Tele-durniej

2013/01/19


Jedną z mocnych, „żelaznych” pozycji każdej stacji tv są quizy, teleturnieje, tele-zabawy itp. Dlaczego? Bo taki program łączy w sobie element rywalizacji zwykle (bo nie zawsze!) intelektualnej z elementami show, widowiska. O ile to pierwsze może wydać się niektórym nudne, o tyle za to drugie każdy telemaniak da się pokroić w kawałki.

Najpierw było „Kółko i krzyżyk”

Jednym z pierwszych teleturniejów w TVP była zabawa Kółko i krzyżyk. Pomysł, znany skądinąd jako gra „w powieszonego”, został udatnie zaadaptowany: nadal szło o ustawienie w jednym rzędzie – poziomym, pionowym lub ukośnym – trzech kółek lub trzech krzyżyków, tyle że by znak postawić, należało odpowiedzieć na pytanie, przypisane do danego pola. Była to wiedza ogólna, a każdemu polu towarzyszyły dwie dziedziny, gracz miał więc wybór. Zwycięzca jednego pojedynku trafiał na kolejnego przeciwnika, potem ewentualnie na następnego. Gdy pokonał trzech pod rząd, wygrywał telewizor! Tak tak! 14 – czy 17-calowe białe cacuszko! Były to, warto pamiętać, lata, gdy telewizja dopiero nad Wisłą raczkowała, odbiorniki były bardzo drogie i właściwie na państwowym rynku (podobnie jak samochody przez cały PRL) nieosiągalne. Kupowało się za łapówkę w sklepie lub przez „dojścia”(czyli „znajomości”).

Jak łatwo obliczyć, zawodnik, by ten telewizor wygrać, musiał odpowiedzieć co najmniej na 9 pytań. Teoretycznie jednak, bo gdy np. obaj zawodnicy zablokowali się wzajemnie, tzn. żaden nie postawił 3 znaków w rzędzie, „mecz” trzeba było powtórzyć. Program prowadził z początku, o ile pamiętam, arogancki impertynent Ryszard Serafinowicz, potem na szczęście zmienił go elegancki, sympatyczny i kulturalny (oraz przystojny!) Bolesław Kielski (prywatnie mąż aktorki Ireny Kwiatkowskiej), który sposobem bycia, osobistym ciepłem i urokiem oraz organiczną niezdolnością do stresowania zawodników przypominał do złudzenia późniejszego o lat jakieś 40 Tadeusza Sznuka.

Kółko i krzyżyk było oczywiście bardzo oglądane i emocjonujące. Ciekawiło z jednej strony, jaką taktykę wybiorą zawodnicy, z drugiej – jaki będzie poziom ich wiedzy ogólnej, z trzeciej wreszcie – jakie będą dziedziny. Zawodnik miał na odpowiedź 15 sekund – i to właściwie było wszystko, jeśli idzie o reguły tej sympatycznej zabawy.

Wielka „Wielka gra”

To był najdłużej emitowany teleturniej w historii TVP. I dodajmy od razu: niedościgniony jeśli idzie o uczciwość formuły i jednoznaczność zasad. Fakt, że TV Polonia zdecydowała się go nagle przypomnieć – pod hasłem „Wielka gra” na bis – świadczy, że dostrzeżono w tym pewne elementy atrakcyjne. Z kolei fakt, że uczynił to kanał dla Polonii na świecie, dowodzi jednak pewnego bezhołowia. Choć oczywiście wiedza to wiedza, nigdy jej dość, nigdy za dużo.

Pomyśli ktoś: co może być ciekawego w odpowiadaniu na niełatwe pytania z wybranej dziedziny? Czy to może interesować kogoś oprócz specjalistów bądź fanatyków podobnych tym, którzy w Wielkiej grze startowali? No… to oczywiście zależy od potrzeb, które każdy ma prawo kształtować dowolnie (choć można powiedzieć: pokaż mi swoje potrzeby, powiem ci, kim jesteś). Ale fakt, że Wielka gra gościła na ekranach przez ponad 40 (sic!) lat, wskazuje, iż władze programowe TVP uznały, że warto, że oglądalność (chyba niemała, teleturniej emitowany był w sobotnie popołudnia, a więc niemal w primetime!) plus walory edukacyjne (zawodnicy odpowiadali ze wszystkich ważniejszych dziedzin wiedzy, z wyłączeniem nauk ścisłych) składają się łącznie na widowisko interesujące.

Wielka gra – to były emocje różnorakie, ale to nigdy nie była hucpiarska zabawa dla życiowych farciarzy na zasadzie: a może się uda. Tu jak ktoś nie wiedział, to mu się nigdy nie udało! Najpierw obserwowaliśmy pojedynek sensu stricto – dwaj rywale odpowiadali na te same 20 pytań, odpadał ten, kto pierwszy popełnił 2 błędy. A potem już do końca przeciwnikami gracza były: jego własna pamięć, stres, rozległość dyscypliny, którą wybrał. Więc dalej był to pojedynek, tyle że już wyłącznie z sobą samym. Pojedynek często najciekawszy.

Prócz tych emocji widz zyskiwał wiedzę ogólną, słuchał muzyki klasycznej, rozrywkowej bądź jazzowej, oglądał dzieła sztuki: rzeźby, obrazy…

Gra była poza tym uczciwa: jednoznaczne pytanie wymagało jednoznacznej odpowiedzi. Byli oczywiście eksperci, a w razie wątpliwości zawodnik mógł zaskarżyć ich werdykt. Zwykle wygrywał, powracał do gry.

I jeszcze jedno: zawodnikom nie dostarczano więcej stresu, niż to wynikało z faktu rywalizacji o dość duże pieniądze. Mieli na odpowiedzi – zwłaszcza na te trudniejsze, „droższe” pytania – dużo czasu 120, a nawet 150 sekund. Dość, aby zebrać myśli, zastanowić się nad odpowiedzią, pogrzebać w skarbnicy pamięci.

Kto chce, może sobie to wszystko w sobotnie popołudnia obejrzeć (lub przypomnieć) w TV Polonia.

Tylko show

Quizy „naszych czasów” to zupełnie inna bajka. Nawet gry tak niby eleganckie, jak Jeden z dziesięciu, uwzględniają już zdobycze zachodnich „nauk o człowieku” (psychofizjologia, neurofizjologia), a zwłaszcza o jego słabościach (to ciekawe: dawniej szukano mocnych stron człowieka, dziś staje się na głowie, aby znaleźć te najsłabsze…). Toteż rywalizacja przenosi się tam z pola wiedzy na pole rozgrywek personalnych: walki ząb za ząb często, zwanej dziś „wyścigiem szczurów”. Wygra ten, kto wykończy wszystkich przeciwników. Ocaleje wszak tylko jeden z dziesięciu. Muszę więc ich wszystkich (a przynajmniej większość) wyeliminować, wyciąć z konkurencji w wyścigu po… weekend w Hotelu „Gołębiewski”, po markowy zegarek, po 40 tys. zł. Zadanie jest o tyle niełatwe, że paść tu może dosłownie każde pytanie: i o imię psa Ali z Elementarza Mariana Falskiego i o XVII cesarza z dynastii Ming. A na odpowiedź – mam zawsze tylko 3 sekundy.

Wiele podobnych programów aspekt rozhuśtanych emocji brało za fundament formuły programu. Przykład czysty laboratoryjnie – polsatowska Awantura o kasę. Rzeczywiście – awantury były, bo owa „kasa” (w cinkciarsko-menelskim slangu oznacza to pieniądze) przyprawiała chwilami o zawrót głowy. Za to pytania były banalne, żeby sobie miłośnik owej „kasy” zwojów mózgowych nie przepalił. Wystarczyło czytać „tabloidy” i mieć jaką taką maturę, by z odpowiedziami nie było specjalnych problemów.

„Milionerzy”, czyli „wolna amerykanka”

Skrajnym przykładem, jak może wyglądać „wiedzowy” teleturniej, był realizowany za gigantyczne pieniądze remake zachodniego quizu Milionerzy. Jak to w TVN, stacji, uznanej przez wielu za rozsadnik wszelkiego medialnego zła, pogwałcono tu wszystkie możliwe zasady, to znaczy niby wywoływano wrażenie, że te zasady istnieją, ale w praktyce okazywało się, że wiele z nich to fikcja.


Trudno o lepszy sposób ogłupiania przez media niż teleturnieje
| Fot. Archiwum

Po pierwsze – teoretycznie nieograniczony był czas na zastanawianie się. Ale w telewizji czas to złoto, więc Hubert Urbański zaczynał pod adresem zastanawiającego się gracza swoje śpiewki: Słuchaj, chcę ci tylko przypomnieć, że masz jeszcze dwa koła ratunkowe albo Masz jakieś podejrzenia? Coś ci się kojarzy? Chodziło tylko o to, by wciągnąć gracza w rozmowę, a następnie skutecznie uniemożliwić mu jakikolwiek namysł.

Po drugie – z tą wiedzą też było ciekawie. Uczestnik chcący zagrać w Milionerach musiał wcześniej podpisać klauzulę, w której uznawał, że prawo do wyboru źródeł weryfikacji poprawności odpowiedzi należy do organizatora gry. Gdyby więc TVN zdecydował się na skorzystanie z jakiejś „encyklopedii” wydawnictwa, powiedzmy, „Sowa Mądra Głowa”, a w tej encyklopedii byłoby napisane, że ostatnim królem Polski był Zygmunt III Waza, na nic zdałoby się odwoływanie się do autorytetów i innych kompendiów. Ktoś utrzymujący, że w tym wypadku chodzi o Stanisława Augusta Poniatowskiego, przegrałby z kretesem. Aż tak skrajnych przypadków nie było, ale kilka razy, pamiętam, mocno się odpowiedziami Urbańskiego zadziwiłem.

TVN-owscy Milionerzy nie dali Polsce ani jednego milionera, dali tylko jednego czy dwóch półmilionerów. No, ale można powiedzieć, stosując logikę TVN, że dwóch półmilionerów to razem jeden milioner… Ciekawe, czy analogicznie dwóch półgłówków to cały inteligent…

Wiedza – nie-wiedza

Są poza tym w naszej tv inne jeszcze quizy i teleturnieje, gdzie niby idzie o wiedzę. Najwięcej wątpliwości pod tym względem wzbudza Familiada, gdzie to prowadzący Karol Strasburger ocenia, co naprawdę powiedział gracz, a co mieli na myśli ankietowani, których wypowiedzi posłużyły za bazę odpowiedzi „obowiązującej”. W ogóle jeśli idzie o quizy, gdzie trzeba się zmierzyć ze statystyką, lepiej tam nie zaglądać. Wiemy przecież – że posłużę się analogią do sfery polityki – jaką merytoryczną wartość mają sondaże poparcia dla polityków, czyli tzw. rankingi. Są jednym więcej źródłem politycznej indoktrynacji, niczym innym.

Pamiętajmy więc, że gdy ktoś mówi, że idzie o wiedzę, inteligencję, mądrość, to zwykle chodzi mu zupełnie o coś innego.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej