Koniec akademii

2013/01/19

Czerwiec nam się już zrobił, proszę Państwa, a z nim kresu dobiega rok św. Pawła. Broń Boże, nie mam zamiaru kusić się o jakieś podsumowanie. Zresztą nie zauważyłem, żeby te dwanaście miesięcy wytężonej czci składanej Apostołowi Narodów jakoś szczególnie odmieniło moje życie.

 

O ile nie przepadam za akademiami ku czci, to dla samego Pawła mam wiele szacunku i sympatii. Czytając jego listy albo Dzieje Apostolskie, nie mogę o nim myśleć inaczej, niż jako zdecydowanym na wszystko, wiedzącym czego chce facecie z krwi i kości. Kiedy w coś wierzył, nie zastanawiał się, ile go to będzie kosztować. Prawda, że niejeden przy tym ucierpiał i to zarówno przed, jak i po nawróceniu Apostoła. Bo najpierw, walcząc z sektą ubóstwiającą jakiegoś samozwańczego rabina, gotów był na wszystko, aby nie dopuścić do jej rozpowszechnienia. A potem, kiedy pokonany mocą tegoż Rabina, bez wahania postanowił zostać jego uczniem, nie potrafił pogodzić się z brakiem radykalizmu swoich współpracowników (konflikt z Barnabą o Marka, opisany w Dz 15,37-40). W razie czego gotów był upomnieć samego Księcia Apostołów (Ga 2,11-14). Choć pokorny, bynajmniej nie wycofywał się, gdy chodziło o obronę prawd wiary i jego apostolskiego autorytetu (np. 2Kor 10,10-12,19).

Chyba Opatrzności należy zawdzięczać, że Paweł prowadził swą działalność z dala od ówczesnego centrum Kościoła czyli Jerozolimy. Kto wie, czy przy jego temperamencie i konserwatywnych klimatach panujących w żydowskiej wspólnocie apostolskiej, nie doszłoby tam do pierwszej znaczącej schizmy. A tak Paweł mógł bez przeszkód pozyskiwać Jezusowi coraz to nowych uczniów. Swoją drogą niezwykle silne musiało być lobby pobożnych żydów w Kościele, skoro pomimo piotrowego doświadczenia z Korneliuszem (Dz 10). z takim trudem przebijało się w nim pragnienie ewangelizacji pogan.

Bo do głoszenia Ewangelii trzeba po pierwsze mieć zapał, a po drugie nie mieć nic do stracenia. A nic do stracenia nie ma się wówczas, kiedy podobnie jak Paweł, postawi się Jezusa w centrum swojego życia, wszystko inne uznając za śmieci (por. Flp 3,7-11).

Tymczasem wydaje się, że w pierwotnym Kościele obawa zgorszenia wśród tych, którzy już uwierzyli czasami brała górę nad pragnieniem dotarcia z Dobrą Nowiną do pogan. Ofiarą tego starożytnego wydania politycznej poprawności padł zresztą sam św. Paweł, kiedy przybył do Jerozolimy na zakończenie swojej trzeciej podróży misyjnej (Dz 21,17-25). – „Słuchajcie no, Szaweł, wy jesteście z prowincji, to może tego nie rozumicie, ale my tu. w cyntrali. mamy takie szczególne uwarunkowania… Poudawajcie trochę, żeście są jeszcze w Starym Testamencie, bo inaczej nam połowa aktywu odejdzie”. – No i Szaweł nieco poudawał. Znaczy uległ przełożonym Kościoła jerozolimskiego. Resztę historii Państwo znają. A tak, oczywiście, Pan Bóg potrafi wyprowadzić dobro z każdej sytuacji. Fakty jednak są takie, że to „bracia poprawni” wrobili Apostoła i omal nie spowodowali jego śmierci. Wyszło więc na to, że święty spokój w Kościele więcej dla nich znaczył niż brat w Chrystusie i jego misyjna posługa. Ja wiem, że to wszystko są święci, więc nie wypada za ostro się do nich zabierać. Ale gdybym się zabrał za dzisiejszych świętych, naraziłbym się może jeszcze bardziej…

Nic tak nie tępi misyjnego ducha w Kościele jak chęć zachowania status quo ante: „Byle nie było gorzej, to lepiej być nie musi”. Dla ułagodzenia miłośników dnia wczorajszego chętnie więc opuszcza się głowę, aby nie patrzeć w oczy nieuchronnie zbliżającego się jutra, które zdaje się wykrzywiać gębę w szyderczym uśmiechu i środkowym palcem pokazywać na pustoszejące kościoły i seminaria. Na to wczorajszy dzień burzy się, że przecież to zapowiadał i że trzeba się było trzymać łaciny, to by się teraz wszystko kupy trzymało.

Coraz to bardziej przypierani do muru, my, chrześcijanie dnia dzisiejszego, zastanawiamy się, co by tu jeszcze (a czasem – o zgrozo – kogo!) za burtę wyrzucić, żeby nam się ta łódź nie wymknęła spod kontroli.

A Paweł na to: „Trzeba było posłuchać mnie i (…) oszczędzić sobie tej niedoli i szkody. A teraz radzę wam być dobrej myśli, bo nikt z was nie zginie, tylko okręt” (por. Dz 27,21b-22). Paweł wie, że Kościół to coś więcej niż pastoralne przyzwyczajenia. Kościół to żywi ludzie, ważniejsi niż jakiekolwiek przemijające dobro. To w nich Bóg złożył depozyt wiary i to oni mają dzielić się nią ze współczesnym światem. Nie w starej łajbie, z którą pochopnie utożsamiliśmy wiecznotrwałą wspólnotę uczniów Chrystusa, ale w jej pasażerach świat ma zobaczyć i przyjąć Zbawiciela. I w tej misji potrzeba aby Paweł szedł ręka w rękę z Piotrem, pokazując mu nowe łowiska i nowe, wciąż szybsze i bezpieczniejsze łodzie, w których Kościół mógłby wypłynąć na prawdziwe głębie.

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 06-07/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej