Maciej Szepietowski rozmawia z prof. Andrzejem Zybertowiczem, autorem książki „Samobójstwo oświecenia”, doradcą Prezydenta RP.
Pan profesor w swojej książce zwraca uwagę, że neuronauka rozumiana jako badania nad mózgiem i umysłem materializuje umysł człowieka. Co to oznacza?
Mówiąc najprościej: pozbawia nasze wyobrażenia umysłu ludzkiego jakiegokolwiek tabu; czyni z naszej podmiotowości przedmiot, który do samego dna może być nie tylko poznany, ale przez nas samych przekształcony. Już dziś przez stymulację przezczaszkową można wyłączyć moduł odpowiedzialny za odczuwanie empatii. Przez stymulowanie pewnych funkcji mózgu podwyższa się sprawność umysłową graczy komputerowych. Na potrzeby armii amerykańskiej od lat prowadzone są badania, mające na celu zwiększyć odporność żołnierzy na stres bojowy. Udały się eksperymenty wbudowujące wspomnienia zdarzeń, których nie było.
Skoro już teraz – przy nader niedoskonałym opisaniu mózgu i raczkujących technologiach – można skutecznie ingerować w cechy współkonstytuujące nasze jestestwo, w tym w zdolność do współodczuwania cierpień innych ludzi, to powstaje pytanie, co nadchodzi.
Bardziej złożona odpowiedź może nawiązać do wyrażonej w 2008 roku przestrogi ks. prof. Michała Hellera, którą przywołujemy w książce ,,Samobójstwo Oświecenia?”: „jeśli była sprawa Galileusza, jest sprawa Darwina, to prędzej czy później będzie sprawa neuroscience. Jeśli Kościół się do niej nie przygotuje, czeka nas kryzys jeszcze większy niż za czasów Galileusza”. Badania nad mózgiem zdają się pokazywać, że w ludzkiej świadomości nie ma nic specyficznego ani tajemniczego.
Realistycznego charakteru nabrały wizje przebudowy człowieka oferowane przez trans – czy posthumanizm. Stąd postulat wolności morfologicznej: prawo do swobodnego modyfikowania swego organizmu, od np. wzmacniania pamięci implantami, aż do stania się bytem odmiennego gatunku. Materializacja prowadzi do przyzwolenia na pełną manipulacyjność w stosunku do tego, co przez wieki wydawało się być naturą człowieka.
Ta materializacja to praktycznywymiar filozoficznego hasła o końcu podmiotu. Nurty myślowe kojarzone z postmodernizmem, sztandarową postacią był tu francuski filozof Jacques Derrida, mówiły o końcu podmiotu. Owej destrukcji podmiotu dokonywano narzędziami filozoficznymi; pokazywano, jak w procesie socjalizacji, przyswajania języka, ulegania przemocy strukturalnej tworzyła się iluzja podmiotu. Była to jednak destrukcja tylko na poziomie pojęciowym. Taką destrukcję można np. powstrzymać. przez cenzurę blokującą publiczną refleksję nad współtworzącymi kulturę konstruktami pojęciowymi.
Inaczej w przypadku empirycznych badań nad mózgiem. Tu otworzone zostały wrota do destrukcji podmiotu, już nie konceptualnej, filozoficznej, ale praktycznej – np. przez oferowanie rynkowo dostępnych genetycznych technologii przebudowy człowieka. Nie poprzez same ideologie emancypacyjne i zmiany kultury, ale przez rekonfiguracje biologiczne. Przez fizjologiczne przekształcenie człowieka w… nie wiadomo kogo.
Tymczasem współczesne nauki społeczne w niewielkim stopniu nadają się do ,,monitorowania’’ dynamicznych procesów technologicznych. Czym grozi ta asymetria?
Na Zachodzie nauka oficjalnie funkcjonuje w klimacie badawczej autonomii Akademii. Jednak Akademia wcale nie chroni myślenia uczonych przed wpływami ideologii. Jedną z przyczyn jest tchórzostwo wielkiej części środowiska uczonych pokornie samodyscyplinujących się w ramach poprawności politycznej. Nieduża to pociecha, że nauki społeczne zanim w XIX wieku zinstytucjonalizowały poprzez procedury (metody) badań empirycznych, np. socjologicznych, również były zideologizowane. Hasła obiektywności i neutralności nauki efektywnie „działają” tylko na niektórych polach badań społecznych.
Cały czas uczeni eksplorujący świat społeczny, padają ofiarą rozmaitych uprzedzeń nieźle skądinąd opisanych przez psychologię poznawczą. Znana jest długa lista błędów poznawczych, którym niemal systemowo podlega ludzkie poznanie – także to naukowe, prowadzone w sposób bardziej zdyscyplinowany. Dodatkowo naukowcy podlegają pułapkom swej własnej pychy. Jednym z jej przejawów jest tzw. kryzys replikacyjny w psychologii. Okazało się bowiem, nieraz dopiero po kilkudziesięciu latach, że głośne eksperymenty mówiące o pewnych cechach umysłu ludzkiego, weszły do podręczników mimo, iż nie było eksperymentów, które by wnioski z badań potwierdzały. Mimo to na kanwie wniosków wyciąganych z tych eksperymentów budowano kolejne ścieżki dociekań badawczych, a także strategie edukacyjne. Nie dostrzegano, że w tle jest kryzys moralny i organizacyjny w psychologii, która jest przecież jednym z filarów nauk społecznych.
Koledzy mówili mi, że książka ,,Samobójstwo Oświecenia?” została przez niektórych psychologów wrogo przyjęta. Myślę, że jest tak, gdyż kwestionuje ona kapłański status badaczy nad mózgiem/umysłem. Stwierdza: chociaż ustalacie prawdy empiryczne (wasze badania zwykle spełniają normy poprawności warsztatowej), to nie bardzo zdajecie sobie sprawę z tego, co przy okazji robicie ze społeczeństwem. Jakie są praktyczne – rynkowe i kulturowe – skutki zastosowania osiągnięć ekonomii behawioralnej, psychologii poznawczej? Czy wiecie, że liczni aktorzy społeczni używają tej wiedzy w sposób, który wcale nie jest zgodny z deklarowanymi przez was wartościami równości, praw człowieka etc.
To, co w książce nazwaliśmy materializacją umysłu, jest głębokim procesem, który nie rozgrywa się w samych laboratoriach badawczych. W tle są mechanizmy rynkowe, technologie cyfrowe i kultura konsumpcjonizmu, łącznie nabierające dynamikę umieszczoną poza waszym horyzontem poznawczym. Socjolog, który jest na jednej uczelni z psychologami, może obawiać się podjąć naukową krytykę efektów tego trendu, bo wszedłby w kolizję z koleżankami z pracy. Staje np. w obliczu zarzutu, że wchodzi na terytorium, którego nie zna. W istocie jednak to psychologowie, czy kognitywiści często są słabo świadomi tego, jak głęboko ich badania, często przeprowadzane z prawdziwą maestrią warsztatową, przyczyniają się do kolonizacji więzi społecznych przez siły rynku (czytaj: kapitalizmu oligarchicznego). Badacze umysłu zwykle nie mają o tym pojęcia, bo nie rozumieją, jak np. działają grupy interesów; jak lobbying prowadzą tzw. giganty technologiczne. By to uchwycić, potrzebne są narzędzia socjologii, politologii, ekonomii i prawa. Ale mało kto pozwala sobie na interdyscyplinarność na takim polu.
Kognitywista rzadko bada, jak okruchy nowej, empirycznej wiedzy o człowieku wplatane są w procesy społeczne. Jak w procesy przez nikogo świadomie niezaprojektowane włączają się inicjatywy grup interesów.
Wczoraj przeczytałem tekst Tristana Harrisa z 5 grudnia 2019 za-mieszczony w „New York Timesie”, dzienniku mainstreamu demokracji liberalnej. Harris był przez pewien czas głównym etykiem Google’a, skąd kilka lat temu odszedł. Zajmuje się cyfrowymi technologiami uzależniającymi. W tekście wskazuje, że umysł ludzki nie jest w stanie sprostać technologiom, które sami powołaliśmy do życia. Że one nas już przerastają. Zgadzam się z Harrisem, że jeśli ich nie powstrzymamy, przestaniemy odgrywać w technosystemie podmiotową rolę. Kilka lat temu prof. Lech Zacher zwrócił mi uwagę, że nie żyjemy już w systemie społecznym. Żyjemy w technosystemie, którego człowiek jest coraz drobniejszą cząstką. Właśnie o utracie tej podmiotowości mówi książka ,,Samobójstwo Oświecenia?”. Opisujemy cywilizacyjne efekty projektu, który chciał człowieka wyzwolić, pomóc mu rozszyfrować tajemnice świata i tą drogą umożliwić dobre, sprawiedliwe, dostatnie życie.
Dziś widzimy, że rewolucja cyfrowa nie tyle pomaga nam le-piej zrozumieć świat, co go pomnaża. Powiększa złożoność, każdego dnia dodając jego nowe warstwy. Świata i jego nieznanych nam mechanizmów przyRasta szybciej niż potrafimy je odkodowywać. A proces poznawczy sam siebie zalewa potokami informacji, za którymi umysł ludzki nie nadąża. W dodatku to nie są informacje abstrakcyjne, mówią-ce o tym, że gdzieś tam we wszech/świecie coś się dzieje. To nawet nie są informacje o rzeczach rozgrywających się pod naszym oknem. Te informacje każdego dnia bezpośrednio wlewają się przez ekrany smartfonów do naszych głów, przy okazji degradując i nasze umysły i międzyludzkie relacje.
Czy są takie procesy myślowe albo typy interakcji międzyludzkich, których bezwzględnie nie powinniśmy automatyzować?
To absolutnie podstawowe pyta-nie. Gdy uznamy, że wszystko co ludzkie wolno zautomatyzować, to mówimy: człowiek jest zbędny. Zatem to kwestia m.in. fundamentu aksjologicznego. Pierwsza intuicyjna odpowiedź: trzeba znaleźć/określić rdzeń konstytuujący człowieczeństwo. Wskazać, co jest kluczem do natury ludzkiej, miejsce, w którym trzeba się w jakiś sposób zatrzymać. Ale przyniesione przez rewolucję cyfrową (bez niej postępy neuronauki nie byłyby tak znaczące) zmiany są tak szybkie, że brakuje nam czasu na namysł. Dlatego od szeregu lat postuluję moratorium technologiczne – spowolnienie rozwoju technologii na niektórych polach. Przeciwstawiam się zaleceniu: świat nam ucieka, musimy go dogonić. Mamy reformować wszelkie instytucje, państwo, prawo, naukę, szkolnictwo, żeby ludzie lepiej dopasowywali się do innowacyjnej gospodarki, która musi podążać za wyzwaniami a to ze strony sztucznej inteligencji, to ze strony Internetu Rzeczy.
Zbyt rzadko dostrzega się, że jest to myślenie odwracające relacje między człowiekiem-twórcą a techniką jego narzędziem. Technika, która miała pomóc nam rozwiązać nasze problemy – niedostatku, przemocy, niesprawiedliwości – jest traktowana jako mentor mówiący nam, jak mamy się „doskonalić”. Mamy zmieniać swoje przestarzałe nawyki, ba, naturę ludzką, niebawem obowiązkowo implementować sobie chipy, żeby szybkiej komunikować się z botami, które mają nas po prostu w nosie, nie tylko dlatego, że nie mają nosów. Świat ucieka, a my zamiast go okiełznać, ponownie wziąć na uwięź, mamy się do niego łasić, stając się zombie służącymi czemu? Dalszej ewolucji technologii jako wartości naczelnej?
Wysiłek myślicieli formacji Oświecenia, rewolucja dokonana w aurze moralnej i poznawczej suwerenności człowieka, w aurze odrzucenia opresji ze strony religii i Boga samego, w nadziei świata bez tajemnic oraz bez Tajemnicy przez duże „T” zrodziła demona technosystemu. Od czasów jej usieciowienia technologia się rozrasta według własnej dynamiki. Nasz wytwór do-maga się, byśmy mu służyli. Przykład: idę do Polskiego Radia 24, aby z Filipem Memchesem, ciekawym umysłem, rozmawiać o pewnych aspektach naszej książki. W studio on siedzi dość daleko, w nienaturalnym do prowadzenia filozoficznej rozmowy dystansie. Między nami jest rusztowanie z wielu mikrofonów. Nie ma kontaktu wzrokowe-go z rozmówcą, co jest naturalnym warunkiem dobrej rozmowy. Nie widzę języka ciała, nie będę naturalnie reagował na pytania rozmówcy W imię czystości dźwięku, czyli formy, treść rozmowy traci znaczenie. Ogon macha psem.
W jakim stopniu cyfryzacja jest zagrożeniem dla współczesnej demokracji?
W momencie, gdy naszą książkę pisaliśmy, jeszcze o tym nie mówiono. Ale niedawno nastąpiło prze-budzenie. Coraz częściej się o tym pisze i dyskutuje. Wspomniany Tri-stan Harris podkreśla, że model biznesowy gigantów technologicznych takich jak Google, Facebook bazuje na maksymalizacji czasu spędzanego przez ludzi przed ekranem. By wyświetlić jak najwięcej reklam. Jeśli na YouTube nie wyłączymy odpowiedniej funkcji, to po obejrzeniu filmu podsuwany jest nam kolejny. Według Harrisa 70 proc filmów, które ludzie oglądają na YouTube, to filmy wybrane przez algorytmy. Maksymalizację czasu spędzanego przed ekranem algorytmy uzyskują, podsuwając filmy grające emocjami uskrajnionymi – strachem, pożąda-niem seksualnym, agresją, odrazą. Efekt jest także polityczny: przekazy niszczące przestrzeń dialogu, skandalizujące, obraźliwe, okrutne są częściej powielane
Nowe technologie przyniosły hiperpluralizm, czyli nadmierną liczbę kanałów komunikacyjnych. Autorów przekazu nie brakuje, odbiorców jest za mało. Przeciążenie informacyjne powoduje, że media konkurują między sobą o uwagę, klikalność, oglądalność, słuchalność. By przebić się przez zgiełk, emocjonalizują przekaz, radykali-zują tezy, nawiązują do seksu, karmią spiskowe obsesje. Efektem jest degradacja przekazu jak uwagi odbiorców. Ludzie tracą zdolność nie tylko do rozumienia rzeczy, rozróżniania prawdy od fałszu, ale także autonomię moralną. Przekazy oceniające kogoś, zanim posłużą nam do moralnej oceny, winny najpierw podlegać naszemu namysłowi. To wymaga jednak sprawdzenia dodatkowych informacji, na co nie ma czasu, bo… trzeba czytać kolejne atrakcyjne, niepotwierdzone newsy.
Bez pluralizmu kanałów komunikacji nie ma demokracji, ale pod ciężarem hiperpluralizmu demokracja załamuje się.
Jaka jest w tym momencie świadomość na świecie i w Polsce co do procesów, o których Pan profesor mówił?
Świadomość rośnie, ale Zachód znalazł się w pewnej pułapce. Jak mówią analitycy amerykańscy, ta-kie giganty technologiczne jak Google, Facebook powinny być zdemonopolizowane, podzielone na mniejsze podmioty, by chronić społeczeństwa przed ich nadmierną potęgą. Ale skoro Chińczycy mają swoje, porównywalne giganty Baidu, Ali Baba, Tencent i inne, to Amerykanie się obawiają, że gdyby w interesie demokracji, obywateli i konsumentów osłabili swoje giganty, zarazem pozbędą się potężnych narzędzi w grze z autorytarnym konkurentem. Być może jedyną drogą wyjścia jest uświadomienie sobie przez obie strony – przez kierownictwo chińskie i amerykańskie – że to wzajemna pułapka. Gdy cyfrowy wyścig zbrojeń wygeneruje technologię, która np. zniszczy światowy system finansowy, na porozumienie może być już za późno. Dziś jeszcze mamy trochę czasu..
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Książkę „Samobójstwo Oświecenia? Jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat” (Kraków: Wydawnictwo Kasper 2015) napisali Andrzej Zybertowicz, Maciej Gurtowski, Katarzyna Tamborska, Mateusz Trawiński i Jan Waszewski.
(Opracowała Anna Staniaszek)
/md