
W 1960 roku na rynek w USA weszła pigułka antykoncepcyjna. Zdaniem Mary Eberstadt, amerykańskiej publicystki od lat zajmującej się sprawami społecznymi, żaden inny wynalazek XX wieku nie dokonał równie głębokiej i równie druzgocącej przemiany społecznej.
Życie i seks
Przyjrzyjmy się sprawie najpierw od strony nauk matematyczno-przyrodniczych. Czym jest życie? Szeregiem procesów chemicznych i fizycznych, nieraz o dużym stopniu skomplikowania. Do wszystkich tych procesów potrzebna jest energia. W świecie przyrody ożywionej mamy generalnie do czynienia z deficytem energii. Zwierzęta starają się ją pozyskać i oszczędnie nią gospodarować. Każdy z posiadaczy czworonogów wie, że pies, kiedy jest najedzony i czuje się bezpiecznie, to najczęściej po prostu śpi. Oszczędza energię. Czynności związane z rozmnażaniem płciowym, akt kopulacji i poprzedzające go, nieraz bardzo rozbudowane rytuały godowe to znaczny jej wydatek. Z perspektywy osobniczej jest to strata, która powinna być w pewien sposób zrekompensowana, tak by osobnik był skłonny podejmować jakąkolwiek aktywność seksualną. Stąd towarzyszące jej intensywne uczucie przyjemności. To dzięki niemu aktywność seksualna jest w ogóle podejmowana i następuje rozmnażanie. Ta ogólna zasada, podana w nieco uproszczonej formie na potrzeby naszego tekstu, dotyczy również ludzi.
Człowiek należy do nielicznych gatunków, u których nie ma wyraźnego okresu godowego. Albo inaczej – okres godowy trwa okrągły rok. U większości relacje seksualne między osobnikami męskimi i żeńskimi aktywizują się tylko w czasie, gdy samice wchodzą w stan pozwalający na poczęcie i danie nowego życia. Bywa i tak, jak chociażby w przypadku niedźwiedzi, że osobniki męskie i żeńskie przez cały rok żyją z dala od siebie, odnosząc się do siebie nawzajem wrogo – niedźwiedzica atakuje samca, który wkroczył na jej terytorium. Spotykają się na krótko, tylko podczas rui, by dokonać aktu kopulacji, i dalej podążają własnymi ścieżkami. Z ludźmi tak nie jest. Kobieta i mężczyzna mogą współżyć zarówno w okresie płodnym, co może prowadzić do poczęcia, jak i w czasie gdy kobieta nie jest w stanie zajść w ciążę. W obu przypadkach mogą czerpać z seksu znaczną satysfakcję. Do aktywności popycha ich instynkt przedłużenia gatunku. Zaznaczmy od razu – instynkt ten sam w sobie jest bardzo dobry, gdyż tylko dzięki niemu zarówno piszący te słowa, jak i Szanowni Czytelnicy, znajdują się na świecie, a jak doskonale wiemy już z klasycznej filozofii, byt jest lepszy od niebytu.
Sytuację komplikuje fakt, że o ile sama aktywność seksualna dostarcza niewątpliwie bardzo intensywnych, przyjemnych doznań – i to jest ten bonus za wydatek energii, to jednocześnie konsekwencje natury biologicznej już tak jednoznacznie przyjemne nie są. W pierwszej kolejności nie są przyjemne dla kobiety. Ciąża trwa dość długo, poród jest bolesny i wiąże się z pewnym ryzykiem. Opieka nad małym dzieckiem jest bardzo pochłaniająca, a i wychowywanie starszego dziecka również kosztuje wiele czasu i wysiłku. Dla mężczyzny sprawy związane z ojcostwem także wiążą się z pewnymi uciążliwościami, jakbyśmy się wyrazili – czy to finansowymi, czy w postaci ograniczenia swobody i aktywności. Jakby na sprawę nie patrzeć, posiadanie dzieci – oczywista konsekwencja aktywności seksualnej – oznacza większe lub mniejsze wyrzeczenia. Nie powinno więc dziwić, że ludzie od najdawniejszych czasów szukali sposobów, jak oddzielić funkcję rekreacyjną seksu od prokreacyjnej i czerpać przyjemność, nie ponosząc konsekwencji w postaci pojawienia się nowego życia. Stosowano najróżniejsze mikstury czy wyciągi ziołowe, mające zapobiegać zachodzeniu w ciążę, lub znacznie częściej substancje lub zabiegi mające już powstałe życie przerwać. Była to niejako część zawodu rzymskich prostytutek czy jeden z sekretów dam z wyższej sfery, pragnących cieszyć się swobodą seksualną. W różnych kulturach i w różnych okresach rozmaicie oceniano zarówno antykoncepcję, jak i aborcję, będącą naturalną konsekwencją rekreacyjnego seksu. Kościół katolicki zawsze miał w stosunku do tych praktyk ocenę negatywną, różnice pomiędzy autorami poruszającymi ten temat wynikały co najwyżej z oceny stopnia szkodliwości antykoncepcji.
Więcej seksu, więcej szczęścia
Na początku lat sześćdziesiątych w USA udało się wyprodukować i wprowadzić na rynek pierwszy preparat antykoncepcyjny, zwany potocznie pigułką, o wysokim stopniu skuteczności. Zbiegło się to w czasie – zadziwiająca swoją drogą koincydencja – z szeregiem przemian kulturowych, zwanych rewolucją seksualną. Teoretycy tej rewolucji, przedstawiciele szkoły frankfurckiej, już od lat czterdziestych dość skutecznie infekowali środowiska uniwersyteckie i opiniotwórcze swoimi pomysłami. Theodor Adorno, Herbert Marcuse czy Max Horkheimer, zwłaszcza ostatni z wymienionych, otrzymali w postaci pigułki niesamowite wsparcie. Oto po raz pierwszy kobietom i mężczyznom złożono konkretną propozycję – możecie cieszyć się bez skrępowania satysfakcją płynącą z seksu, nie będziecie się musieli martwić konsekwencjami w postaci poczęcia dziecka, zdjęliśmy z was kajdany, które nałożyła wam biologia i opresyjna, patriarchalna kultura. Dzisiaj jesteśmy bogatsi o ponad pół wieku doświadczenia i możemy ocenić skutki rewolucji seksualnej w skali społecznej. Dla jej zwolenników są one jednoznacznie pozytywne. Nie chcą oni dostrzegać kosztów zmian, a tych jest niestety niemało. Mary Eberstadt w wydanej w 2012 roku książce (wydanie polskie w 2019 – red.) Adam i Ewa po pigułce. Paradoksy rewolucji seksualnej zestawia najważniejsze obszary, w których pigułka poczyniła spustoszenia. Rewolucja seksualna i jej wierna służka – pigułka miały przynieść ludziom, a zwłaszcza kobietom, szczęście dzięki czerpaniu przyjemności z seksu. Nie przyniosły. Orędownicy rewolucji jakby zapomnieli doświadczeń starożytnych z hedonizmem. W VI wieku przed Chrystusem Arystyp z Cyreny, jeden z uczniów Sokratesa, stworzył system filozofii życiowej utożsamiający dobro z przyjemnością. Należy, zdaniem Arystypa, dążyć do uzyskiwania jak najwięcej przyjemności zmysłowej, gdzie się tylko da. Stosunkowo szybko okazało się, że system ten nie da się konsekwentnie utrzymać, zaś dążenie do przyjemności zmysłowych bardzo często przynosi szybkie skutki w postaci nieprzyjemności – obżarstwo skutkuje niestrawnością, upijanie się bólem głowy i tak dalej. W rezultacie Epikur, twórca najbardziej dojrzałej postaci hedonizmu, uznał, że przyjemny jest w zasadzie sam brak doznań przykrych i zalecał raczej życie skromne i pełne umiaru niż pogoń za rozkoszami, która w rezultacie skutkuje pasmem przykrych konsekwencji. Niepomni na to dziedzictwo antyku orędownicy rewolucji seksualnej zachęcali ludzi do szukania szczęścia w nieskrępowanym czerpaniu przyjemności z aktów seksualnych. Jednak dane statystyczne pozostają nieubłagane – liczba osób w rozwiniętych społeczeństwach Zachodu deklarujących się jako szczęśliwe, zwłaszcza jeśli chodzi o szczęśliwe kobiety, stale spada. Maleje też, co może wyglądać w pierwszej chwili na paradoks, ogólna aktywność seksualna społeczeństwa. To, co miało przynieść szczęście, w rezultacie prowadzi do nieszczęścia. Można się zastanowić, czy społeczeństwa rozwiniętego Zachodu podążają w stronę wizji nakreślonej w książce Michela Houellebecka Możliwość wyspy. Jest to ponura wizja społeczeństwa, w którym przyjemność czerpana z aktu seksualnego nie stanowi już nawet przyjemności najwyższej. Stanowi przyjemność JEDYNĄ. Bardzo znamiennym i bardzo wymownym faktem w książce Houellebecka pozostaje to, że główny bohater oraz spora część pozostałych osób popełniają samobójstwa. Nie ma po co żyć w tym niewesołym świecie.
Oszukani
Dzisiaj wiemy już, że oderwanie seksu od prokreacji pociągnęło za sobą szereg bardzo negatywnych skutków, tak w skali jednostek, jak i całego społeczeństwa. Oprócz wspomnianego już braku poczucia szczęścia, są to w pierwszej kolejności rozkład instytucji małżeństwa i cały łańcuch skutków, które on za sobą pociąga: większa liczba dzieci wychowywanych przez samotne matki lub dzieci z rozbitych rodzin, większa liczba ciąż u nastolatek, większa liczba aborcji, większa liczba młodych osób z problemami psychicznymi, dającymi się powiązać z ich nieuporządkowanym życiem seksualnym. Wyniki badań prowadzonych na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat są dostępne i nie pozostawiają żadnych złudzeń. Jednak piewcy rewolucji seksualnej albo je ignorują, albo starają się tłumaczyć, że to jest jeszcze wciąż faza „bólów porodowych” nowego, lepszego świata. Potrzeba, ich zdaniem, jeszcze więcej nieskrępowanego seksu. Dlaczego, mimo dość dobrze udokumentowanych, jednoznacznie negatywnych efektów zmian w sferze seksualnej, pozostajemy jako społeczeństwa ślepi na fakty? No cóż, być może dlatego, że człowieka łatwiej oszukać, niż przekonać, że został oszukany.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2025
/mdk