pazury!) i Franciszek Relke (Olaf Lubaszenko) – służyli w jednej drużynie harcerskiej. W okresie powstania wielkopolskiego, plebiscytu i ogólnie znanych wydarzeń z zapalnego pogranicza polsko – niemieckiego czynnie uczestniczyli w walce z napierającą Germanią. Ale osobiste powody (zawiedziona miłość) skłoniły Franka Relke do porzucenia drużyny, przyjaciela i pójścia na służbę niemiecką (pochodził z mieszanego polsko-niemieckiego małżeństwa). Franz (!) Relke trafia do Abwehry i zaczyna aktywną działalność szpiegowską przeciw II RP. Adamski zaś – trafia do Referatu „N”, zostaje oficerem polskiego kontrwywiadu. Od tej pory obaj toczą pojedynek, z początku nawet o tym nie wiedząc. Ten serial, z rozmachem zrobiony, dobrze politycznie i historycznie umiejscowiony, nie znalazł wielkiego uznania ani na Woronicza ani na „salonach”. Nie jest to arcydzieło, to fakt. Ale wyraźna niechęć do tego serialu każe podejrzewać motywy pozaartystyczne. Jest więcej niż pewne, że to dlatego, iż pokazuje on oficerskie elity II RP, które nie są zapijaczone, złajdaczone i „utracjuszowskie”, ale patriotyczne, gotowe do poświęceń dla kraju, a do tego szanujące honor, mundur i rozumiejące polską rację stanu. Znów oczywiście nie bezwyjątkowo, ale wymowa serialu jest jednoznaczna: nie trzeba (nie wolno!) pluć na tamtą Polskę. I jeszcze: w walce z potężnym przeciwnikiem, jakim był niemiecki wywiad, mieliśmy ewidentne sukcesy i nieraz przypiekliśmy Niemcom palce.
Niedobre, bardzo niedobre diagnozy w Polsce AD 2009…
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 10/2009.