
4 czerwca b.r. Polski Sejm specjalną ustawą wprowadził nowe święto państwowe. 11 lipca obchodzimy go po raz pierwszy. Mowa o Narodowym Dniu Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez OUN i UPA na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej. To dobra decyzja, która nadaje dotychczasowym obchodom rocznicy tzw. „krwawej niedzieli” zupełnie nową rangę. Ofiary zbrodni ukraińskich nacjonalistów w ten sposób wychodzą z cienia, choć oczywiście to, jak będą upamiętniane, zależy od woli i zaangażowania organów Państwa, niemniej sejm, senat i prezydent stworzyli w tym obszarze przestrzeń do działania.
Przede wszystkim nowa ustawa nazywa rzeczy po imieniu: na kresach dokonano zbrodni ludobójstwa. Oddziały OUN UPA, tudzież pospolite bandy, mordowały Polaków za fakt bycia Polakami właśnie. Sama data, która stała się symbolem ludobójstwa, a właściwie dzień tygodnia, jaki ona stanowiła w 1943 roku jest tu znacząca - była to bowiem niedziela. Ataki z premedytacją przeprowadzono na ludzi modlących się w kościołach na Mszach świętych, które - co jest przypadkiem kanonicznym ale i symbolem - nigdy nie zostały zakończone.
Historycy ciągle dyskutują, co do ilości zaatakowanych wtedy miejscowości. Przyjmuje się, że w samą niedziele była to liczba 99 (w czerwcowej ustawie zapis brzmi: „około 100”). Z tym, że biorąc pod uwagę kilkudniowy okres czasu, liczba ta może być dwukrotnie większa. Jakkolwiek by nie było, tamten czas był tylko pewną kumulacją zdarzeń, bowiem mordy trwały już od początku 1943 roku, chociaż początków tej akcji można spokojnie upatrywać w przygotowanych przez Niemców ukraińskich, nacjonalistycznych grupach operacyjnych, które weszły na teren Małopolski Wschodniej i Wołynia tuż po tym, jak w czerwcu 1941 roku wyparli oni z tych terenów siły Armii Sowieckiej. Ukraińscy nacjonaliści popełnili wtedy pierwsze zbrodnie na tym terenie, z tym, że dotyczyły one głownie byłych funkcjonariuszy sowieckich i ludności żydowskiej. Oczywiście, gdyby sięgnąć głębiej, to preludium późniejszych zdarzeń miało miejsce w trakcie kampanii wrześniowej w czasie pomiędzy opuszczeniem kresów przez wojsko polskie, a ich zajęciem przez Armię Czerwoną, kiedy to na tym terenie funkcjonowały ukraińskie grupy dokonujące działań dywersyjnych.
Od początku akcja nacjonalistów ukraińskich nie byłaby wykonalna choćby w najmniejszym stopniu, gdyby nie polityczne i organizacyjne wsparcie, jakiego udzieliły jej okupacyjne siły niemieckie, które traktowały działania Ukraińców jako narzędzie własnej polityki - tak naprawdę na dłuższą metę - od ukraińskich celów niezależnej. Działania te były na tyle sprzężone, że na obszarach okupowanych przez niemieckich sojuszników, czyli Węgrów, również walczących z sowietami, do pogromów nie dochodziło, wręcz znane są przypadki starć zbrojnych Madziarów i oddziałów ukraińskich. Trzeba też przyznać, że niektórzy niemieccy dowódcy polowi nie akceptowali działań własnego kierownictwa politycznego, były to jednak przypadki stosunkowo nieliczne.
Wspomniana ustawa sejmowa z tego roku stwierdza, że w wyniku ludobójstwa zginęło ponad 100 tys. Polaków. Dodatkowym elementem akcji był również sposób, w jaki owe mordy były realizowane. Za narzędzie do zabijania służyły bowiem siekiery, kosy, młotki, widły, piły czy motyki. W trakcie zabijania nie rozróżniano też osób ze względu na płeć czy wiek, stąd budzące szczególna odrazę morderstwa dzieci, w tym niemowląt. Ofiary poddawano też wyrafinowanym torturom, świadczącym o głębokiej demoralizacji morderców, tudzież o propagandzie, która Polaków uprzednio „odczłowieczyła”.
Ustawa pisze wprost: „męczeńska śmierć z powodu przynależności do narodu polskiego zasługuje na pamięć w formie dnia wyróżnianego corocznie przez państwo polskie, w którym ofiarom będzie oddawany hołd”. A więc oddajmy należyty hołd tym członkom naszego narodu, którzy do tej pory na skutek „czynników politycznych” się tego nie doczekali, a od dawna się im to należało.
/ab