Spór o „edukację zdrowotną” – seksualność powinna służyć wzmacnianiu małżeństwa i rodziny, a nie pogłębianiu hedonizmu

2025/06/18
AdobeStock 1494054835
Fot. Adobe Stock

Obóz Donalda Tuska, pomimo taktycznych ustępstw związanych z koniecznością poszerzania elektoratu jego kandydata w II turze wyborów prezydenckich, nie ustaje w wysiłkach mających na celu wprowadzenie do polskich szkół „edukacji zdrowotnej” z elementami seksualizacji. Jakie są ideologiczne kulisy pozornie zdumiewającego uporu, z jakim rządzący dążą do włączenia tych elementów do podstawy programowej?

Dobrowolność edukacji seksualnej – tymczasowe ustępstwo rządu Tuska po protestach rodziców

12 kwietnia 2024 roku ministrowie rządu Donalda Tuska ogłosili rozpoczęcie prac nad przedmiotem „edukacja zdrowotna” (EZ), który miałby od września 2025 roku zastąpić w polskich szkołach dotychczasowe „wychowanie do życia w rodzinie” (WDŻ). Minister edukacji Barbara Nowacka zapowiedziała wtedy, że „będzie to przedmiot, który zdrowie człowieka traktuje w sposób kompleksowy”. Opublikowane 31 października projekty rozporządzeń z miejsca wzbudziły jednak gwałtowny i uzasadniony sprzeciw opinii publicznej, a zwłaszcza rodziców – nie w całości, a jedynie w kilku bardzo konkretnych fragmentach. O ile w podstawie programowej WDŻ seksualność przedstawiana jest przez pryzmat pojęć takich jak: „męskość, kobiecość, miłość, małżeństwo, rodzicielstwo”, a uczeń przede wszystkim „rozumie, jakie znaczenie ma zawarcie małżeństwa i jego trwałość dla rozwoju społeczeństwa”, „wyjaśnia, na czym polega dojrzałość do małżeństwa” czy „opisuje fundamenty, na których powinno opierać się dobre małżeństwo”, o tyle w EZ kontekst miałby być diametralnie inny. Uczniowie szkół podstawowych mieliby odtąd dowiadywać się, że „zachowania autoseksualne” (masturbacja, onanizm) to zachowania „należące do normy medycznej”, „omawiać pojęcie orientacji psychoseksualnej”, do której należą jakoby orientacje „heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna”, oraz „wyjaśniać pojęcia: tożsamość płciowa, cispłciowość, transpłciowość”. W szkole ponadpodstawowej młodzież miałaby omawiać szczegółowo różne metody antykoncepcji (w tym „mechanicznej, hormonalnej, chemicznej, naturalnej”), „omawiać zagadnienie przyjemności seksualnej oraz wymieniać, co wpływa na libido; wymieniać formy aktywności seksualnej; opisywać zaburzenia i dysfunkcje seksualne” oraz „omawiać kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+”. EZ, w odróżnieniu od WDŻ, miałaby być ponadto przedmiotem obowiązkowym, nauczanym już od dziewiątego roku życia. Wprawdzie 14 stycznia, po kilku miesiącach protestów rodziców, premier Tusk zadeklarował w Helsinkach, że EZ powinna być przedmiotem dobrowolnym, ale minister Leszczyna już nazajutrz dodała, że tylko „początkowo”, a minister Nowacka potwierdziła, że jej zamiarem jest uczynienie EZ obowiązkową już od 2026 roku. Dlaczego rząd nawet przez chwilę nie rozważył najprostszej przecież opcji, jaką byłoby usunięcie z programu EZ tych nielicznych fragmentów związanych z seksualizacją za cenę częściowego tylko okrojenia WDŻ? Skąd ta zawziętość w epatowaniu seksualnością i odrywaniu jej od kontekstu rodziny?

Karta Praw Rodziny kontra „deklaracje praw seksualnych”

22 października 1983 roku, w piątą rocznicę inauguracji pontyfikatu św. Jana Pawła II, Stolica Apostolska ogłosiła Kartę Praw Rodziny. To właśnie do tego dokumentu nawiązał polski Sejm, ustanawiając uchwałą z 2016 roku Dzień Praw Rodziny właśnie w dniu 22 października. Karta podkreśla, że „wychowanie seksualne, stanowiące podstawowe prawo rodziców, winno dokonywać się zawsze pod ich troskliwym kierunkiem, zarówno w domu, jak i w wybranych i kontrolowanych przez nich ośrodkach wychowawczych”. Propagatorzy seksedukacji mają jednak zupełnie inny punkt odniesienia. W czerwcu 1997 roku w hiszpańskiej Walencji podczas 13. kongresu Światowego Towarzystwa Seksuologicznego (WAS) opracowano pierwszą wersję „Deklaracji Praw Seksualnych”. Wyróżniała ona 9 „praw seksualnych” i stanowiła, że „ludzka płciowość jest źródłem najgłębszej więzi między ludźmi i jest niezbędna dla dobrostanu jednostek, par, rodzin i społeczeństwa”, a „przyjemność seksualna, włączając zachowania autoerotyczne, jest źródłem fizycznego, psychologicznego, intelektualnego i duchowego dobrostanu”. Deklaracja zawierała też ideologiczne rozróżnienie między płcią uwarunkowaną biologicznie (sex) oraz „płcią społeczno-kulturową” (gender) czy sformułowania o „prawie do zakładania innych typów związków płciowych” oraz „prawie do dokonywania wolnych i odpowiedzialnych wyborów w zakresie życia reprodukcyjnego” (antykoncepcja, aborcja). Kolejna wersja deklaracji, uchwalona 26 sierpnia 1999 roku na kongresie w Hongkongu, wyróżniała 11 „praw” i – w odróżnieniu od poprzedniej – nie zawierała już odniesień do rodziny. Trzecia wersja, opublikowana przez WAS w marcu 2014 roku, rozrosła się do aż 16 „praw seksualnych”, a 15 października 2019 roku w Meksyku na 24. kongresie WAS przyjęto zupełnie nowy dokument: „Deklarację Przyjemności Seksualnej”, która już otwarcie stawia przyjemność seksualną w centrum wszystkich możliwych praw i polityk. W międzyczasie, 10 maja 2008 roku, własną „deklarację praw seksualnych” przyjęła międzynarodówka aborcyjna IPPF, stwierdzając, że przyjemność seksualna „jest centralnym aspektem bycia człowiekiem, bez względu na to, czy dana osoba decyduje się na rozmnażanie”. Do nich z kolei nawiązują „standardy edukacji seksualnej w Europie” opracowane w 2010 roku przez Biuro Regionalne Światowej Organizacji Zdrowia – WHO i niemieckie Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej – BZgA (obecnie Federalny Instytut Zdrowia Publicznego – BIÖG) – spopularyzowane w Polsce w 2019 roku przez warszawską „deklarację LGBT+” Rafała Trzaskowskiego. W deklaracji IPPF czytamy, że prawa seksualne danej osoby mogą być ograniczone tylko przez prawa innej osoby albo względy „ogólnego dobrobytu” (general welfare). Logiczną konsekwencją takiego założenia jest konieczność odrzucenia zastanych norm moralnych i struktur społecznych, w szczególności Kościoła i rodziny jako instytucji najbardziej „ograniczających” seksualność i podporządkowujących ją jej naturalnemu celowi, jakim jest dzietność, a nie hedonistyczna maksymalizacja osobistej przyjemności. W świetle tych uwarunkowań międzynarodowych staje się jasne, dlaczego forsowanie EZ w Polsce idzie w parze nie tylko z eliminowaniem WDŻ, ale również z ograniczaniem nauczania religii w szkołach.

Ciągłość nauczania Kościoła – za wychowaniem, przeciw kolonizacji ideologicznej

Kościół w swoim tradycyjnym nauczaniu jednoznacznie opowiada się przeciwko permisywnemu modelowi seksedukacji. W encyklice Divini illius Magistri o chrześcijańskim wychowaniu młodzieży z 31 grudnia 1929 roku papież Pius XI jednoznacznie potępia wyodrębnianie „wychowania seksualnego” jako osobnego przedmiotu, przypominając, że „występki przeciw obyczajności nie są tyle następstwem braku znajomości rzeczy, ile przede wszystkim słabości woli, wystawionej na niebezpieczeństwa i nie wspieranej środkami łaski”, a zwolennicy seksedukacji „fałszywie sądzą, że będą mogli ustrzec młodzież przed niebezpieczeństwami zmysłów za pomocą czysto naturalnych środków”. W tym właśnie kontekście należy odczytywać fragment deklaracji Gravissimum educationis z 28 października 1965 roku, w której ojcowie Soboru Watykańskiego II stwierdzają, że dzieci i młodzież powinny „otrzymać pozytywne i roztropne wychowanie seksualne, dostosowane do ich wieku”, zaraz jednak dodając, że mają one także „prawo, aby pobudzano ich do oceny wartości moralnych wedle prawidłowego sumienia i do przyjmowania owych wartości przez osobisty wybór, a również do doskonalszego poznawania i miłowania Boga”. Nawet papież Franciszek w adhortacji Amoris laetitia z 19 marca 2016 roku (niezależnie od jej znanych mankamentów) podkreśla, że „wielką wartość” ma tylko „taka edukacja seksualna, która pielęgnuje zdrową skromność”. Papież ten już kilka miesięcy później, 27 lipca, podczas spotkania z biskupami polskimi na Wawelu ubolewał, że współcześnie dzieci „naucza się w szkole: że każdy może wybrać sobie płeć. A dlaczego tego uczą? Ponieważ podręczniki narzucają te osoby i instytucje, które dają pieniądze. Jest to kolonizacja ideologiczna, popierana również przez bardzo wpływowe kraje”. Nie ulega wątpliwości, że kolejne „deklaracje praw seksualnych” czy „standardy edukacji seksualnej” rodem z niemieckiej Kolonii są źródłem takiej właśnie „kolonizacji ideologicznej”, której przejawem byłoby także narzucenie polskim szkołom modelu „edukacji zdrowotnej” w forsowanej obecnie postaci.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2025

 

/mdk

Bernaciak Nikodem

Nikodem Bernaciak

Adwokat Izby Adwokackiej w Warszawie, analityk, absolwent prawa na Uniwersytecie Warszawskim.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#edukacja zdrowotna #edukacja seksualna #gender #Donald Tusk #kolonizacja ideologiczna Polski #rodzina #małżeństwo #atak na rodzinę
© Civitas Christiana 2025. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej