Powstanie styczniowe, jako wydarzenie historyczne w polskiej pamięci zbiorowej, zajmuje miejsce szczególne, i to dobrze. Polaków różni natomiast emocjonalny stosunek do niego, a historycy kłócą się o to, kto miał rację – ci, którzy za wszelką cenę starali się do niego nie dopuścić, czy młodzi na ogół ludzie dążący do tego, by ów kolejny zryw doszedł do skutku niczym pchnięta kostka domina ustawiona jako pierwsza w rzędzie, na końcu którego jest nie tylko wolna Polska, ale i nowa Europa.
Sytuacja
Nie jest łatwo obiektywnie ocenić wszystkie procesy, jakie doprowadziły do eskalacji wydarzeń w Królestwie Polskim, skutkując kolejnym zrywem niepodległościowym. Po pierwsze, większość z nich ma swoje odniesienia do układów międzynarodowych i ruchów społecznych tamtego czasu. Po drugie, sytuacja ziem polskich w drugiej połowie XIX wieku była znacząco inna niż u jego początku. Nie istniały w zasadzie autonomiczne obszary, w których naród polski mógłby w sposób nieskrępowany tworzyć własną kulturę czy brać odpowiedzialność za jakiś niewielki fragment rządów. Pewne zmiany miały nastąpić w tej dziedzinie pod koniec lat sześćdziesiątych tegoż stulecia w zaborze austriackim, lecz wcześniej nic w tym temacie się nie działo. Solidarność trzech państw rozbiorczych względem sprawy polskiej zdawała się być nienaruszona. Polacy, jako naród uciśniony, pewnie darzeni byli sympatią na zachodzie Europy, lecz nie wynikały z tego jakieś większe korzyści jeśli chodzi o stan kraju.
Po powstaniu listopadowym Królestwo Kongresowe pozbawione swej odrębności względem Imperium Rosyjskiego, a do tego poddane ogromnym represjom narodowym tkwiło w marazmie kulturalnym, jak i gospodarczym. Pewne nadzieje na zmiany wiązano z osobą cara Aleksandra II, który uchodził za władcę liberalnego skłonnego do reformowania państwa. Inna sprawa, że owa chęć reform mogła wynikać z klęski, jaką zadały Rosji Wielka Brytania i Francja w czasie wojny krymskiej w latach 1853–56 hamując jej ekspansję na Bałkanach oraz w kierunku cieśnin między Morzem Czarnym a Śródziemnym. Wydarzenia te są wynikiem jeszcze szerszej gry geopolitycznej toczonej między wielkimi mocarstwami, która swego czasu doprowadziła do wybuchu I wojny światowej. W czasie konfliktu krymskiego sprawa polska nie uległa umiędzynarodowieniu, co wydaje się nieco dziwne choćby z tego powodu, że Polacy wykorzystywali każdą z możliwości do podkreślenia swej woli odzyskania niepodległości. Być może kwestią kluczową jest tu utrata pokolenia, które wykrwawiło się w powstaniu listopadowym oraz zupełnie nieudane próby powstańcze z czasów Wiosny Ludów. Zwyczajnie – trzeba było czekać na nowe pokolenie patriotów, którzy podnieśliby sztandar niepodległości. Tym razem jednak w zupełnie nowych i, co warto dodać, niesprzyjających okolicznościach.
Nowy car, nowe nadzieje
Faktem jest, że nowy car w roku 1856 zniósł obowiązujący w Królestwie od 1831 roku stan wojenny, który na krótko przywrócił w roku 1861, oraz ogłosił amnestię dla emigracji popowstaniowej. Była ona co prawda niepełna i obwarowana różnymi zastrzeżeniami, ale jednak część społeczeństwa odbierała te sygnały pozytywnie. W samej Rosji przeprowadził on również uwłaszczenie włościan, które początkowo nie zostało zrealizowane na ziemiach Królestwa, niemniej wskazywało na pewien kierunek działań. Poza tym nowy władca zezwolił na stworzenie szkolnictwa wyższego, co zaowocowało powstaniem w roku 1862 Szkoły Głównej. Wydaje się, że szczytem koncesji na rzecz Polaków było powołanie w czerwcu 1862 roku Rządu Cywilnego w Królestwie, na czele którego stanął margrabia Aleksander Wielopolski.
Połowiczne działania, prowadzone w kierunku odbudowy autonomii, dla Polaków były niewystarczające, zaś dla cara zdawały się być kresem dobrej woli. Stąd wynikło narastanie napięcia w Warszawie i sytuacja zamiast zmierzać ku dobremu, sprzyjała anarchizacji. Nie bez znaczenia wydają się tu również inspiracje zewnętrzne ze strony sił chcących zdestabilizować Rosję. Należy tu podkreślić fakt, że Bismarckowskie Prusy, które właśnie przystąpiły do budowy zjednoczonych pod swymi auspicjami Niemiec, nie chciały dopuścić do tworzenia czegokolwiek, co Polacy mogliby uznać za zaczątek swej narodowej siedziby, a po drugie niepokojący dla tego kraju mógł być fakt możliwości zbliżenia francusko–rosyjskiego, które mogłoby utrudnić realizację niemieckiej polityki. W tym kontekście sprawa polska była czymś, co oba kraje mogło doskonale poróżnić i kwestia ta została użyta natychmiast po wybuchu powstania. W tym kontekście warto wspomnieć zawartą pomiędzy Prusami a Rosją w lutym 1863 roku „Konwencję Alvenslebena”, której konsekwencje wykroczyły znacznie poza zapisaną w niej współpracę wojskową na granicy prusko-rosyjskiej.
Czy polskie elity zdawały sobie sprawę z mogącej się odbywać za naszymi plecami dyskretnej gry sił, trudno powiedzieć. W każdym razie, jeżeli taka wiedza gdzieś była, to nie wywarła wpływu na proces wydarzeń. Można powiedzieć, że w kwestii postawy względem wypadków w Warszawie wytworzyły się dwa punkty widzenia, które określamy mianem obozu „białych” i „czerwonych”. Najogólniej mówiąc, pierwsi byli zwolennikami etapowych działań zmierzających do powolnego odbudowywania autonomii na różnych polach oraz prowadzenia pracy u podstaw. Drudzy, zapatrzeni w europejskie rewolucje, szukali rozwiązania w drodze walki zbrojnej i dla jej potrzeb tworzyli szeroko zakrojoną konspirację. Bez wątpienia kluczowa tu była postawa władz rosyjskich, które za najskuteczniejszą metodę rozwiązywania problemów uważały… knut oraz przeprowadzoną w sposób zupełnie nieprzemyślany przez Aleksandra Wielopolskiego „brankę”, czyli pobór do wojska rosyjskiego. Jeżeli mielibyśmy szukać pozytywnych stron działalności tego polityka, który powoli odzyskiwał niektóre instytucje na rzecz Polaków, to tym posunięciem zmarnotrawił wszystko, co uczynił do tej pory. Warto nadmienić, że to jedyny chyba fakt w naszej historii, kiedy polityk działający pod szyldem polskiej władzy dokonał poboru Polaków do obcego wojska. W tych okolicznościach w zimowe noce stycznia 1863 roku znakomita część patriotycznie usposobionej młodzieży uciekła do lasów, dając początek zbrojnemu powstaniu.
Konteksty
W odróżnieniu od 30 lat wcześniejszej wojny Królestwa Polskiego z Rosją, w wypadku powstania styczniowego nie możemy dyskutować o jego szansach. Oczywiście jego przywódcy próbowali konflikt umiędzynarodowić i nadać mu cechy rewolucji społecznej, która być może byłaby atrakcyjna np. dla ludu rosyjskiego. Tego typu rachuby, podobnie jak kilkadziesiąt lat wcześniejsze kalkulacje Kościuszki na ten temat, nie wyszły poza sferę deklaracji. Podobnie, jak kwestia zainteresowania sprawą polską mocarstw zachodnich. Trzeba w tym miejscu przyznać, że powstanie spotkało się z pozytywnym oddźwiękiem u części społeczeństw tak zachodnioeuropejskich, jak i u co bardziej rewolucyjnie nastawionych Rosjan, stąd stosunkowo duży udział ochotników zagranicznych w szeregach powstańczych. O niektórych z nich polskie społeczeństwo pamięta do dziś. Jedną z form pamięci jest np. istniejąca we Wrocławiu na Sępolnie ulica Francesco Nullo, o której kiedyś wspomniał papież Jan XXIII pochodzący z prowincji Bergamo, podobnie jak ten włoski rewolucjonista, a jednocześnie powstańczy generał. Według niektórych komentatorów, Ojciec Święty używając wówczas określenia „polski Wrocław”, zapoczątkował proces normalizacji organizacji kościelnej na ziemiach zachodnich po II wojnie światowej. W każdym razie na pewno ówczesnym władzom polskim dało to pretekst do postawienia mu stojącego do dziś na Ostrowiu Tumskim pomnika.
Wydawało się, że topiąc we krwi i represjach powstanie, Rosja pogrzebała sprawę polską na zawsze. Na szczęście dla nas pewne procesy światowe oraz siła żywotna narodu w połączeniu z czasem zaczęły działać na naszą korzyść. Powstanie się skończyło, ale za nim szła nowa epoka.
Tekst ukazał się w numerze majowym roku 2018 w miesięczniku Nowe Życie.
/łb