Wigilijna opowieść telewizyjna

2013/01/19

Boże Narodzenie… Żadna masa najlepszych życzeń, składanych jak świat długi i szeroki, nie da się porównać z tym czasem – czasem pojednania, dobroci i (zda się) wszechogarniającej świat miłości. Jakie życzenia miałby ochotę usłyszeć mentor telewizyjny „Naszego Głosu”? Oczywiste, że jego życzenia dotyczyłyby telewizji.

 

 

Przymknijmy więc późnogrudniowym wieczorem oczy… Zniewalający zapach domowego bigosu stawia na granicy jawy i marzenia. I jeszcze ten schab w majeranku… I ta sztufada według przepisu babci… Chcielibyśmy, by to wyciszenie, to Oczekiwanie wzięło nas w swe posiadanie choćby na świąteczne dni. Z błąkającym się gdzieś na języku aromatem ostatniego łyku domowej nalewki wyciągamy rękę po pilota…

Kto lubi dobrą telewizję, wie, że życzenia „dobrego programu”, które by usłyszał, sam złożyłby chętnie… twórcom telewizji: żeby mogli robić programy, które uważają za dobre, za wartościowe. Nie ulega wątpliwości, że są wśród nich tacy, co za wartościowe uważają te chłamowate komercyjne „masówki”, które produkują. Uważają tak sami, albo im to wmówiono bądź narzucono… Zaraz, zaraz, idą Święta, o czym my mówimy? A kysz, a kysz!

* * *

Program świąteczny w telewizji powinien być etycznie jednoznaczny, jak jednoznaczne jest Boże Narodzenie. A co jest jednoznaczne etycznie np. w filmie? Co jest (lub do pewnego momentu było) uzdrawiające, oczyszczające w kinie? Z pewnością western, klasyczny western z dobrym szeryfem i złym bandytą. Nalewasz sobie jeszcze pół kieliszka pigwówki czy dereniówki i rozsiadasz się wygodnie, bo za chwilę – np. W samo południe, Dwa oblicza zemsty, Dyliżans… Film się kończy – a ty podnosisz się z fotela lekki, oczyszczony. Świat wytrącono z ładu, ale ten ład został przywrócony.

Podobnie jest z filmem kryminalnym, czystym gatunkowo, bez naleciałości różnych thrillerów. Nawet „czarny kryminał” z lat 30. czy 40., taki Sokół maltański z Bogartem, jakaś ekranizacja Chandlera… Albo coś z polskiego podwórka – jakiś sfilmowany Joe Alex, np. Gdzie jest trzeci król?, dawno bardzo tego nie pokazywano: stary zamek na uboczu, zagrożenie niejasne, ale wyczuwalne, ciekawe, ekscentryczne towarzystwo, dobra obsada aktorska – i oczywiście frapująca zagadka. Sięgasz jeszcze po karafkę z pigwówką, w pokoju palą się tylko lampki na choince. Żona szybko biegnie do kredensu po pudełko z piernikami, też nie chce uronić żadnej ważnej sceny…

* * *

Jeśli mówimy o ładzie, o świecie jednoznacznym, o świecie, z którego porządek wypędzono, ale ktoś go na powrót przywrócił – to oczywiście teatr grecki, jakaś wielka tragedia z obowiązkowym katharsis, w dobrej polskiej obsadzie… Albo Szekspir w wersji BBC – nie ma na świecie lepszego teatru. Sporo tego ma telewizja w archiwach. Twoja nastoletnia córka siada koło ciebie, bo ją zawołałeś, a ona przyszła, bo oglądanie dobrego teatru nie wydało jej się tym razem „obciachem”. Karafka z domową porterówką albo domowym winem z jeżyn stoi w zasięgu ręki, dzieciak delikatnie szeleści sreberkiem czekoladek – a przed wami rozwija się dramat. Telewizja jest tego wieczoru, w ogóle w te dni, miłym gościem.

* * *

Co dobrego mieliśmy w telewizyjnej rozrywce? No, trochę się nazbierało! Więc chciałoby się np. obejrzeć jakiś choćby „wirtualny” recital Kaliny Jędrusik albo program złożony z największych, najpiękniejszych pereł Kabaretu Starszych Panów. Kurzem pokrywają się w telewizyjnych magazynach taśmy z rewelacyjnymi programami stareńkiego bardzo, ale aktorsko świetnego Kabaretu Mix, jakże innego od tego, co dużo, dużo później robiła Olga Lipińska. Zresztą mógłby to być też jakiś zarejestrowany recital Leszka Długosza z jego ciepłymi śpiewanymi wierszami… Albo (jeśli są) trochę ballad Bułata Okudżawy… Widzisz, że córka zje za chwilę wszystkie czekoladki, więc milcząco protestujesz, zabierasz paterkę, też masz ochotę na coś słodkiego w ten miły wieczór – i w tym momencie rozlega się dzwonek u drzwi. Patrzysz na zegarek, żona zdziwiona patrzy na ciebie, właśnie minęła 22.00, ale że to wigilia, więc nawet niezapowiedziany gość ma prawo przyjść… Wstajesz, otwierasz, do przedpokoju wślizguje się rudy lis. Dziwne, myślisz, robiąc mu przejście, on jakoś bardzo przypomina… E… chyba tej porterówki za dużo… Co z tą Polską, do licha! Wracasz w ulubiony fotel, lis gdzieś pod choinką się ułożył, nieważne, oglądacie sobie z córą dalej wasze ulubione programy.

* * *

Ale ona zaczyna się trochę nudzić, więc ty zaczynasz opowieść o tym, że kiedyś były fantastyczne, ciekawe seriale dla dzieci i młodzieży, bez różnych „Hemanów”, zombich, wampirów, ludzi – pająków… Odruchowo bierzesz w rękę pilota, „zipujesz” chwilę – i oto trafiasz na początek pierwszego odcinka angielskiej Piątki z wyspy skarbów, doskonałego serialu z przygodą, przestępcami i grupką sprytnych i ciekawskich urwisów, którzy krzyżują niecne plany złodziei, chcących z małej wyspy wywieźć ukryte tam, zrabowane wcześniej w Londynie sztaby złota. Wciskasz dla sprawdzenia sąsiedni klawisz pilota – a tam Wszystkie stworzenia duże i małe, też doskonały i też brytyjski serial. Zostawiasz więc wybór pociesze, a sam idziesz zaparzyć świeżej herbaty. Z kuchni wyrywa cię znów dzwonek do drzwi. No no – myślisz idąc przez ciemny przedpokój. Otwierasz. W progu – niemal platynowy baranek, a właściwie owieczka. Tuż za progiem natychmiast na ciebie natarła, pochyliwszy nisko bezrogą głowę. Odskoczyłeś przezornie, zwierzę poleciało do przodu, ale zawróciło i – by postawić kropkę nad „i” – ugryzło cię w łydkę. Usiłujesz jakoś zareagować, ale platynowa owieczka już zniknęła za drzwiami salonu.

* * *

Mówi się, że programy geograficzno – przyrodnicze to telewizyjna łatwizna: świat jest sam z siebie tak bogaty, piękny i zróżnicowany, że wystarczy tylko ustawić kamerę. Zaś oglądanie tego – to guma do żucia dla oczu. Są jednak ludzie, którzy potrafią takie rzeczy robić inaczej. Na przykład Richard Attenborough… Dobrze byłoby w taki wieczór obejrzeć jakiś jego film – może o wilkach, może o fokach, niedźwiedziach czy żółwiach… Wracasz do salonu, herbata już pachnie, zaraz w ręku pojawia się pilot – i oczywiście jest film wspaniałego Anglika! Sięgasz po filiżankę – dzwonek. No nie… w takim momencie… Na progu – dwa wypasione woły. Przecierasz oczy – obraz nie znika. Co jest! Chcesz już zamknąć drzwi, bo tego akurat towarzystwa byś sobie nie życzył, ale uświadamiasz sobie, że tu się przecież szopka betlejemska szykuje! Porażony zatrzymujesz się w pół gestu. Woły natychmiast to wykorzystują. Odpychają cię łbami i z buńczucznym porykiwaniem „teraz my!” ładują się do salonu. Zrezygnowany ustępujesz miejsca, a potem ruszasz za nimi. Zegar wybija właśnie 23.00. Tylko spokój, nie jest źle. A to ci wigilia!

* * *

W salonie już pusto, domownicy w łóżkach – a ciebie właśnie zaczyna coś „nosić”. Posłuchałbyś sobie starych polskich piosenek. Była kiedyś taka świetna audycja Rewia piosenek, Kydryński to prowadził, mogliby w święta przypomnieć któryś z odcinków, ale żeby tam śpiewali Alicja Majewska, Seweryn Krajewski, Andrzej Sikorowski, Zdzisia Sośnicka, Elżbieta Wojnowska, Szczepanik, Krawczyk… Zaraz zaraz… Co to za kanał?! TVP Historia? Przecież to Wodecki, za nim w malowniczym półkolu Alibabki! Więc to już historia? Zdenerwowany sięgasz po karafkę, właśnie maczasz usta w porterówce, gdy… dzwonek do drzwi. Dobra, zobaczę, kto, ale nie wpuszczę! Dość już niezapowiedzianych gości.


Jeśli mówimy o ładzie, o świecie jednoznacznym, o świecie, z którego porządek wypędzono, ale ktoś go na powrót przywrócił – to oczywiście teatr grecki, jakaś wielka tragedia z obowiązkowym katharsis, w dobrej polskiej obsadzie… Albo Szekspir w wersji BBC – nie ma na świecie lepszego teatru.


Koziołek ma wyraźnie nietęgą minę, widać przemarzł. Ale i tak patrzy zza okularów drwiącym wzrokiem, więc odsuwasz się. On utykając na jedno kopytko wchodzi i z miejsca pochyla łeb z groźnie sterczącymi rogami. Usiłując się ratować pędzisz do salonu, bierzesz swój kieliszek z resztką porterówki i wyciągasz do przybysza rękę z tym szkłem kontaktowym. Może zadziała? Ale kozioł mija cię ze wzgardą, jeszcze raz obrzuca szyderczym spojrzeniem i oczywiście… zdąża do salonu. Ty zostajesz w kuchni. Sięgasz po kawałek domowego makowca, przypominasz sobie, że gdzieś tu powinna być butelka z resztką koniaku z ubiegłorocznych świąt. Jest! Po chwili przyjemne ciepło rozlewa się w tobie, oddalając cię od tego, co w salonie.

I nagle – myśl: nic dziwnego, że ten wieczór taki piękny, spokojny, toż ta cała trzoda siedzi u ciebie pod choinką! Co więcej, zaraz północ – one wszystkie na pewno przemówią ludzkim głosem!

Kolejny dzwonek już nie robi wrażenia. Otwierasz – na progu osioł! Nerwowo stuka kopytkiem w próg. Zaraz, przecież ja go znam! On jakiś program prowadzi, jakiś „tok szoł”… Wypijasz koniak do końca i uzupełniasz zawartość kieliszka. Osioł oczywiście zniknął w salonie. Zegar pokazuje 23.45. A więc to już za kwadrans. Dobry ten koniak, czyste ciepło. No, za chwilę wszystko się wyjaśni… Zegar zacznie bić, a wtedy…

Żona obudziła cię łagodnie o wpół do czwartej rano, pomogła spokojnie dojść do sypialni, a potem otuliła plecy kołdrą, noszącą jeszcze ślady jej ciepła.

Może to i dobrze, że się znów w te święta nie przekonałeś, czy z tym mówieniem przez zwierzęta ludzkim głosem to prawda czy lipa.

Jak się obudzisz, Obietnica będzie już spełniona, świat się odnowi. I tylko to jest naprawdę ważne: że była taka jedna Obietnica, która się spełniła.

Nagroda im. Witolda Hulewicza

Nasz autor Jerzy Biernacki został uhnorowany nagrodą im. Witolda Hulewicza za całokształt publicystyki poświęconej polskim Kresom Wschodnim. Wręczenie nagrody miało miejsce 25 listopada 2009 r. . w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 12/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej