Do niedawna pojęcie wyścig szczurów kojarzył się z robieniem kariery, za wszelką cenę, w biznesie. Ostatnio jednak to niepokojące zjawisko zakorzeniło się w sporcie.
Do wyobraźni przeciętnych zjadaczy chleba przemawiają astronomiczne sumy oferowane gwiazdom sportu. Otrzymują je za swoje występy na polach golfowych, kortach tenisowych, bieżniach, parkietach itp. Jednak jeszcze większa „kasa” krąży przy podpisywaniu kontraktów reklamowych. Wielkie pieniądze nierozerwalnie związane są z wielką sławą. Młodzi zawodnicy, często jeszcze dzieci i ich rodzice gotowi są na wiele, nawet kosztem zdrowia swoich pociech, by zakosztować konfitur.
Wyścig szczurów zaczyna się już w przedszkolu…
Swoje zdanie na ten temat mają naukowcy. Niecierpliwi rodzice oczekują, że ich dzieci szybko będą robiły postępy i odnosiły znaczące sukcesy, a to w wielu wypadkach jest po prostu niemożliwe – stwierdza dr Anna Malska z wrocławskiej AWF. Małych dzieci nie można poddawać ostremu reżimowi treningowemu. Uprawianie sportu musi stanowić dla nich zabawę. Powinno to być przygotowanie do sportu wyczynowego. Kto jest w stanie przewidzieć, czy ośmiolatek będzie w przyszłości odnosił sukcesy? W wielu przypadkach cechy fizyczne już z góry ograniczają możliwości w danej dyscyplinie.
Cierpliwe oczekiwanie na zwycięstwa nie jest jednak popularne nie tylko wśród dzieci, ale także ich rodziców – mówi znany trener tenisowy. Jeden z moich podopiecznych zawalił ważny turniej, przegrał już pierwszy pojedynek chociaż przed zawodami wydawało się należy do faworytów. Co się potem okazało. Ojciec młodziutkiego tenisisty za moimi plecami aplikował mu dodatkową porcję treningu. Skutki mogły być tylko opłakane.
Szkoleniowcy też mają swoje problemy. Są rozliczani za wyniki. Każde zwycięstwo to dodatkowe fundusze dla klubu i być lub nie być trenera. Najgorzej sytuacja wygląda w małych, prowincjonalnych klubach. Są one zależne od miejskich dotacji. Problem tkwi w tym, że takie kluby stać tylko na utrzymywanie juniorów. Zakłada się, że młodego i już wyszkolonego zawodnika trzeba sprzedać jak najdrożej. Należy więc wydusić z niego jak najwięcej i najlepiej od razu. Taka polityka musi przynosić określone skutki, oczywiście negatywne. Trudno bowiem znaleźć nazwiska medalistów mistrzostw Polski młodzików czy juniorów sprzed lat na listach triumfujących w różnych dyscyplinach seniorów. Naukowcy stwierdzają jednoznacznie: to efekty przetrenowania, młodziutkie organizmy nie były w stanie wytrzymać dużych obciążeń.
W szkołach mistrzostwa sportowego uczniowie mają po dwie – trzy godziny treningu specjalistycznego dziennie, także w soboty, a w niektórych przypadkach również w niedziele. W sumie szesnaście godzin tygodniowo. Oprócz tego mają normalne zajęcia wychowania fizycznego. Młodzież pracuje więc bardzo ciężko. Ale chętnych do takich specjalistycznych klas nie brakuje. Na ogół na jedno miejsce jest trzech kandydatów. Zwiększony wysiłek i dodatkowe trudności nie odstraszają, jak się okazuje, ani dzieci ani rodziców. Tylko bowiem intensywne szkolenie może zapewnić w przyszłości szansę na sukces.
Konkurencja i w klubach, i Szkołach Mistrzostwa Sportowego jest bardzo duża. Wszyscy liczą na przyszłą karierę sportową. A wiadomo liczyć się będą tylko najlepsi. W tenisie np. zarabiają tylko ci z pierwszej dwusetki najlepszych na świecie. Natomiast z miejsc od 200 do 500 mogą się jeszcze utrzymać. Pozostali muszą dopłacać z własnej kieszeni (lub dobrze sytuowanych rodziców).
Tak się jakoś składa, że polscy juniorzy odnoszą znaczące sukcesy na światowych arenach w różnych dyscyplinach. Nie tylko nie ustępują rówieśnikom, lecz mają nad nimi przewagę. Niestety do czasu. Dlaczego tak się dzieje? Rywale naszych młodych mistrzów mają możliwość podpisania, często lukratywnych kontraktów, które umożliwiają im treningi z najlepszymi seniorami pod okiem wybitnych trenerów. Oni odpowiadają za dalszą karierę przyszłych gwiazd. Planują ich treningi, wyznaczają udział w określonych zawodach, płacą za nich itp. Oczywiście nie robią tego bezinteresownie. Liczą na odzyskanie pieniędzy w niedalekiej przyszłości. My niestety nie mamy tak hojnych sponsorów.
Druga strona medalu to chęć sprostania wybujałym ambicjom rodziców, którzy od razu chcą widzieć w swoich pociechach mistrzów. Wykładają dużą gotówkę i chcieliby rychłego zwrotu poniesionych kosztów. Nie zadawalają ich zwycięstwa latorośli wśród rówieśników. Czekają na więcej… Efekty są odwrotne od zamierzonych.
Agnieszka Szott, wielki talent polskiej koszykówki, pierwszą poważną kontuzję odniosła w wieku 16 lat. Zerwała wiązadła w kolanie. Po dwóch latach uraz się powtórzył. Rozbrat z parkietem za każdym razem trwał 12 miesięcy. Oznaczało to znaczne spowolnienie w karierze. Młoda, obecnie 21-letnia zawodniczka uważa, że kontuzje były spowodowane zbyt ostrym treningiem w dzieciństwie. Obciążenia organizmu były zbyt duże. Teraz to wszystko wychodzi.
Jeszcze większą karierę wróżono Magdalenie Grzybowskiej. Miała wszelkie dane, by zostać czołową tenisistką naszego globu. Zaczęła odnosić sukcesy na wszystkich kortach świata. Wysoka, sprawna, silna psychicznie. Czego więcej chcieć? I ją dopadła kontuzja kolana. Musiała zrezygnować z tak pięknie rozwijającej się kariery.
Rodzice muszą pamiętać, że każdy organizm ma swoją odporność na obciążenia i nie ma żadnej możliwości, by pokonać bariery, bo wtedy organizm się buntuje, pojawiają się kontuzje, które mogą zniweczyć marzenia o wielkiej karierze sportowej, sławie, o medalach, co jest równoznaczne ze sporymi apanażami.
Przemysław Michalski
Artykuł ukazał się w numerze 10/2006.