„Trudno uwierzyć, ale mija właśnie 30 lat” – tak zaczynał się tekst w tomiku z 2004 r. podsumowującym pierwsze trzy dekady płockiego konkursu. Jeżeli niełatwo było uwierzyć wtedy, to cóż powiedzieć dzisiaj?
W jaki sposób odnieść się do sytuacji, kiedy w ciągu 40 lat zmienia się to, co silne i dominujące (chwieją się systemy polityczne i gospodarcze, pierwsi sekretarze zmieniają się w prezydentów, przybywa kilometrów autostrad i ubywa książek w strasznie mieszczańskich mieszkaniach), a wiotka łodyga, na której zakwita „Jesienna Chryzantema”, jeden z najstarszych konkursów poetyckich w Polsce, trzyma się zadziwiająco prosto?
Jak zwykle, dużo trudniej, niż w złudzenia i zmyślenia, uwierzyć w fakty. W czerwoną pieczątkę „Okręgowy Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk w Warszawie”, z wpisaną długopisem cenzora datą „20.11.86” na konkursowym tomie z 1986 r. W twarze na zdjęciach z chryzantemowych kronik, ponieważ mitotwórcza moc starych fotografii zmienia jurorów i laureatów w świętych młodzianków i dziewice ze średniowiecznych manuskryptów. W literacką sławę i chwałę, jakiej zaznało wielu zwycięzców skromnego konkursu, np. Marek Grala (który stał się poetą-instytucją oraz – jak to ujął Piotr Kuncewicz w leksykonie pisarzy – „ozdobą Płocka”), Roman Honet (którego cykl wierszy o Kolumbie tak bardzo różni się od dojrzałego stylu poety, że konkursowy tom z 1994 r. stał się cennym białym krukiem) albo Marek K. E. Baczewski (którego tom Fortepian Baczewskiego, wydany jako I Nagroda w konkursie, to jeden z najważniejszych debiutów w poezji polskiej po 1989 r.).
Jeszcze trudniej przyjąć do wiadomości to, co najbardziej wiadome i oczywiste – śmierć. Jurorów pierwszych edycji – Urszuli Ambroziewicz i Franciszka Dorobka. Organizatora i dobrego ducha konkursu – Tadeusza Swata. Przyjaciela konkursu – Jalu Kurka oraz autora obrazów towarzyszących chryzantemowej poezji – Edwarda Kostka. A już szczególnie śmierć tych poetów, których znakiem firmowym była pełna animuszu młodzieńczość i niepokorna żywiołowość dykcji – Zbigniewa Atemborskiego i Artura Fryza. Ten ostatni napisał w jednym z nagrodzonych wierszy, że „niecierpliwie wertujemy księgę by przeczytać co było na końcu”. Otóż nieprawda, Arturze, ostatnio wertowałem grubą kronikę „Jesiennej Chryzantemy” w przeciwną stronę, pod prąd czasu, aby Cię odnaleźć, kiedy jeszcze żyłeś.
„Jesienna Chryzantema” osiągnęła szacowny wiek czterdziestu lat, bo kwitnie wbrew stereotypom i powszechnie przyjętym prawdom. Mimo skromnych środków konkurs przebija długowiecznością wysokobudżetowe imprezy. Mimo alarmujących danych o czytelnictwie w Polsce konkurs ufa słowom Stefana Themersona, że możliwe jest społeczeństwo, w którym nikt nie czyta wierszy, ale niemożliwe jest takie, w którym nikt wierszy nie pisze. Mimo że konkurs jest organizowany przez Katolickie Stowarzyszenia „Civitas Christiana”, to wiersze laureatów nie mieszczą się w żadnych ramach światopoglądowych czy środowiskowych i pozostają otwarte na wszelkie nowe idee, także te odważnie postmodernistyczne (np. w tomach Konrada Chmieleckiego czy Marka K. E. Baczewskiego, w zestawach Marii Cyranowicz czy Agaty Chmiel). Mimo panującej religii ekonomicznej i hołdów oddawanych bożkowi statystyki, konkurs pozostaje wierny wartościom leżącym u podstaw Chrześcijańskiej Społeczności.
Skoro o pogańskim bożku statystyki mowa, to pohołdujmy mu przez chwilę. W 39 edycjach „Jesiennej Chryzantemy” wzięło udział 4702 poetów. Przyznano 427 nagród – m.in. dzięki dofinansowaniu przez Urząd Miasta Płocka – a wszystkich tych ponad czterystu nagrodzonych poetów serdecznie przyjęto, kalorycznie nakarmiono i duchowo pokrzepiono w płockiej siedzibie „Civitas Christiana”. Karmiły i pokrzepiały dwie organizatorki konkursu: do 1997 r. – Izabela Woźniak, od tamtej pory – Helena Kowalska. Trzeba też doliczyć kilkudziesięciu jurorów, którzy dbali równocześnie o ducha i ciało konkursu (pierwszy przewodniczący jury, Bohdan Urbankowski, wykładał filozofię na Akademii Wychowania Fizycznego).
Niżej podpisany debiutował w konkursie w 1997 r. (czyli mniej więcej w połowie długiej łodygi Chryzantemy pnącej się w górę czasu). Do dziś pamięta i familiarną gościnność na rozstrzygnięciu, i wiersze laureata I Nagrody, Marka Brymory. Tekst Młodość zaczynał się frazą: „słowo honoru, że w żyłach tamtych długich włosów płynęła krew naszej dzisiejszej łysiny”. Na „słowo honoru” – a nie na bankowych czy politycznych gwarancjach – trzyma się cały świat. Poetycka krew czterdziestej „Jesiennej Chryzantemy” płynęła w niej już w połowie lat 70., kiedy nikt w Płocku nie miał bladego pojęcia, że ulica Bolesława Bieruta znowu będzie się nazywała Misjonarska, a ulica przedwojennego komunisty Mariana Buczka stanie się ulicą Królowej Jadwigi. Nie do wiary – więc naprawdę.
Maciej Woźniak
pgw