Zapamiętaj to miejsce, kiedy stąd odejdziesz…

2013/01/17

Lektura Tryptyku rzymskiego w roku 2007, w pięć lat po ukazaniu się tego ostatniego utworu literackiego Jana Pawła II i w dwa lata po odejściu Autora do domu Ojca, musi różnić się od tej pierwszej, czynionej „na gorąco”, w niemałym zgiełku medialnym i w kontekście niepoliczalnych wręcz wypowiedzi na ten temat.

Teraz, gdy mamy świadomość, że były to ostatnie słowa poety, każde z nich staje się bezcenne, wydaje się nabierać dodatkowych znaczeń. I nie tylko te fragmenty mówiące exspresis verbis o śmierci umiłowanego Ojca Świętego, chociaż – nie ukrywajmy – trudno oprzeć się wzruszeniom czytając takie wyznania z Medytacji na Księgą Rodzaju na progu Kaplicy Sykstyńskiej:

I tu właśnie u stóp tej przedziwnej sykstyńskiej polichromii zbierają się kardynałowie – wspólnota odpowiedzialna za dziedzictwo kluczy Królestwa. Przychodzi właśnie tu. […] Ludzie, którym troskę o dziedzictwo kluczy powierzono, zbierają się tutaj, pozwalają się ogarnąć sykstyńskiej polichromii, wizji, którą Michał Anioł pozostawił – Tak było w sierpniu, a potem w październiku pamiętnego roku dwóch konklawe, i tak będzie znów, gdy zajdzie potrzeba, po mojej śmierci.

Nic, nawet owe wielkie rekolekcje na Placu Świętego Piotra sprzed dwu lat, nie może wszakże przesłonić prawdy, nad którą zbyt łatwo większość piszących przeszła do porządku dziennego – powrotu Jana Pawła II do poezji po niemal dwudziestu pięciu latach milczenia. Literatura zna, oczywiście, podobne przypadki, wynikające z różnych okoliczności, jednak w przypadku Jana Pawła II rzecz cała wydaje się bardziej złożona.

Po wyborze kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową i ujawnieniu jego twórczości poetyckiej, od początku pojawiły się głosy, że nowe obowiązki niejako automatycznie zamykają tę dziedzinę aktywności twórczej Papieża. Trudno mi było się z tym zgodzić, zwłaszcza, że wśród wielu wypowiadających się na ten temat, zabrakło głosu samego zainteresowanego, bo przecież powtarzane zdanie: „Teraz za mnie pisze ks. Jan Twardowski.. ” – nie sposób było przyjąć inaczej niż serdeczny żart.

Zanim po raz pierwszy napisałem o poezji Jana Pawła II, sięgnąłem do dzieł św. Jana od Krzyża, najważniejszej inspiracji duchowej, literackiej i naukowej Następcy św. Piotra, oraz jego własnych prac poświęconych Doktorowi Mistycznemu. Nie będę rozwodził się, jak bardzo fascynujące było zanurzenie się w zapisie mistycznych doznań niezwykłego Mistrza duchowego zjednoczenia z Bogiem w wierze, nadziei i miłości, bo to wymagałoby osobnego tekstu. Niemniej istotne, a z punktu widzenia moich zainteresowań liryką religijną bodaj równie ważne, okazały się przemyślenia młodego ks. Karola Wojtyły na temat nie tyle estetycznej, co poznawczej roli słowa poetyckiego.

W rozprawie O humanizmie św. Jana od Krzyża, opublikowanej w „Znaku” (1951, nr 27) znalazłem zdanie, które mnie po prostu olśniło:

„Poezja niewątpliwie u ł a t w i – ł a Autorowi wiele w tej dziedzinie, która ani w ramach potocznego prozaicznego języka, ani w więzach ściśle naukowej terminologii nie da się w s p ó ł r z ę d n i e wyrazić.” (podkreśl. – W.S.)

Zwróćmy uwagę na wyróżnione przeze mnie słowa; najpierw: „poezja u ł a t w i ł a ” – to wbrew wszystkiemu, co o poezji się sądzi, ale autorowi nie chodzi o to, że poezja w ogóle ułatwia zrozumienie jakiejkolwiek prawdy, a tylko w tym przypadku, kiedy jakiejś prawdy nie możemy wyrazić ani w języku potocznym, ani naukowym. Bardzo podobnie mówili o poezji symboliści – że jest to wyrażanie niewyrażalnego. Karol Wojtyła, pracujący wówczas nad doktoratem, ujął rzecz całą o wiele bardziej precyzyjnie, umieszczając język poetycki wśród innych rodzajów mowy i nazywając go – co szczególnie chciałbym podkreślić – w s p ó ł r z ę d n y m . A skoro tak, to rezygnacja z języka poetyckiego sprawia, że pewna część rzeczywistości, i to ta najważniejsza, bo obejmująca Tajemnicę, pozostaje niedostępna poznaniu.

Uwaga ta stała się fundamentem pisarstwa Jana Pawła II, w niej można dostrzec początek jego sporu z Oświeceniem, czy raczej płytkim oświeceniowym racjonalizmem.

Co takiego ma w sobie język poetycki, że potrafi sięgnąć w obszary niedostępne nawet dla poznania naukowego? Otóż zarówno język potoczny, jak i naukowy, opierają się na pojęciach, czyli mówiąc prościej – nazywają rzeczy po imieniu. Nie każde wszakże słowo ma swój desygnat, by wymienić tylko wartości duchowe: wiara, miłość, czułość, przyjaźń, etc. I tu przede wszystkim wkracza poezja z jej szczególnym językiem, opartym na tajemniczej sztuce łączenia słów. Nieliczni otrzymali od Boga ów w jakiejś mierze boski talent łączenia słów, barw, dźwięków, otwierając przed nami zaledwie przeczuwane lub zupełnie nieznane światy.

Jan Paweł II nie wahał się napisać w słynnym Liście do artystów:

„Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form, podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział.”

Nie potrafię wyobrazić sobie, by można piękniej powiedzieć o twórczości artystycznej, ale każdy kto pojmie głębię owych słów, musi doznać wstrząsu, jak biblijni prorocy, gdy odczuwali – by sięgnąć do języka poetyckiego Jerzego Lieberta – grozę słowa. Jan Paweł II wyraźnie rozgraniczył twórczość w znaczeniu Boskim, czyli tworzenie z niczego, i twórczość artystyczną, polegającą na tworzeniu z elementów rzeczywistości danej człowiekowi. Niemniej jednak i w jednym, i w drugim przypadku powstaje dzieło jedyne w swoim rodzaju.

Czas więc postawić niepokojące mnie (a jestem przekonany, że naprawdę wielu czytelników Karola Wojtyły) przez dwadzieścia pięć lat milczenia poetyckiego Jana Pawła II pytanie: czy ktoś, kto wyznaczył takie miejsce słowu poetyckiemu, kto tyle razy mu zawierzał, potrafił zrezygnować z twórczości literackiej?

Przypomnę tylko jeden niewielki fragment z czasów jeszcze kleryckich późniejszego Ojca Świętego, z Pieśni o Bogu ukrytym, w którym w t r z e c h zaledwie zwrotkach młody poeta potrafił zawrzeć wszystkie najważniejsze prawdy o Chrystusie: Wcielenie, Odkupienie i Eucharystię; naprawdę tylko w języku poetyckim było to możliwe!

Fot. Archiwum

Uwielbiam cię, siano wonne, bo nie znajduję w tobie dumy dojrzałych kłosów. Uwielbiam cię siano wonne, któreś tuliło w sobie Dziecinę bosą.

Uwielbiam cię, drzewo surowe, bo nie znajduję skargi w twoich opadłych liściach. Uwielbiam cię, drzewo surowe, boś kryło Jego barki w krwawych okiściach.

Uwielbiam cię, blade światło pszennego chleba, w którym wieczność na chwilę zamieszka, podpływając do naszego brzegu tajemną ścieżką.

A przy tym regularny wiersz otwierał dodatkowe możliwości kształtowania wypowiedzi lirycznej. W pierwszej i drugiej strofie młody autor doskonale wykorzystał linię melodyczna do podkreślenia podwójnej natury Chrystusa – obie zwrotki są wyraźnie dwudzielne. Trzecia zaś strofa, mówiąca o Eucharystii, oparta została na jednej linii melodycznej, co dodatkowo podkreśla użycia raz tylko kluczowego słowa: „uwielbiam cię”.

Dlatego już pierwszą wiadomość o powrocie Jana Pawła II do poezji przyjąłem z ogromnym poruszeniem i od początku byłem przekonany, że będzie to najważniejszy utwór artystyczny w jego dorobku.

Istotnie, Tryptyk rzymski wywołał niebywałe poruszenie, a nakład tej niewielkiej książeczki pobił wszelkie rekordy. Ale przecież nie ilość egzemplarzy jest najważniejsza, chociaż dobrze, że po te słowa może sięgnąć bodaj każdy. Najbardziej – by tak powiedzieć – poetycka w potocznym znaczeniu okazała się część pierwsza, zatytułowana Strumień. Można było odnaleźć w niej dalekie echa arcydzieła Jana Kochanowskiego Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary. Mówiła ona o Zdumieniu, czyli czymś jedynym, czym człowiek może podziękować Stwórcy za nieogarnięte, niepojęte dzieło stworzenia. Zdolność zdumienia właśnie – mówi Autor – wyłoniła człowieka spośród istot, „które się nie zdumiewały”.

Człowiek „zdumiewając się, wciąż się wyłaniał / z tej fali, która go unosiła, / jakby mówiąc wszystkiemu wokoło: / ťzatrzymaj się! – masz we mnie przystańŤ / ťwe mnie jest miejsce spotkania / z Przedwiecznym SłowemŤ.”

Zauważmy, czym była owa zdolność zdumienia: zanim jeszcze wykształcił się język, którym człowiek zaczął chwalić Boga, już go mógł wielbić właśnie poprzez zdumienie, zachwyt, który i dzisiaj najczęściej obywa się bez słów. Dlatego poeta napisał, że zdumienie jest miejscem spotkania z Przedwiecznym Słowem. Zdumiewając się dotykamy Początku..

Podzielając opinię o tej części Tryptyku, prawdziwego jednak wstrząsu doznałem przy lekturze Wzgórza w krainie Moria, zamykającego całość. Tu znalazłem te wszystkie słowa, które mają wagę testamentu. A moją radość pomnażał fakt, że Ojciec Święty wypowiedział je w tym jedynym w swoim rodzaju języku, mowie poetyckiej.

Jan Paweł II – jak wiadomo – pragnął z okazji Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa odbyć pielgrzymkę do Ur w biblijnej ziemi chaldejskiej. Niestety, ówczesny reżim iracki uniemożliwił mu ten zamiar. Następca Świętego Piotra nie zrezygnował wszakże i pielgrzymował do Ur duchowo.

Czytając Wzgórze w krainie Moria wiemy, jak było to dla niego ważne, a moje olśnienie wynikało z dziwnego przeświadczenia, że oto obcuję z czymś już mi znanym, chociaż czytałem tekst po raz pierwszy. Od razu nasunęło mi się skojarzenie z arcypolską Wigilią wielkanocną 1966, opartą na niezwykłej klamrze. Po tysiącu latach powtórzyły się daty, Wielka Sobota chrztu Polski w 966 roku miała tę samą datę, co w roku 1966, i to właśnie niebywale poruszyło wyobraźnię Karola Wojtyły, który napisał w zakończeniu poematu:

Tej Nocy obrzęd ziemi dosięga swego początku. Tysiąc lat jest jak jedna Noc: Noc czuwania przy Twoim grobie.

Ostatnią część Tryptyku otwiera zaś następujący fragment:

Był taki czas, kiedy ludzie nie przestawali wędrować. Otoczeni stadami szli tam, gdzie ich wołał urodzaj: tam, gdzie ziemia jak żyzna matka zdolna był wykarmić zwierzęta, tam i człowiek rozbijał namioty, zaczynał mieszkać.

I wówczas Autor stawia pytanie:

Dlaczego my dziś szukamy tego miejsca w ziemi chaldejskiej, skąd wyruszył Abram, syn Teracha z gromadą podobnych koczowników?

Odpowiedzią jest cała ta rozbudowana część, w której ważne jest każde słowo. Ale najpierw chciałby zwrócić uwagę na to, co sprawiło, że zacząłem czytać Wzgórze w krainie Moria poprzez wcześniejszą lekturę Wigilii wielkanocnej 1966. Już po pierwszych zacytowanych tu wersach trudno nie skonstatować, że to sformułowanie „Dlaczego my dzisiaj szukamy / tego miejsca w ziemi chaldejskiej.. ”, równie dobrze możemy odnieść do tych początkowych zdań. Wszak i dzisiaj ogromne rzesze ludzi wędruje w poszukiwaniu lepszych warunków życia, porzucając własną ziemię, nawet najbliższych; „nie przestają wędrować”, powtórzmy raz jeszcze za poetą.

A iluż z nich – i to pytanie ciąży nad całym utworem, a nawet wykracza poza poetyckie strofy – zrobiłoby to samo, by podążyć do Ur w ziemi chaldejskiej, gdzie Abraham usłyszał głos Pana, uwierzył wbrew nadziei, przeżył największe szczęście, jakie mogło być udziałem człowieka w ziemskim życiu – doczekał się potomka, a potem bez chwili wahania poszedł za Głosem, gotów dokonać wszystko, co mu Pan polecił.

Abraham od początku (to jakby nawiązanie do pierwszej części Tryptyku) wiedział „Kim jest Ten Bez-Imienny”, nie pytał, nie wątpił, „wiedział, że to On, / On jeden”. A wszystko to – nie zapominajmy – działo się w czasach także przypominających jako żywo nasze dzisiaj:

Wkoło ludzie i ludy sami sobie tworzyli bogów (tak Egipt, tak Hellada, tak Rzym). On, Abraham, uwierzył Temu, który Jest, z Kim rozmawiał, kiedy szedł za Głosem, przed Kim otwierał drzwi swego namiotu, w gościnę Jego zapraszał, z Nim obcował.

Autor niejako dopowiada w dalszej części:

My dzisiaj właśnie do tych miejsc powracamy, tędy bowiem przyszedł Bóg do Abrahama. Do Abrahama, który uwierzył, przyszedł Bóg.

Ta sekwencja wydaje się ciążyć nad całym utworem, mamy tedy wszelkie dane ku temu, by słowa te uznać za najważniejsze, testamentalne. I że tak właśnie jest, przekonuje nas ostatni dwuwiersz, brzmiący niby puenta, której nie można nie zapamiętać:

Zapamiętaj to miejsce, kiedy stąd odejdziesz, ono będzie oczekiwać na swój dzień –

Obyśmy tylko ten dzień rozpoznali w otaczającym nas zgiełku!

Waldemar Smaszcz

Artykuł ukazał się w numerze 5/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej