Papież Leon XIII, w wydanej w 1900 r. encyklice Tametsi futura, o Jezusie Chrystusie Odkupicielu, zapisał w podsumowaniu następujące zdania: „Dosyć już nasłuchał się tłum o tym, co się zwie «prawami człowieka». Niechże usłyszy kiedyś o prawach Boga”. Słowa te, nieco wyrwane z kontekstu, krążą w internecie w formie cytatu, doczekały się nawet ładnie zmontowanych grafik okolicznościowych.
Bez wczytania się w encyklikę można użyć tych stwierdzeń niczym przysłowiowej pałki przeciwko prawom człowieka. Tymczasem gdy zagłębimy się w szczegóły, okaże się, że papież Leon nie sprzeciwiał się prawom człowieka, lecz chciał powiedzieć, że mają one źródło w Bogu i muszą wynikać z praw Boskich. Walczył także z wywyższaniem człowieka nad Stwórcę. Po krótce wyjaśniłem sens tych słów, by Czytelnik zanadto nie oburzył się na prowokacyjne rozpoczęcie właściwego tekstu stwierdzeniem: Dosyć już nasłuchał się tłum o miłosierdziu, niechże usłyszy kiedyś o sprawiedliwości.
Miłość i sprawiedliwość to dwa przymioty Boskie, nierozerwalnie ze sobą powiązane, dopełniające się. Wzmianki o nich pojawiają się wielokrotnie na kartach Starego i Nowego Testamentu. Prorok Izajasz naucza: Wezmę pomstę, nie oszczędzę nikogo, mówi nasz Odkupiciel, na imię Mu Pan Zastępów, Święty Izraela (Iz 47,3-4). W Nowym Testamencie w wielu miejscach sam Chrystus przypomina, że drzewo, które nie wyda owocu, zostanie w ogień rzucone. Występni kołatać będą, ale Bóg ich nie pozna i wygna precz, tam gdzie płacz i zgrzytanie zębów. Jeśli sięgniemy do uznanych przez Kościół objawień (pamiętając, że wiara w nie jest przedmiotem wyboru wiernych i nie jest konieczna), to w słowach Matki Bożej z La Salette znajdziemy wzmiankę o tym, że przytrzymuje Ona karzącą rękę Jej Syna, wiszącą nad grzesznym światem.
Zapyta Czytelnik, dlaczego – skoro oba te przymioty są nierozerwalne – podaję przykłady dotyczące tylko sprawiedliwości? Śmiem postawić tezę, że najczęściej mamy do czynienia z podobnie nakierunkowanym (by nie rzec – zdeformowanym) przekazem, tyle że z naciskiem na miłosierdzie. Kiedy podejmowany jest ten temat, niemal nigdy nie natrafimy choćby na wzmiankę o sprawiedliwości. Rodzi to co najmniej kilka zagrożeń.
Po pierwsze, prowadzi do swoistej ba nalizacji Bożego miłosierdzia. Współczesny człowiek coraz mniej chce słyszeć o grzechu, obowiązkach wobec Stwórcy. Za takim sposobem myślenia podąża głoszenie Ewangelii, które ukierunkowane jest tylko i wyłącznie na radosne akcenty. Ich przedstawianie jest słuszne, wszak określenie „ludzie wiary” jest tożsame z nazwą „ludzie nadziei”. W ten sposób przedstawia się jednak tylko pewien wycinek, w dodatku mniej wymagający. O ile wspomina się jeszcze o karach czyśćcowych (chyba łatwiej dopuszczalnych jako coś odległego, coś „na później”), o tyle nie usłyszymy na kazaniach np. o przyjmowaniu cierpienia (które nota bene św. Faustyna uważała za wielki dar dla ludzi). Zupełnie pomijana jest kwestia piekła jako wiecznej kary dla grzeszników. Co smutne, wśród teologów pojawiają się heretyckie koncepcje o niemożności istnienia piekła, o jego skończoności, czy też hasła stwierdzające, że piekło jest puste, gdyż choć jedna dusza skazana na potępienie byłaby „porażką Boga”. O tym, że piekło istnieje, dosadnie mówi Pismo Święte. Wizji wiecznej kary dostarczają rozliczni święci. Powołam się ponownie na Apostołkę Bożego Miłosierdzia: „Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest”. W wizji swej św. Faustyna opisuje rodzaje kar i rzeczywistość piekła. Jak już wspomniałem, nie chodzi o to, by przesunąć wahadło w drugą stronę, by zacząć nauczać tylko o groźbie potępienia, by straszyć. Bóg jest Bogiem żyjących i musimy głosić Dobrą Nowinę, mając jednak na uwadze całościową prawdę o życiu – doczesnym, a szczególnie o wiecznym.
Uproszczona wizja miłosierdzia pozbawia motywacji do stawiania sobie kolejnych celów. Buduje także swego rodzaju postawę roszczeniową, żądającą od życia ziemskiego samych przyjemności.
Drugim zagrożeniem jest odpychanie przez wiernych świadomości grzechu lub tłumaczenie sobie, że „jakoś to będzie”, skoro Bóg jest (tylko) miłosierny. Tego rodzaju fałszywe pojmowanie nauki o miłosierdziu doprowadziło do zaniku sakramentu pokuty na Zachodzie, gdzie zdarzają się przypadki księży, którzy nigdy nikogo nie spowiadali. Pomimo że nie udziela się sakramentu odpuszczenia grzechów (bo nikt o niego nie prosi), Komunia św. jest rozdawana licznie, niestety w sposób świętokradczy. Za św. Pawłem można ze smutkiem stwierdzić, że sprowadza to wyrok miast błogosławieństwa.
Trzecim zagrożeniem jest zaprzestanie stawiania sobie wymagań. Duchowość katolicka to duchowość wzrastania ku Bogu. Odbywa się to poprzez wzrastanie w wierze i w mądrości, dbanie o fides et ratio. Uproszczona wizja miłosierdzia pozbawia motywacji do stawiania sobie kolejnych celów. Buduje także swego rodzaju postawę roszczeniową, żądającą od życia ziemskiego samych przyjemności. Nie trzeba tłumaczyć, jak wielce postawa taka utrudnia godzenie naszej woli z Wolą Bożą w sytuacjach po ludzku trudnych.
Powyższe sumują się, co grozi wypaczeniem nauki o Bożym miłosierdziu. Brnięcie w błędnych przekonaniach rodzi dalsze problemy, czego przykładem są smutne słowa i czyny pochodzące od części niemieckich hierarchów i organizacji katolików świeckich zaangażowanych w walkę o dopuszczenie do Komunii ludzi żyjących w niesakramentalnych związkach, czy po prostu będących częścią homolobby. Oczywiście wszystko to czyni się pod przykrywką „miłosierdzia”.
Tymczasem Jezus mówił jasno: „Sekretarko Mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu Moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień Mojej sprawiedliwości” (Dz. 965). Nie polega zatem miłosierdzie na bezrefleksyjnym dogadzaniu sobie, bo na koniec „zostanie nam odpuszczone”. Na koniec życia przyjdzie zdać sąd ze swych czynów; z tego, co w sercu; z każdego wypowiedzianego słowa. W Dzienniczku pojawiają się nawiązania do Apokalipsy (por. Dz. 83: „Napisz to: Nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę wpierw jako Król miłosierdzia. Nim nadejdzie dzień sprawiedliwy, będzie dany ludziom znak na niebie taki. Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak krzyża na niebie, a z otworów, gdzie były ręce i nogi przebite Zbawiciela, [będą] wychodziły wielkie światła, które przez jakiś czas będą oświecać ziemię. Będzie to na krótki czas przed dniem ostatecznym”). Niezależnie od tych wielkich, ostatecznych wydarzeń każdego czeka dzień sprawiedliwości – dzień jego śmierci.
Miłosierdzie nie musiałoby istnieć, gdyby nie sprawiedliwość. W tym sensie sprawiedliwość jest pierwszym przymiotem. Ze względu na swą dobroć Bóg jednak oferuje nam także swe miłosierdzie, które jest osłoną przed strasznym sądem. Zwłaszcza do wielkich grzeszników, do których przede wszystkim adresowane jest orędzie przekazane przez św. Faustynę, mówi Jezus: „Napisz: nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, otwieram wpierw na oścież drzwi miłosierdzia Mojego. Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia, ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej” (Dz. 1146).
Miłosierdzie objawione św. Faustynie jest tym samym miłosierdziem, które towarzyszyło najpierw Żydom, a od Nowego Testamentu wszystkim, którzy uwierzyli w Chrystusa i byli Mu posłuszni. Nie jest moim zamiarem deprecjonować zasięgu oddziaływania tych orędzi, które przecież sytuują św. Faustynę w gronie najważniejszych mistyczek XX wieku. Pragnę tylko wyrazić, że pomimo nowych form, jak Niedziela Miłosierdzia Bożego czy „koroneczka o wielkiej mocy” (Dz. 1191), miłosierdzie tak naprawdę jest wciąż to samo. Chrystus za pośrednictwem św. Faustyny „tylko” przynagla do korzystania z niego, niejako przypomina o nim, gdyż ludzkość, lekceważąc Bożą sprawiedliwość, uważa, że nie potrzebuje już Bożego miłosierdzia. W orędziu Jezusa nadal najpewniejszą krynicą miłosierdzia pozostaje konfesjonał: „Powiedz duszom gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia, tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki, ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była, jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia i wszystko już stracone, nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni. O biedni, którzy nie korzystają z tego cudu miłosierdzia Bożego, na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno” (Dz. 1448). Na Święto Miłosierdzia, przypadające w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, obiecał Jezus zupełne odpuszczenie kar i win. Nadzwyczajny ten odpust jest jednak uwarunkowany „zwyczajną” spowiedzią i przyjęciem Najświętszego Sakramentu (Dz. 699).
Jest czas miłosierdzia i czas sprawiedliwości. Zanim przyjdzie zapowiadany przez Chrystusa straszny dzień (tylko) sprawiedliwości, trwa czas bytowania człowieka na ziemi – czas dany przez Opatrzność, by korzystał z miłosierdzia, aby nie musiał zaznać sprawiedliwości. Reasumując: czy aby na pewno „dosyć się nasłuchał tłum o miłosierdziu”? Nie, nie dosyć. By nie być posądzonym o nawoływanie do głoszenia wypaczonej wizji sprawiedliwości, przytoczę jeszcze jedno zdanie z Dzienniczka: „W tej chwili, kiedy piszę te słowa, usłyszałam krzyk szatana: Wszystko pisze, wszystko pisze, a przez to tyle my tracimy, nie pisz o dobroci Boga, On sprawiedliwy. – Zawył z wściekłości i znikł” (Dz. 1338). Zatem wzorem św. Faustyny „wszystko piszmy”, zarówno o dobroci, jak i o sprawiedliwości. Jesteśmy powołani do tego, by głosić Boże miłosierdzie, by nawracać grzeszników, by ukazywać im drogę do Boga i do Jego Oblubienicy – świętego Kościoła. Równocześnie jednak przypominajmy o drugim przymiocie Bożym, by „tłum usłyszał także o sprawiedliwości”.
Mateusz Zbróg
mk