Czy usprawiedliwione może być moje oburzenie, jakaś negatywna reakcja, zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna, na brak wrażliwości, ignorancję i inne jaskrawe wady bliźnich, naruszające porządek danego środowiska, na przykład brak kultury w kościele, na jezdni, w autobusie? Czy mam zawsze i wszędzie tolerować egoizm lub wręcz arogancję bliźniego? Czy bezwarunkowe wybaczanie nie rozzuchwala? Przecież sam Chrystus uniósł się gniewem, wypędzając przekupniów ze świątyni, i kazał upominać brata w cztery oczy. Wiem, że należy panować nad swoimi negatywnymi uczuciami. Ja jednak nie tyle panuję nad nimi, ile raczej dławię w sobie oburzenie i gniew.
Odpowiada o. Józef Augustyn
Pierwsze odruchy irytacji, oburzenia, gniewu są w jakiś sposób niezależne od nas. Wynikają one z głębokich postaw wewnętrznych kształtowanych w ciągu całego naszego życia, szczególnie zaś z bogatego doświadczenia emocjonalnego, z charakteru itp. Z pewnością nie powinniśmy czuć się winni z powodu pierwszych odruchów naszej ludzkiej natury. Trzeba raczej pytać siebie, jakie jest ich rzeczywiste źródło, a także jak wpływają one na nasz sposób patrzenia i oceniania siebie samych oraz innych ludzi. Trzeba by też zadać sobie pytanie, w jaki sposób kształtują one nasze zachowania wobec innych.
O ile pierwsze odruchy uczuciowe, reakcje wewnętrzne mogą nie podlegać moralnej ocenie, o tyle konieczna jest ocena działania zewnętrznego podejmowanego pod wpływem wewnętrznych impulsów. W pytaniu kryje się pewna próba uzasadnienia reakcji oburzenia i gniewu. Widoczna jest chęć samousprawiedliwiania się przed sobą za swoją chęć napominania wszystkich naokoło. Pytanie zawiera też wiele bardzo surowego osądu moralnego. Brak wrażliwości i ignorancja – w ocenie osoby pytającej – wydają się powszechną postawą ludzką. Są to słowa bardzo mocne i z pewnością dla wielu ludzkich sytuacji nie tylko przesadzone, ale także niesprawiedliwe.
Ludzie bowiem zachowują się „niepoprawnie” nie tylko z powodu swoich wad (braku wrażliwości i ignorancji), które należałoby bezlitośnie tępić, ale – może nawet częściej – z powodu głębokich zranień i doznanych krzywd emocjonalnych oraz duchowych, które ujawniają się w różnego rodzaju zachowaniach nerwicowych. Zachowania naznaczone nerwicą mają oczywiście także swoje powiązania z odpowiedzialnością moralną, ale jest ona często bardzo ograniczona.
W ocenie przedstawionych w pytaniu zachowań ludzkich brak jest postawy współczucia i miłosierdzia wobec bliźnich, a to właśnie one są najlepszym lekarstwem na gruboskórność i ignorancję. Zbyt szybkie zakładanie u innych złej woli (chociaż w pewnych sytuacjach nie można jej wykluczyć) jest najczęściej bardzo niesprawiedliwe.
Zastanawiając się nad tym, czy możemy lub powinniśmy kogoś upomnieć, potrzeba nam dużo roztropności i ostrożności. Należy bowiem pamiętać, że im więcej jest w nas negatywnych reakcji wewnętrznego gniewu, oburzenia i złości na ludzkie zachowania, tym ostrożniej winniśmy szafować upomnieniami. Jeżeli nasze upominania miałyby być jedynie wyrzucaniem z siebie uczuć złości i oburzenia, to w zasadzie powinniśmy z nich zrezygnować. Upominanie nie może być upokarzaniem i poniżaniem innych, nie może ich ranić. Aby móc upominać „z czystym sercem”, trzeba najpierw pokonać w sobie samym gniew, złość i oburzenie.
„Czy bezwarunkowe wybaczanie nie rozzuchwala? Przecież sam Chrystus uniósł się gniewem…”. Próby porównywania się z Jezusem wydają się w tym wypadku dość dwuznaczne i raczej niebezpieczne. Aby w pewnych sytuacjach móc w sposób dosłowny naśladować Jezusa, trzeba by posiadać Jego świętość, miłość do Boga i ludzi oraz Jego wolność wewnętrzną. To samo odnosi się do dosłownego powtarzania niektórych słów Jezusa. Przede wszystkim trzeba pamiętać, iż używanie ich poza kontekstem, w jakim zostały wypowiedziane, oraz bez głębszego wniknięcia w ich treść, może być dwuznaczne, tym bardziej jeśli wykorzystuje się je jako poparcie dla pewnych zachowań nieprzyjemnych, agresywnych czy nawet brutalnych. Nie mamy żadnego prawa na przykład powiedzieć komukolwiek Jezusowych słów skierowanych do Piotra: Zejdź Mi z oczu szatanie! Jesteś Mi zawadą (Mt 16, 23).
Prawdziwe przebaczenie, także to udzielane bezwarunkowo, nie tylko nie rozzuchwala, ale wręcz przeciwnie, zaprasza do przemiany i wewnętrznego nawrócenia. Właśnie doświadczając przebaczenia, człowiek zaczyna rozumieć, iż swoim grzechem niszczy przede wszystkim własne dobro i szczęście. Aby móc z pożytkiem upomnieć kogoś, trzeba skoncentrować swoją uwagę nie na swojej własnej irytacji i gniewie, ale przede wszystkim na sercu tego, którego się upomina. Upomnienie bowiem nie może być jedynie rozładowaniem własnego napięcia emocjonalnego, ale pomocą ofiarowaną drugiemu.
„Czy mam zawsze i wszędzie tolerować egoizm lub wręcz arogancję bliźniego?”. Może rzeczywiście nie zawsze powinniśmy tolerować czyjś egoizm i arogancję. Istnieją takie sytuacje, kiedy winniśmy w jakiś sposób interweniować, zwłaszcza kiedy zagrożone bywa bezpośrednio dobro bliźniego. Pomaganie bliźniemu w sytuacjach trudnych – to podstawowy obowiązek miłości. Sytuacja zagrożenia winna być jednak ewidentna. Każdorazowe upomnienie bliźniego, winno być najpierw bardzo gruntownie rozeznane. Upominanie pewnych osób w sytuacjach, które leżą poza naszą kompetencją, może być po prostu mieszaniem się w nie swoje sprawy.
To prawda, że w społeczeństwie, w którym żyjemy, jest wiele przejawów ignorancji, niewrażliwości i innych „okropnych” wad. Ale czy to znaczy, iż mamy siebie bezpośrednio czynić odpowiedzialnymi za poprawianie innych. W pewnych sytuacjach być może trzeba upomnieć, w innych – nawet podobnych – trzeba przemilczeć, a niekiedy trzeba po prostu odcierpieć zło, które nas dotyka. Ów wielki niepokój popychający do naprawiania całego świata, trzeba by z zaufaniem powierzać Panu Bogu. Niech On sam „martwi się” całym złem, które istnieje na Bożym świecie. Bóg chce to robić i wie, co robi.
Artykuł ukazał się w numerze 05/2006.