Doskonałość to odwieczne ludzkie marzenie, uosobione w boskości, po którą człowiek od czasu do czasu wyciąga rękę (bywa, że uzbrojoną). Za każdym jednak razem ponosi porażkę, stąd rodzi się pytanie: czy doskonałość jest dla nas w ogóle osiągalna?
O co walczymy?
Imperatyw samodoskonalenia należy do ludzkiej natury. Niemal bezustannie usiłujemy polepszać zarówno swój los, jak i siebie samych, chociaż oczywiście robimy to ze zmiennym powodzeniem. Feliks Koneczny, wybitny historyk i filozof historii, w jednym ze swoich artykułów napisał, że każdy człowiek i każda zbiorowość ludzka toczy potrójną „walkę o byt”: materialną, umysłową i moralną, która ma na celu podniesienie poziomu majątkowego, oświatowego i duchowego. Oczywiście, szczegółowe zamiary, które nam w tej działalności przyświecają, kształtują się w sposób bardzo zróżnicowany, ale można je sprowadzić do owych trzech kierunków.
Powiedzieć jednak, że walczymy o doskonałość, to z pewnością zbyt wiele. Doskonałość może być dla nas pewnym marzeniem czy ideałem, ale konkretnie zmagamy się na ogół o jakąś poprawę, o trochę większe dobro, bądź jedynie o zmniejszenie zła, jak uważał Artur Schopenhauer, metafizyk gdański. Innymi słowy, realnym punktem odniesienia dla naszych usiłowań jest albo stan teraźniejszy, który próbujemy poprawić, albo ewentualny stan przyszły, którego się obawiamy i chcemy uniknąć, zabezpieczając się przed nim na różne sposoby. W imię tego właśnie uczymy się i pracujemy, i wykonujemy (odruchowo, rutynowo albo refleksyjnie) tysiące czynności, od porannego mycia zębów po spawanie szyn tramwajowych i przygotowywanie rozprawy habilitacyjnej.
W tej walce nikt nas wyręczyć ani zastąpić nie może, chociaż zdarza się, że znajdujemy w niej sprzymierzeńców. Naturalną grupą sojuszniczą w zmaganiach o byt jest na przykład rodzina (przynajmniej dopóty, dopóki nie nadejdzie moment podziału spadku) lub plemię. W obrębie nowoczesnego społeczeństwa powstają także inne formacje „bojowe” – spółki prawa handlowego, nieformalne grupy nacisku (zwane z angielska „lobby”), stowarzyszenia zawodowe czy religijne itp. Zasadniczo można by uznać, że całe dzieje zarówno jednostek, jak i społeczności ludzkich są historią walki o byt, prowadzonej pod rozmaitymi sztandarami i za pomocą różnorodnego oręża. Zaiste, rację miał Hiob, kiedy przyrównał ludzkie życie do losu żołnierza: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? / Czy nie pędzi on dni jak najemnik?” (Hi 7, 1).
Korzystne przeszkody
Jest to bój w ścisłym tego słowa znaczeniu, towarzyszą mu zatem wszelkie okoliczności charakterystyczne dla takich zmagań. Koneczny pisał: „(…) każdy z nas prowadzi zazwyczaj wszystkie te trzy rodzaje [walki] równocześnie, a skutkiem tej trojakiej równoczesności niesie potrójny ciężar, potrójny znój, boryka się potrójnie z przeszkodami, nieraz z niebezpieczeństwami”.
Z pewnością chcielibyśmy, żeby owe trudności i zagrożenia nie istniały, ale czy nasze pragnienie jest na pewno racjonalne? Może upodabniamy się w nim do owego beztroskiego ptaka, którego sylwetkę odmalował Emanuel Kant, filozof z Królewca: „Lekka gołębica, w swobodnym locie przecinając powietrze i odczuwając jego opór, mogłaby sobie wyobrażać, że jej lot stałby się łatwiejszy w próżnej przestrzeni” (Krytyka czystego rozumu). A przecież powietrze atmosferyczne, które stawia opór skrzydłom ptaka, zarazem umożliwia mu poruszanie się, czego jednak gołąb sobie nie uświadamia. Tę samą prawidłowość, tyle że posługując się odmiennymi metaforami, opisuje Schopenhauer w Suplemencie do nauki o cierpieniu świata: „(…) jak nasze ciało musiałoby popękać, gdyby odjęto mu nacisk atmosfery, tak też – gdyby zdjęto z ludzkiego życia ucisk nędzy, trudów, przeciwności i daremnych dążeń – wzmogłaby się nasza buta (…) do przejawów niepohamowanej głupoty, ba, nawet szaleństwa. Każdy potrzebuje nawet zawsze pewnego kwantum troski, bólu czy niedoli – tak jak statek potrzebuje balastu – aby podążać prostą drogą i niezachwianym krokiem”.
Różnorakie przeszkody w naszej walce o byt są więc nie tylko nieuniknione, lecz także pożyteczne. Gdyby ich zabrakło, nasza siła życiowa (czy pęd życiowy, wedle Henriego Bergsona) trafiałaby w próżnię, a wszelkie nasze dążenia stałyby się bezprzedmiotowe. Wówczas pojawiłyby się inne kłopoty: wrażenie jałowości bytowania, doskwierająca nuda, brak satysfakcji ze zdobytego (wywalczonego) dobra. Można więc powiedzieć – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – że dzięki pewnym trudnościom unikamy innego, może dotkliwszego zła.
Jaka doskonałość?
Wróćmy do pierwotnego zagadnienia: czy doskonałość – i ewentualnie jaka – jest dla nas dostępna? W sensie ścisłym możemy się do niej tylko przybliżać. „Do największej doskonałości w rzeczach ludzkich się nie dochodzi” – stwierdził bł. Antonio Rosmini. Pozostaje ona wzorcem, ale nie bezpośrednim celem dążeń, przynajmniej w sprawach materialnych i umysłowych, jak powiemy za Konecznym. Z drugiej strony w klasycznym piśmiennictwie z zakresu duchowości i mistyki chrześcijańskiej spotykamy się z określeniem „dusze doskonałe”. Może chodzi o to, że już osiągnęły one zaplanowany dla nich przez Boga poziom świętości („świętość” w języku religijnym znaczy poniekąd tyle, co „doskonałość”). Na pewno jednak nie stały się doskonałe pod każdym względem, w sensie absolutnym, ponieważ doskonały w ten sposób jest wyłącznie Bóg (zapewne dlatego w języku religijnym nazywa się Boga „po trzykroć Świętym”, aby wskazać na tę najwyższą możliwą doskonałość). Zresztą nawet owe „dusze doskonałe” muszą w życiu doczesnym troszczyć się o to, by swojego stanu nie utraciły przez jakiś błąd lub grzech. I one więc prowadzą nieustającą walkę o swój byt w wymiarze moralnym. Im wyższa bowiem płaszczyzna duchowa, tym subtelniejsze pokusy i bardziej skomplikowane problemy wewnętrzne. Jak powiada Apostoł Narodów, „nie toczymy (…) walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw (…) pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).
|
Tomasz a Kempis w swoim nieśmiertelnym dziełku O naśladowaniu Chrystusa zauważył: „Do każdej doskonałości w życiu miesza się coś niedoskonałego” (tłum. A. Kamieńska). Niektórzy ludzie nie biorą tych słów za dobrą monetę i mimo wszystko starają się zmierzać wprost do doskonałości, odrzucając wszystko, co jej nie dorównuje. To skrajne nastawienie zwykło się w psychologii i etyce określać mianem „perfekcjonizm”. Wydawałoby się, że powinniśmy perfekcjonizm uznawać za bardzo szlachetną i idealistyczną postawę, w praktyce jednak prowadzi on do mało korzystnych następstw. Jego skutek bowiem dla człowieka jest dwojaki: bądź koncentrowanie się na drobiazgach w beznadziejnym wysiłku ich poprawienia za wszelką cenę, bądź zniechęcenie i w końcu rezygnacja z wszelkich działań, w sferze duchowo-religijnej nazywana kwietyzmem (od łacińskiego rzeczownika quietus – „spoczynek”). Albo więc zaniedbujemy całość kosztem jakichś szczegółów czy trzeciorzędnych wartości, albo w ogóle nie podejmujemy żadnego wysiłku (walki o byt) i zdajemy się na bieg wydarzeń, łaskę losu czy kaprys fortuny. Ostatecznie wychodzi na jedno, ponieważ chcąc uniknąć względnie małego zła, popadamy w jeszcze większe tarapaty. Nasz idealizm okazuje się więc równie pozorny jako szkodliwy.
Metoda drobnych kroków
Skoro doskonałość jest w zasadzie nieosiągalna, nie mamy prawa od nikogo jej wymagać, zgodnie z prawidłem:– „Do rzeczy niemożliwych nikt nie może zostać zobowiązany”. Norma ta rozciąga się na wszystkie dziedziny życia – edukację, pracę, gospodarkę, ochronę przyrody, a także rządzenie. Zwłaszcza polityka jest obszarem, na którym łatwo o wielkie zamiary i obietnice, i równie wielkie rozczarowania. Rządzący lub kandydaci na rządzących składają na ogół przyrzeczenia, których niepodobna dotrzymać, a nieszczęśni obywatele pokładają w nich ślepą ufność. Ta osobliwa gra iluzji i naiwności prowadzi do konfliktów i narzekań. W rezultacie zatem wyborcy narzekają na polityków, a politycy uskarżają się na społeczeństwo. Jedni i drudzy myślą sobie po cichu: gdyby tak mieć innych ludzi wokół siebie, lepsze położenie geograficzne, więcej zasobów naturalnych i finansowych…
Tymczasem chwila zastanowienia wystarczyłaby do konkluzji, że nie wszystko w ogóle można zrobić, a to, co można, zazwyczaj wymaga dużych nakładów czasu i rozmaitych form wysiłku. Powraca więc motyw żmudnej i popartej zaangażowaniem walki o byt. Postęp na drodze ku doskonałości dokonuje się drobnymi krokami. Nie uzyskamy od razu tego, czego pragniemy, ale możemy się do wytkniętego celu jakoś przybliżać, na ile siły – zawsze ograniczone – pozwalają. Na tym polega zdrowe, realistyczne zapatrywanie, bez którego popadniemy albo w depresję, albo w szaleńczy aktywizm.
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.