Technologie wykładnicze zawładnęły światem. Sztuczna inteligencja (AI), wyszukiwarki, portale społecznościowe, technologie wirtualne są tworzone, by usprawnić, przyspieszyć, ułatwiać, a może – by zastąpić, wykluczyć, przejąć, opanować, skolonizować? Kolejny rok rozpoczął się od fenomenu informacyjnego. Pierwszego stycznia według informacji największej z wyszukiwarek – Google, kurs polskiego złotego do euro i dolara, ale też do wielu innych walut, miał się jakoby załamać. Natychmiast okrzyknięto to „błędem Google”, co potwierdził minister finansów Andrzej Domański wpisem na portalu X (dawniej Twitter): „Spokojnie. Ten kurs złotego, który sieje panikę, to «fejk» (błąd źródła danych). Za chwilę otworzą się rynki w Azji i sytuacja wróci do normy”. Ale czy na pewno?
Fakty
Faktem było, że według innych źródeł danych, jak Bloomberg czy Revolut, euro w tym dniu kosztowało 4,32 zł, dolar amerykański zaś 3,92 zł. Powyższe wyceny potwierdzał Narodowy Bank Polski (NBP) i prezentowała Polska Agencja Prasowa (PAP). Jednak w najczęściej odwiedzanej przez internautów wyszukiwarce kursów walut 1 stycznia 2024 roku, według danych Google, polski złoty osłabł, gdyż po godzinie 17.00 kurs euro gwałtownie skoczył do 5,36 zł, a dolara amerykańskiego do 4,87 zł.
Panika wzbierała, a internauci rozpoczęli licytowanie na przyczyny tak drastycznego osłabienia. Z jednej strony pojawiały się opinie paniczne, że to skutek dwóch orędzi czołowych polskich polityków – premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudy, wojny, ataku terrorystycznego, z drugiej zaś bagatelizujące, że to tzw. błąd źródła danych.
Co ciekawe, sprawa została zamknięta jeszcze przed faktycznym jej wyjaśnieniem. Sprowadzono wszystko to do tzw. błędu Google, wywołanego brakiem dostarczenia wyszukiwarce przez NBP aktualnych danych dotyczących kursów walut. Jednak, jak się okazuje, nie pierwszy raz serwisy Google zaskoczyły i wystraszyły rynek. W sobotę, 7 stycznia 2023 roku, wspomniana wyszukiwarka zaprezentowała zmianę wyceny euro na 4,46 zł, w sytuacji, gdy jeszcze w piątek wieczorem kurs kształtował się na poziomie 4,69 zł za euro. W przypadku dolara podano cenę 4,17 zł wobec 4,40 zł za dolara z piątku, a za franka szwajcarskiego – według danych wyszukiwarki Google – trzeba było zapłacić 4,49 zł, choć w piątek na rynku walutowym za jednego franka płacono 4,75 zł. Warto zauważyć, że wówczas dopiero w sobotę wieczorem Google usunęło graficzne prezentowanie tych fałszywych kursów euro, dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego w relacji do polskiego złotego. W przypadku zdarzenia z 2024 roku fałszywa informacja pojawiła się 1 stycznia, rozpowszechniając się również na inne portale. Bardzo popularny portal Onet.pl prezentował informację o domniemanym tąpnięciu na rynku walutowym jeszcze 2 stycznia. Reakcji NBP, Biura Bezpieczeństwa Narodowego (BBN) i Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) nie było. Prezentowane dane dalej straszyły rynki i powodowały wzmożoną niepewność, mimo próby bagatelizowania zdarzenia przez ministra finansów.
I (nie)konsekwencje
Okazuje się, że informacja o fałszywej wycenie zadziałała jak „efekt motyla”. Bagatelizowane przez Ministerstwo Finansów i NBP zdarzenie szerzyło błędne informacje w innych popularnych w kraju i zagranicą źródłach danych. Co powinny zrobić w takiej sytuacji instytucje państwa narodowego? Po pierwsze nie bagatelizować, po drugie nie „rozgrzeszać” korporacji międzynarodowej, jaką jest Google, po trzecie nie zakładać prostej odpowiedzi w postaci „błędu źródła danych”. Bo jak się nad tym chwilę zastanowić, to tego typu narracja jest bardzo niebezpieczna dla polskiej gospodarki. Błąd źródła danych zakłada, że istnieje konkretne źródło, i ktoś (no bo nie coś) taki błąd nieświadomie, a może i świadomie wprowadził. Jeśli jednak to było „coś”, to może mamy już do czynienia z niekontrolowanym zagrożeniem, gdyż systemy informatyczne, a za chwilę AI, będą powodować masowe zaburzenia tego typu. Opisywane zdarzenia odbywały się w weekendy na przełomie roku, gdy rynki de facto nie działały. Jednak wyobraźmy sobie, że wydarza się to w środku tygodnia, podczas sesji giełdowych. Panika, jaka temu towarzyszy, może doprowadzić do upadku gospodarki. Błędna informacja może być porównana do bomby atomowej zrzuconej w samo centrum rynków finansowych. W przypadku tak niewielkiego rynku i podatnej na spekulację waluty, jakim jest polski złoty, może to być katastrofalne dla gospodarki. Nawet jeśli potrwa stosunkowo krótko, wymagać będzie ogromnej interwencji na rynkach ze strony Banku Centralnego. Polityczne zamieszanie i indolencja instytucji państwa mogą ten kryzys pogłębić.
Ja jednak postawię ostrą i niepopularną tezę. Od kilku lat następuje testowanie reakcji państw i rynków na fake news. Przykładem tego są właśnie fałszywe informacje na temat wyceny walut. Polska, z niezależną walutą i średniej wielkości gospodarką, jest niezwykle podatna na tego typu działania. W mojej ocenie należy tego typu zdarzenia traktować jak atak terrorystyczny. Przełożenie czasowe zdarzenia na aktywny okres działania rynków doprowadzi do gigantycznych strat i zaburzenia wizerunkowego waluty na lata. Od wielu ekonomistów usłyszałem: „nic się przecież nie stało, informacja była błędna i została usunięta”. Czy na pewno nic się nie stało i czy została usunięta? Polska nigdy nie wezwała wszystkich właścicieli portali i dostawców danych do wyczyszczenia tego zdarzenia. Google powinno na własny koszt dokonać oczyszczenia źródeł informacji we wszystkich portalach, które zaciągnęły te fałszywe dane. Wysyłanie prośby do Gogole przez ministra finansów i ministra cyfryzacji, aby wyjaśniał to zdarzenie, jest ignorowaniem zagrożenia. W odpowiedzi platforma Google udzieliła informacji, że nie weryfikuje danych od dostawców i nie ingeruje w ich treść. Co zaskakujące, według prawników zabrakło podstaw, by państwo polskie mogło pociągnąć operatorów wyszukiwarek internetowych do odpowiedzialności za podobne sytuacje. Uważam jednak, że to był błąd w podejściu do tego zdarzenia, który będzie nas słono kosztował. Jeśli tak wrażliwe informacje jak wyceny kursowe nie są bezpieczne na tych portalach, to nie mogą być tam prezentowane. Transparentność i bezpieczeństwo w procesie pozyskiwania takich wrażliwych dla rynków danych, a przede wszystkim zapewnianie należytej staranności w przekazywaniu informacji, to podstawowe wymogi, jakie państwo narodowe musi postawić korporacjom. Służby specjalne powinny wejść do tej instytucji, jak też do tych, które przez tak długi okres nie usuwały fałszywych danych, wiedząc o ich błędzie i będąc świadomymi, jaki skutek może to przynieść dla rynku. Powinny zostać zabezpieczone serwery oraz informacje o zachowaniach osób, które nadzorowały prezentowanie danych. Powinno się wyjaśnić, czy takie działania na mniejszą skalę nie były już podejmowane. Czy nie mamy do czynienia ze stałym zaburzaniem informacji o wycenie polskiego złotego w procesie fałszowania informacji z „błędnego źródła danych”. A co, jeśli to zdarzenie się powtórzy?
Działać w imię suwerennego państwa
Usprawiedliwianie zaistniałej sytuacji faktem, że był to okres noworoczny, jest bagatelizowaniem problemu i ignorowaniem zagrożenia. BBN powinno przyjrzeć się temu zdarzeniu oraz tym z lat poprzednich, dogłębnie je wyjaśnić i zastosować procedurę reakcji państwa polskiego na podobne ataki, które mogą mieć znamiona ataku terrorystycznego. Warto rozważyć, aby systemowo wszystkie portale, które prezentują dane o kursach walut, były zobligowane do bezpośredniego połączenia z danymi NBP, jak też pozostawały pod nadzorem KNF. Ktoś powie, że to przesada. Nie, dziś zbagatelizowane zdarzenia jutro będą katastrofą dla nas wszystkich. Atak terrorystyczny przygotowany na bazie ocen doświadczeń z tego typu „przypadkowych” zdarzeń będzie naruszał bezpieczeństwo gospodarki i państwa polskiego.
Fałszywe dane już weszły do wszystkich systemów oceniających ryzyka naszej waluty. To mogą być ogromne koszty dla Polski w przyszłości. Inwestorzy, zarządzający kapitałem na rynkach światowych, w swoich analizach widzą ciąg wycen każdej waluty (długookresowe wykresy) i pojawiające się zdarzenia wybijające polskiego złotego z trendu, tym samym wskazujące na ryzyko, które będzie zaszyte w wycenia naszej waluty. Z czasem o przedstawianych dziś tłumaczeniach tych zdarzeń mogą nie pamiętać, a tym samym widzieć będą naszą walutę jako potencjalnie narażoną na zadziwiające skoki wyceny i zakłócenia. Za zwiększonym ryzykiem idzie niepewność i niechęć wobec danego rynku. A na to nie możemy sobie pozwolić.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2024
/mdk