Z Leszkiem Żebrowskim, historykiem, publicystą, badaczem dziejów podziemia niepodległościowego po 1945 r., rozmawia Zdzisław Koryś
Ekshumacja ofiar komunistycznego terroru z dołów hańby na powązkowskiej „Łączce” to ważny krok w przywracaniu pamięci o Żołnierzach Wyklętych skazanych na zapomnienie i hańbę. Ale bodaj równie ważny jest tu aspekt moralny i wychowawczy, wskazujący na znaczenie prawdy historycznej.
To powinno być zrobione zaraz po 1989 r. Należy wyjaśnić, dlaczego przez tyle lat decydujący głos miały siły, które do tych ekshumacji nie chciały dopuścić. Jeszcze w ostatniej chwili, gdy rozpoczęły się prace na Łączce, słychać było głosy, że to przecież dużo kosztuje i kto za to zapłaci. To prawdziwy skandal. Tam grzebano największych bohaterów, hańbiono ich nawet po śmierci. Ginęli w niemieckich mundurach od strzałów w tył głowy.
Ekshumacje potwierdziły to, co było prawdą „szeptaną” – że m.in. tam i w taki właśnie sposób ukrywano ciała zamordowanych Żołnierzy Wyklętych. Do tej pory rodziny nie mogły uzyskać jakiegokolwiek potwierdzenia, co robiono z ich najbliższymi po śmierci. Haniebne jest to, że cały teren został w jakiś sposób zawłaszczony przez ich oprawców. Przecież tam leży tow. Jakub Berman, jeden z najbardziej wpływowych władców Polski Ludowej; płk Julia Brystygier („Krwawa Luna”) z MBP; sędziowie, prokuratorzy wojskowi i oficerowie śledczy, którzy brali bezpośredni udział w zbrodniach sądowych. Czyli bezpośredni i pośredni mordercy Żołnierzy Wyklętych!
Poznanie historii to jedna strona zagadnienia. Ocena moralna oraz konsekwencje ujawnienia tych ponurych faktów to dopiero początek sprawy. Należy doprowadzić do oczyszczenia Nekropolii Narodowej z ludzi, którzy na pochówek właśnie tam nie zasługiwali. Oczywiście, w atmosferze stosownej powagi i zgodnie z prawem, a to jest przecież możliwe.
Gdyby tam chowano esesmanów, gestapowców, Hansa Franka, to przecież prawie nikt nie miałby wątpliwości, co trzeba zrobić i nie byłoby jawnej obrony ich „dokonań”. Tu mamy analogię. Komunistyczni oprawcy (a także mordercy zza biurka) powinni mieć podobny status, jak okupanci niemieccy. Zło jest złem, niezależnie od tego, czy jest brunatne, czy czerwone.
Jakie są dotychczasowe efekty prac ekshumacyjnych w kwaterze „Ł” prowadzonych przez powołany w IPN zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka?
Dotychczas wydobyto dwieście doczesnych szczątków ofiar terroru komunistycznego. To nie były normalne pochówki, nie było grobów, trumien. Wszystko wbrew chrześcijańskiej, europejskiej tradycji, że ludziom należy się szacunek także po śmierci. To były cmentarne jamy, byle jak wygrzebane głębokie doły, w które wrzucano zwłoki byle jak, ze skrępowanymi rękoma. Mieliśmy o nich na zawsze zapomnieć i nigdy ich nie odnaleźć.
Niezwykły upór prof. Krzysztofa Szawgrzyka, który doprowadził do ekshumacji wbrew wszelkim przeciwnościom, przynosi owoce. Rodziny odzyskują swoich bliskich, my odzyskujemy swoich Bohaterów.
Ale to dopiero początek drogi. Duża część ofiar przykryta została nowymi grobami z lat 70. i 80. To nie powinno być jednak przeszkodą, te prace należy doprowadzić do końca i to jak najszybciej. Zbyt dużo czasu straciliśmy, aby nadal czekać. I pamiętajmy, że uprzednio komuniści nawieźli na te cmentarne jamy ziemię, gruz i śmieci, chcąc je przykryć grubą warstwą niepamięci. Także dosłownie. Prawdy jednak ukryć się nie dało, tak samo, jak nie udało się jej zabić.
Czy prace te rzuciły nowe światło na popełnione przez komunistów zbrodnie?
Trudno mówić o nowym świetle – wiedza o takich praktykach istniała od początku, szczególnie w środowiskach byłych więźniów politycznych i ich rodzin. Jednak wymagała konkretnego potwierdzenia, twardych dowodów. I ta ekshumacja właśnie ich dostarczyła. Ekshumacje były prowadzone w sposób jawny, a kolejno odsłaniane szkielety w cmentarnych jamach robiły piorunujące wrażenie. Dziś już nikt nie może zaprzeczyć, że to prawda…
Wyrosły nowe pokolenia, które nie wszystko przyjmowały na wiarę, tym bardziej, że ze strony sprawców cały czas mieliśmy i mamy nadal do czynienia z negacją. Bo milczenie tamtej formacji ideowo-politycznej też jest negacją, a przecież Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak, Jerzy Urban, Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller mają nam coś do powiedzenia w tej sprawie…
Tu nie wystarczy słowo „przepraszam”. I nie do przyjęcia jest twierdzenie, że większość z nich urodziła się później, więc nie mają z tym nic wspólnego. Wstępowanie do tej samej partii politycznej, w której już byli kaci i oprawcy, działalność wespół z mordercami, zacieranie śladów przez dziesięciolecia, to sprawy do konkretnych rozliczeń, przynajmniej moralnych.
Czy podjęte dzisiaj wyprowadzanie Wyklętych z dołów hańby może i powinno stać się początkiem przywracania zbiorowej pamięci prawdy o nich, ich bohaterstwie i zasługach dla ocalenia naszej tożsamości, oddania im żołnierskiego honoru i ludzkiej godności?
Ten proces już trwa i jest nieodwracalny. Widać to nie tylko w trakcie okolicznościowych uroczystości. Powstają grupy rekonstrukcyjne nawiązujące do etosu Wyklętych; koszulki, kubki z oznaczeniami nawiązującymi do ich walki też o tym świadczą. Etos Wyklętych przedarł się do kultury masowej, szczególnie cieszy fakt, że jest częścią kultury środowisk młodzieżowych. Jeszcze kilka lat temu odbywało się to w niszy, oficjalnie rząd dusz sprawowały środowiska lewackie, mające poparcie struktur państwa i jego instytucji (tak!), a także czołowych mediów. Dziś stosunek sił diametralnie się zmienia. Próby powstrzymania Marszu Niepodległości wywołują skutki odwrotne od zamierzonych. A przecież znaczna część jego uczestników nawiązuje wprost swą symboliką do tej części naszej przeszłości. Nie ma tam sierpów i młotów, czerwonych gwiazd, portretów Marksa i Che Guevary. Są polskie flagi, portrety „Inki”, „Łupaszki”, „Zapory”… Są transparenty i bannery im poświęcone, jako znak pamięci i ideowej tożsamości. Kończy się epoka dominacji lewaków i ich terroru medialnego. Dziś obelgi typu „faszyści” przestają robić jakiekolwiek wrażenie. Co więcej, wywołują publiczne pytania – kto był, po której stronie i co wówczas robił, także rodzinnie. Bo to wszystko ma znaczenie. Szkoda, że te pytania pojawiają się tak późno, ale lepiej późno niż wcale. Taka wiedza o przeszłości mówi nam bardzo dużo o teraźniejszości i o ideowych wyborach całych grup i środowisk oraz o ich środkach i treściach propagandy.
Przecież umarli trzymają żywych za nogi. W tym przypadku – prawie dosłownie…
Przywracanie pamięci o Żołnierzach Wyklętych należy rozpocząć od godnego ich dzieła pogrzebu, który zapewne stanie się wielką manifestacją patriotyczną. Gdzie powinni być pochowani bohaterowie, których szczątki wydobyto i zidentyfikowano w kwaterze „Ł”?
Tu decydujący głos powinien należeć do Rodzin. Przecież nie wszyscy są z Warszawy i nie wszystkich będzie stać na częste dojazdy do stolicy.
Ale byłoby dobrze, gdyby spoczęli – po godnych pochówkach – w tym samym miejscu. Przecież od wielu lat stał tam symboliczny pomnik im poświęcony, to miejsce było odwiedzane przez coraz większe rzesze osób. Przychodziły tam całe grupy, klasy szkolne. Dziś nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby tam właśnie odbywały się czasem lekcje o Żołnierzach Wyklętych, o ich walce i ich losie. Byłoby dobrze równocześnie pokazać młodzieży triumfalne mauzolea komunistycznych satrapów: Bieruta, Gomułki…, całe aleje „zasłużonych komunistów” – oczywiście dla Stalina i Związku Sowieckiego, ich prawdziwej ojczyzny. Przecież inskrypcje na ich nagrobkach dziś straszą zaszczytnym jakoby członkostwem w WKPb, KPP, PPR, PZPR…
Kto wie, czy nie należałoby wydzielić kawałka terenu (najlepiej gdzieś obok Powązek) dla Komunistów Przeklętych. Tam ich rodziny mogłyby rozpamiętywać naszą „niewdzięczność” za ich „dar Polski Ludowej”, a my nie bylibyśmy narażeni podczas każdorazowego pobytu na tym cmentarzu, tak ważnym dla Polaków, na oglądanie pychy ich bliskich – monumentów, obelżywych inskrypcji, zniczy palonych 1 sierpnia czy 11 listopada niejako… „przy okazji”. A to niestety ma miejsce.
Wyklęci powinni stać się wzorami postawy patriotycznej i poświęcenia dla Ojczyzny dla młodego pokolenia Polaków.
Z przeszłości coś trzeba wybrać: albo Bierut i Gomułka, jako posłuszne narzędzia Moskwy w dziele podbijania i zniewalania Polaków, albo obrońcy wolności, godności, wartości.
Z jednej strony mieliśmy (i mamy nadal) zdrajców, zaprzańców. Ujawniono dotychczas wystarczająco dużo dokumentów, żeby nie mieć żadnych wątpliwości, czym była Polska Ludowa, przede wszystkim w pierwszych latach jej istnienia, i jaką daniną krwi okupiliśmy utratę niepodległości. Po 1944 r. komuniści zamordowali kilkadziesiąt, a może nawet i sto tysięcy ludzi! Muszą powstać listy strat, należy szukać ich grobów, bo w większości przypadków nie wiemy, gdzie ich zagrzebano…
I oczywiście muszą powstać listy hańby: bezpośrednich morderców, ale też sędziów, prokuratorów, oprawców śledczych – z podaniem ich dalszych losów. I z pokazaniem, gdzie i jak ich pochowano, w marmurach, z inskrypcjami typu: „człowiek szlachetny i dobry”.
Oddzielnym zagadnieniem jest masowa edukacja, ale także ścisłe przestrzeganie walki z kłamstwem komunistycznym i propagowaniem symboli tamtej epoki, publicznego chwalenia zbrodniczego reżimu. Przecież co chwila dowiadujemy się o niszczeniu i bezczeszczeniu pomników, jak np. w przypadku popiersia Danuty Siedzikówny „Inki” w Krakowie. Nie robią tego krasnoludki, a jakoby mamy do czynienia z „nieznanymi sprawcami”. Zamiast wydawać krocie pieniędzy z budżetu państwa na walkę z rzekomo wszechobecnym „zagrożeniem faszystowskim” w Polsce, należy bezwzględnie walczyć ze środowiskami, które jawnie propagują przemoc, ściągają do Polski „sąsiedzką pomoc” w postaci bojówek Antify, uzbrojonych w kastety, pałki, noże, paradujących w czarnych uniformach z zasłoniętych twarzami, nawet prowokacyjnie hajlujących… Czy to nie jest konkretne zagrożenie faszyzmem, tyle że czerwonym?